Wydawnictwo
Adamada od 2015 roku proponuje przedruki zagranicznych książek dla
młodszych dzieci. Nas zainteresowały w pierwszej kolejności
historyjki o Edwardach: "Ostatnie drzewo w mieście" Petera
Carnavasa i "Edward i jego wielkie odkrycie" Rebeki
McRitchie (tekst) oraz Celeste Hulme (ilustracje). Obie publikacje
wywodzą się z Australii, a w Polsce zostały wydane tak, jak tylko
można oczekiwać, gdy szuka się atrakcyjnej (może nawet pierwszej
w życiu dziecka) książki na prezent: z twardą oprawą, w dużym
formacie, z czytelną czcionką i wieloma bajkowymi ilustracjami.
Opowieści
o Edwardach różnią się od siebie, choć nietrudno odnaleźć i
podobieństwa. Dla mnie i syna pierwszym wspólnym mianownikiem
"Ostatniego drzewa w mieście" oraz "Edwarda i jego
wielkiego odkrycia" był nasz emocjonalny stosunek do przeżyć
bohaterów, bo sytuacja każdego z Edwardów jest nam bliska. Mamy w
rodzinie małżeństwo archeologów (i małego
może-w-przyszłości-adepta) i bardzo przeżywamy zniknięcie
każdego drzewa, w każdym z "naszych" miejsc miasta.
Archeologiem
chciałby zostać Edward, marzący o dokonaniu wielkiego odkrycia, na
wzór tych, jakie należą do pracy rodziców i były udziałem
dalszych przodków. Chłopiec przekopuje okolicę, ale nie może
znaleźć żadnego skarbu, jedynym osiągnięciem okazuje się
wydobycie wielkiego jaja, kryjącego dość nieporadne, jakby
"nieudane" stworzenie. Istota ta staje się jednak
towarzyszem zabaw, a także kimś więcej, o czym uprzedza przecież
już tytuł książki.
Wiele
mówi nam również tytuł drugiej książki: "Ostatnie drzewo w
mieście". Tu bohaterem jest mały odludek, chłopiec, którego
towarzyszem jest drzewo, a placem zabaw miejska dżungla. I on
dokonuje wreszcie pewnego budującego (a nawet "socjalizującego")
odkrycia, ale wcześniej doświadcza kolejno pełni szczęścia i
smutku. Każdy Edward musi przejść swoją drogę.
Obie
historyjki opowiadają pośrednio o zniszczeniach, jakie w naturalnym
środowisku sieje człowiek oraz o możliwości "siania" w
odwrotnym kierunku i znaczeniu, tym dosłownym i twórczym.
Wycięliśmy drzewa w miastach, ale gdzie indziej posadziliśmy nowe
– w Warszawie co dzień obserwujemy wiele takich szybko rosnących
maluchów. Zjedliśmy ptaki dodo, ale przyczyniliśmy się (nieco
upraszczając) do "zmartwychwstania" polskich żubrów. I
śmierć, i życie zwierząt oraz roślin zależą od człowieka, i
choć "Edward i jego wielkie odkrycie" nie porusza przyczyn
wymarcia gatunku, o którym mowa w książce, a historyjce daleko do
realizmu, jednak większość młodych czytelników zechce zbadać,
jak to było naprawdę. W ten sposób ostatecznie opowieść może
zyskać ten sam moralno-ekologiczny wymiar, który jest tak czytelny
w "Ostatnim drzewie w mieście".
Książki
reprezentują różne formy artystycznego wyrazu, zarówno na
poziomie tekstu, jak i ilustracji. Skrótowe, proste obrazki z
"Ostatniego drzewa w mieście" przypominają mi nieco prace
Marcina Strzembosza, trochę też Marcina Bruchnalskiego. Rozbroił
mnie Edward w muchomorkowym kasku, towarzyszący chłopcu kaczor i
silna obecność drzewa, podobnie jak motyw roweru jako nieodłącznego
atrybutu bohatera – rzeczywiście, bywają miejskie dzieci niemal
nierozstające się ze swoim pojazdem. Co ciekawe, ani kask, ani
kaczka nie są wspominane w tekście (rower pojawia się w nim tylko
raz, a na ilustracjach – 7 razy), a więc treść i obraz tworzą
luźną kompozycję, jedno interpretuje drugie i właściwie nie
wiadomo, która warstwa książki jest istotniejsza.
Bożena
Itoya
Peter
Carnavas, Ostatnie drzewo w mieście, przekład Magda
Szpyrko-Ankiewicz, Wydawnictwo Adamada, Gdańsk 2015.
Rebecca
McRitchie, Edward i jego wielkie odkrycie, ilustracje Celeste Hulme,
przekład Ewa Chmielewska-Tomczak, Wydawnictwo Adamada, Gdańsk 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz