Wznowienie
komiksu o polskim kowboju stało się dużym wydarzeniem branżowym.
Jerzy Wróblewski, autor albumu "Binio Bill kręci western i...
w kosmos!", jest wszak legendą polskiego komiksu, twórcą
między innymi "Kapitana Żbika". Jego pracom poświęca
się wiele uwagi w naukowych analizach rodzimej twórczości
komiksowej (tak tak, kolorowymi zeszytami zajmują się nie tylko
maluchy stroniące od poważniejszych lektur i mamy-blogerki, ale i
całkiem poważni badacze), czego najlepszym dowodem jest rzeczowy,
opatrzony fotografiami i kopiami dokumentów artykuł "Nasz
szeryf z Dzikiego Zachodu" Macieja Jasińskiego, zamieszczony na
końcu albumu "Binio Bill kręci western i... w kosmos!".
Skoro
wydawca załącza takie fachowe posłowie, to może kieruje tę
publikację do dorosłych czytelników? Cóż, na pewno ci, którzy
pamiętają Binio Billa ze swojej (pierwszej) młodości, z
sentymentem i zapałem pogalopują do księgarni, ale jednak jest to
komiks dla dzieci i młodzieży, stąd też mnie interesuje jako
propozycja lektury dla współczesnego dziecka, na przykład mojego
dziesięcioletniego syna. Jak więc Binio Billa przyjmie dzisiejszy
świat młodych, pogrążony raczej w grach komputerowych niż
zabawach w kowbojów, rewolwerowców i Indian?
Dobry
komiks na zawsze pozostanie dobrym komiksem. Może częściowo przez
swój rozrywkowy, popularny charakter – język i humor, którym
posługują się bohaterowie komiksów, nie starzeją się tak
szybko, jak literacka polszczyzna czy idee obecne w literaturze,
choćby tej młodzieżowej z lat 80. XX wieku, kiedy to powstał cykl
o Binio Billu. Kolorowe zeszyty są bardziej uniwersalne i
ponadczasowe. Tak, jak mój syn pochłania dziadzia "Tintina",
tak też szybciutko wyczytał wszystkie dymki z wujaszka "Binio
Billa". Nie porównywał polskiego szeryfa z Lucky Lukiem, bo
też nie pamiętał, że 2-3 lata temu czytywał tę serię. Za Binio
Billa zabrał się więc mając czyste konto, bez uprzedzeń, że
może to jakaś podróba innego komiksu, ale też bez sentymentalnego
obciążenia rodzinnego – nikt nie mówił mojemu dziecku, że musi
sięgnąć po ten komiks, bo jest kultowy i mama / tata / wujek
czytali w jego wieku. Z tego zwyczajnego, świeżego i dziecięcego
punktu widzenia Binio Bill jest wesołą, przyjemną lekturą,
podobającą się ogólnie i w szczegółach – syn zwrócił uwagę
na motyw obcej, bardziej rozwiniętej cywilizacji i krótki komiks na
końcu albumu.
Polski
rynek komiksowy różnicuje się coraz bardziej, ma już do
zaoferowania młodemu czytelnikowi nie tylko odpowiedniki bohaterów
ze wspaniałego Zachodu, ale na szczęście nie rezygnuje się z
wydawania też tych dawnych komiksów. Historyjki o Binio Billu,
podobnie jak na przykład te o Tytusie, okazały się na tyle dobre,
że współczesny czytelnik nie postrzega ich jako przeterminowanej
produkcji PRL, która miała być namiastką świata zza żelaznej
kurtyny.
Jest
w "Binio Billu" moc, ruch, przygoda i humor, jakich szukamy
w kadrowanych historiach, są klasyczne portrety cwaniaków, zbirów,
przystojniaków i ślicznotek, ujęcia z "cieniowymi"
postaciami, okienka z typowymi "bam! bam", "bęc!
bęc!", "dang!", "flop!" czy "ziiip!",
zbliżenia i oddalenia, sceny walki i pejzaże – te zwyczajne obok
kosmicznych. Także dialogi nas nie zawiodły: są krótkie, czytelne
i dynamiczne. Po prostu Binio Bill przemawia do nas wszystkimi
środkami komiksowego przekazu.
Pierwszy
album o polskim szeryfie wydany przez Kulturę Gniewu nie jest
zwyczajnym przedrukiem. Nad publikacją pracował cały sztab
specjalistów: redaktorem i autorem wspominanego już posłowia jest
Maciej Jasiński, znany nam między innymi jako scenarzysta "Misia
Zbysia na tropie", renowacją skanów ze "Świata Młodych"
i projektem okładki zajął się Arkadiusz Salomoński, a
opracowaniem graficznym i kolorami "Cioci Patty" –
Jarosław Składanek (korekta: Łukasz Babiel). Mamy nadzieję, że
zespół ten przygotuje dla nas jeszcze dużo zeszytów o Zbigniewie
Bileckim.
Bożena
Itoya
Jerzy
Wróblewski, Binio Bill kręci western i... w kosmos!, Krótkie
Gatki, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz