"Mój
przyjaciel Stefan" Evy Lindström jest jedną z książek, które
polecił mi mój syn, mówiąc, że muszę przeczytać, bo mi się
spodoba. Skąd wiedział? Oboje lubimy trochę "szalone"
książki i filmy, w których nieprzewidywalność przeważa nad
racjonalnością. Także w tym szwedzkim opowiadaniu, a właściwie
literacko-graficznej opowiastce, istoty oraz sytuacje znane nam z
rzeczywistego świata mieszają się z fantastycznymi zdolnościami i
motywami. Oboje bawiliśmy się świetnie, ponieważ zagłębieni w
lekturze nie mieliśmy pojęcia, co wydarzy się na kolejnej stronie,
a ponadto książka ma niepowtarzalną atmosferę i kompletnie nie
potrafię jej przypisać do czegokolwiek, co wcześniej czytaliśmy.
Miał
na imię Stefan i pochodził z południa kraju. Sprzedał dom
rodzinny i przeprowadził się do miasta. Przez jakiś czas pracował
jako sowa w przeróżnych programach przyrodniczych. (...) Teraz miał
inną pracę. Wiercił dziury w ścianach sklepów, żeby potem ktoś
mógł zawiesić półki, na których położy się rzeczy na
sprzedaż. Te dziury śniły mu się po nocach. Były wszędzie, cały
świat pełen dziur. Stefan budził się zlany potem.
Tytułowy
Stefan jest puszczykiem, poznajemy go, gdy występuje w filmach, i
choć pozornie nie ma w tym nic dziwnego, bo są to filmy
przyrodnicze, jednak Stefan odgrywa role – jest aktorem. Chyba
naturszczykiem, ponieważ nie pozostaje długo przy tym zajęciu.
Naturalne poszukiwanie swojego miejsca w świecie wypełnia całą
książkę. Pewnie nie każdy doceniłby, że za przyjaciela ma
takiego wagabundę, to ten typ znajomych, których trochę się unika
i pokpiwa z nich za ich plecami, ale mała narratorka "Mojego
przyjaciela Stefana" jest pełna zrozumienia i ciepłych uczuć.
Tęskniłam
za nim. Dlatego ucieszyłam się na widok ogłoszenia w gazecie:
SZKOŁA
LATANIA U STEFANA
TEORIA
I PRAKTYKA
TEL.
12345467865
Zadzwoniłam.
Zajęcia właśnie się zaczynały i Stefan powiedział, że mogę
chodzić za darmo. Po starej znajomości.
Można
pomyśleć, że przyjaciółka Stefana nie będzie dobrym kursantem,
skoro jest dziewczynką, a nie ptakiem. Rzecz w tym, że
wielozawodowy puszczyk uczy latania właśnie ludzi, czasem nawet
osiągając sukces. Robi się więc coraz bardziej nieprawdopodobnie,
ale spokojnie, trafimy jeszcze na ziemię. Stefan chwyta się bowiem
kolejnych zajęć i znajduje nawet wspólnika, a charakter ich
współpracy oraz sposób bycia niepokojąco przypominają historie,
o jakich czasem słyszymy w mediach (albo obserwujemy na osiedlowych
ławeczkach).
Ten
Borys był sową innego gatunku. On i Stefan mieli plany których nie
chcieli mi zdradzić. Wkrótce miało z tego wyjść coś naprawdę
świetnego. Teraz jednak szwendali się tylko i objadali
klementynkami. Zaproponowali, żebym poszwendała się z nimi, ale
nie miałam ochoty.
Wolny
ptak Stefan jak zwykle goni za jakąś ideą, wpada w kłopoty, ale
nadal jest sobą i ciągle ma przyjaciółkę. Choćby byli daleko od
siebie, nie utrzymywali kontaktu, ta więź jest najprawdziwszym,
najbardziej namacalnym elementem opowieści. Przyjaźń na odległość
może być akumulatorem zasilającym, gdy to co blisko zawodzi,
cieszę się, że taka relacja została pokazana w książce dla
młodych czytelników.
Historyjkę
zilustrowała autorka, nie dziwi więc idealne zgranie obrazu i
tekstu. Twarz Stefana została jakby "wyprowadzona" z
wyglądu prawdziwego puszczyka, bardziej nieprawdopodobna wydaje się
natomiast dziewczynka, która równie dobrze mogłaby być panią w
średnim wieku lub staruszką. Scena latania kojarzy mi się z
różnymi obrazami tkwiącymi gdzieś w zakamarkach mojej pamięci,
chyba najbardziej z Chagallem, choć kolorystyka jest zupełnie inna,
a i twarze nie przypominają tamtych. Książka utrzymana jest w
łagodnych barwach (po lekturze zapamiętaliśmy głównie jasnoszary
oraz bladożółty) i konwencji dziecięcego rysunku. To bardzo
spójne i wielostronne dziełko literacko-plastyczne, trochę
zahaczające o nowoczesną, ilustrowaną powiastkę filozoficzną dla
najmłodszych (i trochę, a nawet całkiem starszych).
Dzieci
często zauważają, gdy coś nie gra w książce lub filmie: dziecko
tak by nie powiedziało, nie ma takich ładnych mieszkań ani
grzeczniutkich rozmów na przerwach... Jednak kiedy cała opowieść
kwitnie abstrakcją, pytanie "ale jak to?" czy komentarz
"to nie możliwe!" nie pada ani razu. Młody czytelnik
chłonie tę atmosferę, wczuwa się w bajkowo-rzeczywistą akcję i
niczego autorowi nie zarzuca. Tak właśnie został odebrany w naszym
domu "Mój przyjaciel Stefan".
Bożena
Itoya
Eva
Lindström (tekst i ilustracje), Mój przyjaciel Stefan, przełożyła
ze szwedzkiego Marta Wallin, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz