"Przekręt
na van Gogha" Derona Hicksa to książka, w którą wnika się
szybko, mimo niepewności co do jej charakteru. Na początku nie
wiemy, czy to powieść fantastyczna z udziałem sobowtórów i
tajemniczymi przenosinami w czasie (zwłaszcza, że w nagłówkach
rozdziałów daty bywają pomylone) i przestrzeni, czy kryminał. A
może przynudzanie o sztuce pod przykrywką powyższych? Na pewno
takie obawy mogą mieć nastolatki, do których publikacja jest
adresowana. Dopóki nie przeczytają pierwszych kilkunastu stron,
wciągających i pokazujących, że nieciekawie ani pouczająco nie
będzie.
Na
początku książki spotykamy dwunastolatka, który nie wie, kim
jest, gdy nagle budzi się czy odzyskuje świadomość w
waszyngtońskiej Narodowej Galerii Sztuki. Chłopca poznajemy w
miarę, jak on sam dowiaduje się czegoś o sobie. Wędrujemy z nim
na komisariat i do tymczasowego domu, rodzaju pogotowia opiekuńczego,
jakie oferuje dzieciom w trudnej sytuacji Mary, mama dziewczynki o
imieniu Camille. A jak nazywa się nasz protagonista? Po rozmowie z
Camille i Mary tymczasowo przystaje na imię Art, a w toku opowieści
dowiemy się, na ile odpowiada ono jego charakterowi i dokumentom.
Kwestie
związane z amnezją bohatera i tytułowym przekrętem, a właściwie
prawdziwie groźnym przestępstwem, przeplatają się z motywami
malarskimi, co współgra z imieniem Art. Połączone świetnym
pisarstwem, oba wątki wypadają równie atrakcyjnie, mieszają się
i stapiają w jedność, nawet nie intrygującą, ale wręcz
porywającą. Naprawdę trudno było nam oderwać się od lektury.
Mimo
że akcja i autor książki związani są ściśle ze Stanami
Zjednoczonymi, to w "Przekręcie na van Gogha" dużo jest
Paryża i ogólnie Francji. Wyczuliśmy też cząstkę dzisiejszego
zwariowanego świata, miłującego globalność, wielkie eventy,
przedsprzedaże i splendor. Znalazło się miejsce również dla
własnego, niemal intymnego kontaktu ze sztuką, bowiem każdy opis
obrazu lub szczegół biograficzny (z życia malarza lub bohatera)
okazuje się tak wyrazisty, że czytając "Przekręt na van
Gogha" wędrujemy z myślami narratora, odczuwając atmosferę
wspominanych miejsc i prawie dotykając obrazów.
Władze
muzeum były tak podekscytowane, że już teraz planowały wystawę,
którą zamierzano otworzyć za niecałe dwa miesiące. Wydarzenie –
w
związku z ogromnym zainteresowaniem opinii publicznej –
zostało
wydłużone aż do połowy lata.
Historia obrazu była
tak niesamowita, że niemal nieprawdopodobna. Przez długi czas
mówiło się, że został on zniszczony podczas pożaru w czasie
drugiej wojny światowej. Teraz jednak dzieło odnalazło się w
pewnym sejfie bankowym w Berlinie razem z kilkoma innymi zaginionymi
płótnami, które jeszcze czekały na identyfikację. Według
marszanda, który pośredniczył w zakupie, rodzina, do której
należał sejf, musiała uciekać z Niemiec na początku drugiej
wojny światowej. Wszyscy jej członkowie wyemigrowali do Stanów
Zjednoczonych. Senior rodu, a zarazem jedyna osoba, która wiedziała
o istnieniu sejfu, zmarł niedługo po przybyciu do Nowego Jorku.
Rodzina przyzwyczajała się powoli do życia w Stanach, przekonana,
że imponująca kolekcja dzieł sztuki dostała się w ręce nazistów
albo spłonęła w pożarze. Lecz ponad sześćdziesiąt lat później
do drzwi wnuka seniora rodu zapukał przedstawiciel niemieckiego
banku z niezwykłą informacją.
Bliskość
sztuki zapewniają również kody QR przenoszące do wizerunków i
omówień napomykanych w książce dzieł. To ciekawe uzupełnienie,
pewnie nawet istotne dla większości "zaaplikowanych"
młodych czytelników, ale mój syn nie chciał wczytywać kodów i
odrywać się od lektury, zupełnie wystarczyła mu czysta literatura
bez dodatków. Opisy obrazów czy wnętrz są tak plastyczne,
przepełnione miłością do sztuki i jej zrozumieniem, że naprawdę
można się obyć bez obrazków. Uwaga ta nie dotyczy jednak okładki
polskiego wydania "Przekrętu na van Gogha" (autorstwa
Marcina Surmy), która, podobnie jak znakomity polski przekład Marii
Kabat, bardzo wpłynęła na naszą sympatię do tej publikacji i
wydaje się nam niezbędna. Sztuka ilustracji okładkowej w
wydawnictwie Widnokrąg kwitnie i mam nadzieję, że będzie
powszechnie doceniana. Marcin Surma zaprezentował tu grafikę
świetnie wpisującą się w "obrazową" akcję książki,
z odpowiednim udziałem słonecznej jasności i tajemniczego cienia,
w którym skrywają się działania podejrzanych typów –
jeden
maluje
na płótnie,
okryty niemal kosmicznym kombinezonem, a drugi wyposażony jest we
wredny uśmieszek i paralizator.
Natomiast
scena na pierwszym planie jest również jedną z moich ulubionych w
powieści, przytoczę ją więc w obszernym cytacie.
Mary
nalała kolejną porcję gorącego mleka do wielkiego kubka, dospała
czekolady w proszku i podała córce. Camille obróciła kubek tak,
żeby Art zobaczył widniejący na nim rysunek. Był to obrazek
przedstawiający przystań z trzema łodziami namalowany
szerokimi muśnięciami pędzla na tle bladoniebieskiego morza.
Powyżej unosiło się słońce – małe, pomarańczowe
kółko, którego postrzępione odbicie migotało na
tafli wody.
– Mama
kupiła mi ten kubek,
kiedy była w Paryżu –
oznajmiła
z dumą Camille. –
To
mój ulubiony. Kiedyś też pojadę do Paryża, wiesz? Chcę zobaczyć
wieżę Eiffla, jeść croissanty i chodzić w czarnym berecie. To
wszystko brzmi bardzo francusko, co nie? Mama mówi, że Paryż to
wspaniałe miasto.
Art wpatrywał się w
kubek.
– Piękny,
prawda? –
zagadnęła
go Mary, siadając do stołu z kubkiem w ręku. –
I bardzo
znany. To obraz...
– Claude'a
Moneta –
dokończył
Art. Jego głos był spokojny. Chłopiec nie spuszczał wzroku z
kubka.
Camille wyprostowała
się na krześle. Prawie widziała, jak w głowie Arta obracają się
jakieś trybiki.
– Oooo
–
wyszeptała
i przesunęła kubek, żeby sprawdzić, czy gryzmoł w dole obrazu to
rzeczywiście nazwisko Monet. Gorąca czekolada chlapnęła na stół.
–
Wiesz,
kto go namalował? –
Dziewczynka
była pod wrażeniem.
– Wiem
bardzo dużo o człowieku, który namalował ten obraz –
odparł
Art. –
Claude
Monet to jeden z najsłynniejszych malarzy wszech czasów. Ten obraz
nosi tytuł "Impresja, wschód słońca". Od niego pochodzi
nazwa całego kierunku w sztuce –
impresjonizmu.
– Impre...
czego? –
spytała
Camille. Art mówił teraz bardziej jak nauczyciel niż
dwunastolatek.
–
Impresjonizmu
–
podpowiedziała
jej mama. –
To prąd
w sztuce, którego lata świetności przypadły na koniec
dziewiętnastego wieku. I Art ma rację... jego nazwa rzeczywiście
pochodzi od tytułu tego obrazu.
Mary zwróciła się
teraz do chłopca:
– No
dobrze czyli znasz ten obraz. A pamiętasz, skąd tyle o nim wiesz?
Chłopiec w milczeniu
wpatrywał się w kubek.
– Wiem,
gdzie go wcześniej widziałem –
powiedział
wreszcie.
–
Świetnie,
a gdzie? –
spytała
zachęcająco Mary. –
W
jakiejś książce? Może musiałeś coś przygotować do szkoły?
– Nie.
Widziałem go w Paryżu.
Ta
dojrzała, soczysta
powieść, pozwala napawać
się
dłuższymi fragmentami tekstu niczym
wykwintnymi
smakołykami.
Przy niej krótkie, migawkowe utwory dla dzieci nielubiących czytać
są jak śmieciowe przekąski.
Podobają mi się częste odniesienia do innych partii powieści, bo
autor wyraźnie liczy na inteligencję i dobrą pamięć czytelnika,
a książka przypomina dzięki temu utwór muzyczny z jego refrenami
i narastaniem.
– Jaki
tytuł nosi? –
spytał
chłopiec.
– "Wejście
do parku publicznego w Arles widziane spomiędzy drzew" –
odpowiedziała
Mary. –
Słyszałeś
o nim kiedyś?
Chłopiec zastanawiał
się przez chwilę.
– Nie
sądzę –
oznajmił
w końcu.
Prawda
była jednak nieco bardziej skomplikowana. Pamiętał, jak
zareagowała Mary, kiedy rozpoznał inny obraz na kubku z gorącą
czekoladą.
Jakby się bała, że on za chwilę dostanie jakiegoś ataku i
wybiegnie z kuchni z dzikim wrzaskiem. Nie chciał robić jej tego
ponownie. Ale prawda była taka, że słyszał o Arles. Wiedział
wszystko o Arles –
niewielkim
miasteczku na południu Francji.
Wiedział
też wszystko na temat Vincenta van Gogha –
genialnego
i nieszczęśliwego holenderskiego artysty. Gdy tylko zobaczył słowa
"van Gogh", poczuł, jakby ktoś odkręcił mu w głowie
jakiś zawór.
Zaczęła zalewać go tak potężna fala najróżniejszych
informacji, że aż go to przeraziło. Wiedział, że van Gogh był
Holendrem, że jego życie było bardzo ciężkie, że udało mu się
sprzedać zaledwie jeden obraz i że zmarł bez grosza przy duszy.
Ale wiedział też, że płótna van Gogha –
surowe,
przepełnione emocjami, nasycone kolorami –
zapierają
dech w piersiach. Wiedział, że van Gogh przez pewien czas mieszkał
w Arles i ze to tam powstały niektóre z jego najważniejszych prac
–
obrazy
buchające kolorem i energią. Malarz chłonął energię miasteczka,
które odmieniło jego postrzeganie świata. Zwykłą martwą naturę
z pomarańczami i cytrynami potrafił przemienić w oszałamiającą
feerię barw: ciemnych odcieni niebieskiego, głębokich zieleni,
jaskrawych żółcieni. Art
wiedział też, że to właśnie w Arles, po kłótni z innym
malarzem, Paulem Gauginem, van Gogh odciął sobie ucho. I wiedział,
że van Gogh, którego życie i tak zakończyło się przedwczesną
śmiercią, omal nie umarł w tym właśnie miasteczku.
Ale
przez jego głowę przetaczały się teraz nie tylko fakty z życia
malarza. Chłopiec czuł, że sam był kiedyś w Arles. Miał przed
oczami wąskie kamienne uliczki, dachy pokryte czerwonymi dachówkami,
łodzie przycumowane wzdłuż brzegu Rodanu. Wiedział, że na placu
Forum jest mała kawiarenka –
ta sama,
którą niegdyś namalował van Gogh. To był jeden z ulubionych
obrazów artysty –
rzęsiście
oświetlona kawiarnia i rozgwieżdżone nocne niebo. Zarówno
kawiarnia, jak i sama ulica, nie zmieniły się bardzo od czasów,
kiedy w miasteczku mieszkał van Gogh. Art pamiętał, jak siedział
w tej kawiarni, sącząc colę ze świadomością, że jeden z
największych malarzy wszech czasów być może z tego samego miejsca
obserwował ulicę. Na samą myśl dreszcz przechodził mu po
plecach.
Pogłębione,
fascynujące opisy świata wewnętrznego bohatera i jego połączenia
(nie tylko przez imię) ze światem sztuki przeplatają się z
pogonią bandytów
i dramatyczną ucieczką przed nimi.
Złoczyńcy rozgrywają po swojemu już pierwszy rozdział powieści,
w którym zastawiają pułapkę na bliżej nieznanego mężczyznę.
Później zajmą się między innymi włamaniami, oszustwami,
kidnappingiem,
dewastowaniem hotelu i monitoringu.
Detektyw została
teraz sama z szefem ochrony i zastanawiała się, jaki powinien być
jej kolejn krok. Było jedno pytanie, które musiała zadać, ale
obawiała się, że zna już na nie odpowiedź.
–
Chciałabym
obejrzeć zapis z kamer hotelowych –
zwróciła
się do ochroniarza.
Mężczyzna milczał
przez dłuższą chwilę. Wydawał się nieco zażenowany.
– Cóż
–
powiedział
wreszcie. –
Ciekawe,
że pani o to pyta...
– ...bo
nagrania zostały wykasowane, prawda? –
spytała
detektyw.
Ochroniarz wyglądał
na zaskoczonego.
– Co
do minuty –
powiedział.
–
Ze
wszystkich kamer, ze wszystkich monitorów. Nic nie ma. Dziwne,
prawda?
Detektyw pokiwała
głową.
– Tak,
bardzo dziwne.
Wyścig
z bandytami zajmuje Artowi i Camille tak naprawdę jedynie kilka
godzin, a dzięki magii literatury dokładnie tyle samo trwa lektura
"Przekrętu". Czytelnik właściwie więc poznaje akcję
równolegle do jej przebiegu, co potęguje wrażenie bezpośredniego
uczestnictwa. Zaangażowanie wzrasta także przez możliwość
utożsamiania się z postaciami. Dziecięcy bohaterowie są w tej
książce naprawdę dziećmi –
męczą
się, załamują, potrzebują wsparcia i opieki dorosłych, a to
rzadko zdarza się w kryminałach (filmowych i książkowych) z
młodymi detektywami,
będącymi zazwyczaj jakąś odrealnioną, odrębną kategorią
superbohaterów. Ta przyziemność bardzo się nam spodobała.
– Wszystko
w porządku? –
spytał
Art.
– Nic
mi nie jest –
zapewniła
go, co było wierutnym kłamstwem. Tak naprawdę była zmęczona,
głodna, zmarznięta i przerażona.
– Już
tylko kawałek –
powiedział.
Jego
głos odbijał się cichym echem w wąskim kanionie z cegieł i
zaprawy murarskiej. Camille nagle dostrzegła, jak ogromną przemianę
przeszedł Art w ciągu zaledwie dwudziestu kilku godzin. Wcześniej
milczący i niepewny, teraz zaskakiwał pewnością siebie i
determinacją. Słyszała to w brzmieniu jego głosu. Widziała
to w jego oczach.
Art w toku opowieści
przechodzi metamorfozę charakterystyczną dla wzorcowych bohaterów
literackich i filmowych, co również świadczy o wysokim poziomie
lektury. Ambitnie, ale jednak przystępnie potraktowany temat sztuki
zbliża powieść do przeciętnego młodego, czytającego człowieka.
Tę jasność i atrakcyjność "Przekrętu dla van Gogha"
gwarantuje również mocna dawka sensacji, o której już
wspominałam, niekiedy wzbogacana akcentami humorystycznymi. Takie
rozluźnienie bywa potrzebne przy wysokim natężeniu "kryminalnych"
emocji, a że dowcip Derona Hicksa pasuje do naszego, bawiliśmy się
bardzo dobrze.
– Te
dzieciaki zaczynają mnie naprawdę wkurzać! –
warknął
mężczyzna.
Rzucił kurtkę
dziewczynki na ziemię i popędził po schodach w stronę drzwi
hotelowych. Pchnął je z całej siły, ale te ani drgnęły.
Pociągnął. Nadal
nic.
McClain zajrzał do
środka przez niewielką szybkę. Ktoś zablokował drzwi, wsuwając
parasol za uchwyty. Nie było czasu do stracenia.
– Odsuń
się –
powiedział
do Cash. –
Wyłamię
je i tyle.
Wziął rozbieg i
głęboki oddech, gotów do szturmu na dwuskrzydłowe drzwi.
James Appleton
podszedł do drzwi, chwycił rączkę parasola i pociągnął.
Parasol wysunął się bez najmniejszego problemu.
Appleton zamaszyście
otworzył drzwi. Miał w zanadrzu parę nieprzyjemnych słów dla
policjantów zajmujących się wypadkiem pod jego hotelem.
Eric McClain całym
sobą szykował się na starcie z drzwiami. lecz ku swemu zdumieniu
nie napotkał żadnego oporu.
Gdy tylko Appleton
otworzył drzwi na oścież, do lobby wpadł jakiś mężczyzna.
Potknął się o kilka marmurowych schodków i spadł na wielką
hotelową choinkę.
Appleton rozdziawił
usta.
Drzewo zachwiało się
tylko i przez krótką chwilę menadżer miał nadzieję, że na tym
poprzestanie.
Ale
nie –
choinka
runęła, powoli i majestatycznie. Rąbnęła o marmurową podłogę
z brzękiem i łoskotem. Wokół fruwały błyszczące łańcuchy,
światełka i świerkowe igły. Bombki roztrzaskały się o podłogę.
Wszyscy przy oknach
jednocześnie odwrócili głowy.
– Panie
i panowie, choinki nadszedł czas! –
zawołał
jeden z mężczyzn, unosząc kieliszek.
Tłum wybuchnął
śmiechem.
Powieść "Przekręt
na van Gogha" będzie znakomitym wyborem dla dziesięcio-,
jedenasto-, dwunasto- i trzynastolatków mających trochę wolnego
czasu i sympatię dla literatury. Obycie w sztuce czy częste
odwiedziny w muzeach nie są tu żadnym warunkiem, ba, nie są nawet
wskazane, bo książka nie zawiera specjalistycznych szczegółów,
na które młodzi koneserzy będą liczyć. To publikacja niezwykle
udana, ale zwyczajna pod względem możliwości percepcyjnych
młodszego nastolatka. Na zakończenie pozwolę sobie powtórnie
wyrazić zachwyt polską edycją książki, szczególnie perfekcyjnym
przekładem Marii Kabat i przepiękną okładką Marcina Surmy.
Bożena
Itoya
Deron
R. Hicks, Przekręt na van Gogha, przełożyła Maria Kabat,
ilustracja, projekt okładki i mapy Marcin Surma, opisy do kodów QR
Karolina Ciszecka, Wydawnictwo Widnokrąg, Piaseczno 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz