Autorka, która przez kilka lat pracowała z trudną młodzieżą, nie jest z tych, co wygładzają, przemilczają, ozdabiają, chociaż i takich świat literatury potrzebuje, zwłaszcza ten dziecięcy, naiwny, nieodkryty jeszcze. Pochwaleni niech będą ornamentatorzy (…), ale chwała i tym, którzy mają odwagę pokazać to, co bardzo trudne, bolesne, beznadziejne. Tak, jak świat widziany oczami jedenastoletniego Kuby, którego życie doświadcza ciężej, niż niejednego z nas. Ojciec, który odszedł (popełnił samobójstwo? Uciekł? Nie wiemy tego, podobnie, jak i bohater książki), chora psychicznie, niestabilna i nieobecna matka, ulica, która wychowuje i gdzie można nieraz znaleźć więcej serca, niż u chłodnej, wyalienowanej z rzeczywistości babci… Wielu rzeczy z przeszłości, trudnej i bolesnej, możemy się zaledwie domyślać, są jedynie zamarkowane niejasno w dziecięcej narracji. Być może przeszłość była za trudna, by dźwigać ją w pamięci, a może po prostu, Kuba zdążył się już nauczyć, że nikogo nie obchodzą jego smutki i porażki.
To znaczy – p r a w i e nikogo. Bo w życiu małego, samotnego chłopca całkiem niedawno pojawił się ktoś, kto uratował go przed pustką i beznadzieją. Ktoś, kto podobnie, jak on, chociaż z całkiem innych powodów, jest nieprzystosowany, na marginesie. Kim dzisiaj jest w społecznym odbiorze starsza kobieta? Na ulicy takie osoby są przezroczyste, nie zwracające uwagi, no, chyba, że założą ekscentryczny kapelusz, jak to pani Teodora miała w zwyczaju, lekceważąc sobie opinie innych na ten temat. Była jedyną osobą, której spodobał się zielony irokez na rudych włosach Kuby, która umiała chłopca wysłuchać, z którą ciężkie życie było trochę bardziej znośne… I chociaż Kuba nadal był uważany za największego rozrabiakę w szkole i na podwórku, jakaś ukryta struna w jego sercu wibrowała.
Więc, gdy okazuje się, że jego przyjaciółka znikła i grozi jej wielkie niebezpieczeństwo, Kuba gotów jest poświęcić wszystko, by pomóc. Wszelkimi dostępnymi sobie środkami, desperacko ryzykując i zmuszając innych do ryzyka próbuje uratować jedyne dobro, jakie zna w życiu. Autorka daje nam do przełknięcia gorzką pigułkę: widzimy, że pewnych ran nie da się wymazać, nie ma co liczyć na umoralniający happy end, ale jednak… to, co najważniejsze, zostaje uratowane. Jest wciąż odwaga, by walczyć o godność i sprawiedliwość, o człowieka. Lepiej nie żyć, niż zostać robakiem i bać się (…). Jestem trudny, mówią. I stracony. Ale to oni są straceni, ci wszyscy, którzy się boją – mówi bohater książki. I nie sposób się z tym nie zgodzić, chociaż ze ściśniętym sercem.
Piękny jest język tej książki, niełatwy zapewne w odbiorze dla niektórych z młodszych czytelników przyzwyczajonych do klarownej, potoczystej prozy. Tu mamy słowa – klucze, urwane zdania, slang, wielkie emocje – trochę tak, jakbyśmy słuchali monologów wewnętrznych głównego bohatera. Czytając, miałam nieraz wrażenie, że chwilami zbliża się to jakby do języka poezji. I właśnie ta poetyckość tam, gdzie się jej najmniej spodziewałam, najbardziej mnie urzekła.
Agnieszka Jeż
Zielony irokez i wymyślne kapelusze tak bardzo wyróżniają się z przeciętnego świata, że nieoczekiwanie mają ze sobą wiele wspólnego. Tak jak nastoletni Kuba i Pani Teodora – oboje są samotni, pełni fantazji, i oboje przed czymś uciekają, wzajemnie się wspierając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz