cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 9 stycznia 2018

Detektyw Miś Zbyś na tropie: Lis, ule i miodowe kule; Skarb kapitana Czarnofutrzastego

Popularność polskiego komiksu dla dzieci od kilku lat rośnie i rośnie. Gatunek różnicuje się, specjalizuje, utrzymując zainteresowanie dojrzewających fanów oraz ciągle zyskując nowych. Jak to się stało, że Polacy, słowo komiks rozumiejący jako synonim "Tytusa" lub "Kajka i Kokosza", jeden z tych pozytywnych, sentymentalnych aspektów PRL-u, przyjęli coś nowego? W pewnym sensie zadziałała tu zasada dobrego pierwszego wrażenia: kto zacznie od ciekawego, atrakcyjnego komiksu, ten zechce się zaprzyjaźnić z kolejnymi, będzie sięgał po inne tytuły, niekoniecznie tych samych autorów i wydawnictw. Podobnie raz przekonany do dymkowano-kadrowanej formy rodzic, bibliotekarz czy nauczyciel już nie cofnie się w swoich przekonaniach. Otóż na początku był "Miś Zbyś". I nadal jest! Przynajmniej dla nas.
Po pierwsze, w roku 2013, gdy ukazał się komiks "Lis, ule i miodowe kule", mój syn akurat na dobre zabierał się za samodzielne czytanie i wyszukiwanie interesujących go pozycji w bibliotece, gdzie trafiliśmy na pierwszego "Detektywa Misia Zbysia na tropie". Po drugie, jest to publikacja idealna właśnie dla początkujących czytelników, dzięki niej składanie liter w słowa i zdania nie kojarzy się z boleściami, morałami czy nakazami. Po trzecie wreszcie, to jeden z pierwszych produktów polskiej kultury, na widok których zakrzyknęłam: "Wow! To naprawdę nasze, polskie?". Komiks wydał mi się po prostu śliczny, wydany perfekcyjnie, kolorowy jak marzenie, nie byłam przyzwyczajona do tak poważnego traktowania małego odbiorcy. Stworzenie i wydanie w 2013 roku "Lisa, uli i miodowych kuli" można uznać za działanie odważne oraz ryzykowne. Może i polski rynek książki już pięć lat temu rósł w siłę i różnorodność, ale o sukcesie publikacji w dużym stopniu decyduje jej sprzedaż, a więc zainteresowanie klientów, a oni niekoniecznie są koneserami sztuki ilustracji czy komiksu. Przez siłę przyzwyczajenia, niejako z rozpędu, rodzice i dziadkowie wybierają dla maluchów raczej "tradycyjne" bajeczki, bo to na pewno się spodoba i to sami czytywali w dzieciństwie. Dodatkowo oszczędność, będąca chyba naszą narodową cechą, wpływa na popularność książeczek mrowiących się w supermarketowych koszach z przecenami. Mało kto decyduje się na solidnie wydaną (a więc nie za 4,99 albo 9,99 zł...) książkę, w której tekstu znajdujemy niewiele, a dostępna jest tylko w księgarniach. Do niedawna był to towar ekskluzywny, w świadomości potencjalnych nabywców niewspółgrający z potocznym rozumieniem komiksu w Polsce (takie sobie, śmieszne historyjki wydawane jako broszury lub element dziecięcych czasopism). Na urodziny, Gwiazdkę czy zakończenie roku szkolnego trzeba dać dziecku "porządną" książkę, najlepiej Tuwima, Brzechwę, Andersena albo Grimmów, prawda? Na szczęście takie myślenie odchodzi do lamusa, a komiksy powoli przebijają się jako pełnowartościowe publikacje, cieszące dzieci przynajmniej tak samo jak literatura, a ściągane z domowej półki znacznie częściej od niej. Co ważne, komiksy i książki "komiksowane", czyli te, w których dymki i rysunki są elementem narracji literackiej, zaczęły się też pojawiać wśród pozycji nominowanych do najważniejszych polskich nagród dotyczących książki dla dzieci. Moim zdaniem, nie doszłoby do tego, gdyby kilka lat temu nie zaczął się ukazywać "Detektyw Miś Zbyś na tropie" (oraz "Ryjówka przeznaczenia" Tomasza Samojlika), przecierając szlaki innym albumom, choć sama omawiana seria nie została nagrodzona nominacją, wyróżnieniem ani statuetką czy to Koziołka Matołka (jak "Hej, Jędrek! Przepraszam, czy tu borują?" Rafała Skarżyckiego i Tomasza Lwa Leśniaka w 2016 r. – za rok 2015), czy Ferdynanda Wspaniałego (jak "Kościsko" KaeReLa w 2017 r. – za rok 2016), czy Polskiej Sekcji IBBY (jak "Bajka na końcu świata" Marcina Podolca w 2017 r.).
Pierwszy tom serii "Detektyw Miś Zbyś na tropie" w 2017 roku został wydany przez Kulturę Gniewu po raz drugi, w poprawionej wersji. Album "Lis, ule i miodowe kule" jest ciekawą, czytelną i ze wszech miar zgrabną historyjką obrazkowo-literacką ujętą w duże, stosunkowo nieliczne kadry (dwa na stronie lub jeden na stronie, a czasem nawet jeden na dwóch stronach – rozkładówki). Fabuła koncentruje się na pogoni prywatnego detektywa Misia Zbysia i jego asystenta Borsuka Mruka (jak głosi wizytówka na ich biurze) za złodziejem miodu. Poszukiwania zleca klientka nie byle jaka, bo sama władczyni Pszczelego Królestwa. Bohaterowie ruszają w daleką (zwłaszcza dla mrukliwego Mruka) drogę, badają ślady pozostawione przy okradzionych ulach, składających się na okazały pszczeli zamek, nad którym czuwają uzbrojeni strażnicy, a wokół roi się od przezabawnych robotnic. Małemu czytelnikowi łatwo sobie wyobrazić ich bzyczenie, zaś odgłosy dźwiękonaśladowcze i pokazywanie paluszkiem są wręcz gwarantowanym elementem lektury. A potem, razem z bohaterami, goni się pewnego lisa, strona po stronie (a nie jest ich aż tak wiele, łącznie 48), aż do finału z tytułowymi miodowymi kulami.
Opowieść ponosi malucha, angażuje jego uwagę, stopniowo i skutecznie rozmiłowując w "Misiu Zbysiu". Etapowość jest jednym z większych atutów tego komiksu: okienko po okienku odkrywamy kolejne szczegóły, obserwujemy ruch (choćby były to oczy sowy – najpierw zamknięte, potem otwiera się jedno oko, za chwilę oboje oczu) i zmianę barw. Płynność historyjki obrazkowej, przypominającej wygodne schodki, mobilizuje dziecko do opowiadania na głos, co bywa wykorzystywane w pomocach dydaktycznych – na przykład zabawkach logopedycznych, jakie w okresie przedszkolnym lubił mój syn.
Dynamiczna akcja i wielość elementów przekładają się na wygląd kadrów: gdy potrzebujemy dobrze się rozejrzeć po okolicy, dostajemy rozkładówkę, kiedy zaś sytuacja jest... wielopiętrowa, kadry wyjątkowo zostają ułożone pionowo, a nie poziomo jak na pozostałych planszach. Podobne zabawy z kadrowaniem autorzy zastosowali również w drugim i trzecim tomie "Detektywa Misia Zbysia na tropie": "Złotym Sokole Teksańskim" (2014) i "Kosmos to za mało" (2016), a także w najnowszym "Skarbie kapitana Czarnofutrzastego" (2017), gdzie trzy okienka pojawiają się tylko na stronie z kulminacyjną walką (na pirackie kordelasy, oczywiście).
Czwarty tom "Misia Zbysia" porywa bohaterów w wir morskich podróży i pirackich awantur. W sielankowo-plażowych okolicznościach natury (pod uśmiechniętym, jak zwykle, słoneczkiem) Miś Zbyś i Borsuk Mruk rozkoszują się kolorowymi napojami, rozprawiając o niedoszłym śledztwie. Porzucają jednak spokojną przystań, by zareagować na dziewczęce wołanie o pomoc: udają się w pogoń za opryszkami unoszącymi w wiklinowym koszu porwaną panienkę. Na pierwszej rokładówce-wyszukiwance roi się od koszy, beczek, marynarzy i innych portowych zwierząt wielu maści oraz gatunków. Dominują psowate. Przy okazji zaczynamy się zastanawiać, jakim właściwie zwierzęciem jest uprowadzona "księżniczka". Zagadnienie to zostaje nieco rozjaśnione przez autoprezentację: "Mam na imię Lupa. Jestem córką słynnego wilka morskiego, kapitana Czarnofutrzastego". Bohaterka może się przedstawić, bo akcja ratunkowa nie sprawia większego problemu doświadczonym detektywom, którzy następnie podejmują zlecenie znalezienia tytułowego skarbu – w towarzystwie ocalonego dziewczęcia. Tu nie będzie już tak łatwo, tym bardziej, że na bogactwa czyhają prawdziwi, groźni piraci, specjaliści w knuciu i porywaniu majętnych osób. Pokonując morze, dżunglę, rzekę, wodospad i lawę, kuszeni urokami wiecznego lenistwa, zniechęcani falsyfikatami skarbu, zwodzeni na manowce, bohaterowie docierają wreszcie do celu, który jednak nie okazuje się happy endem. Prawdziwa odyseja! Oczywiście ostatecznie Miś Zbyś i Borsuk Mruk poradzą sobie z wszelkimi przeciwnościami i doprowadzą nas do zakończenia, jak zwykle otwartego, bo kto z czytelników chciałby usłyszeć "żyli długo i szczęśliwie" i nie czekać na kolejny tom?
W "Skarbie kapitana Czarnofutrzastego" poza rozbudowaną akcją, nieco odmienioną kolorystyką (jako kolorysta w zespole autorów debiutuje Tomasz Kaczkowski) i nowym wcieleniem naszych ulubionych pszczółek (egzotyczne bzyczki na okładce), doświadczymy odwołań do poprzednich tomów (nietoperze, rakieta), gry słów (wilk morski, borsuk-tchórz) oraz... częstego kartkowania. Autorzy kilkakrotnie przekierowują nas do wcześniejszych stron, abyśmy coś sprawdzili, dopatrzyli się szczegółów, po prostu wzięli czynny udział w przygodzie. Jeśli coś przegapimy, nie zrozumiemy akcji. Takie zawracanie pozornie przerywa ciągłość lektury, tnie fabułę, ale moim zdaniem jest trafnym wyborem, bo tez podobnie "przewijam" lub kartkuję dobre kryminały dla całkiem dojrzałych widzów i czytelników. Konieczność koncentracji, zapamiętywania, gdzie w książce coś zostało wspomniane po raz pierwszy, a także wymagana umiejętność liczenia przynajmniej do sześciu podnoszą nieco poprzeczkę wieku czytelnika "Skarbu kapitana Czarnofutrzastego" względem poprzednich części komiksu – wydaje mi się, że z wszystkimi zagadkami poradzą sobie dzieci co najmniej pięcioletnie.
Komiksy o duecie Zbyś&Mruk uczą spostrzegawczości, rozweselają jak mało która książka, zapewniają wrażenia plastyczne, jakich nie dostarczy dziecku nawet ulubiony film animowany (a co dopiero galeria sztuki...). Jeśli nie chcemy, by dzieci dostały alergii na czytanie, wolelibyśmy uniknąć przyszłego odczulania lekkimi lekturami dla młodszych nastolatków, lepiej zacząć od pozycji stworzonej specjalnie dla przedszkolaków, kuszącej i przyjaznej w formie oraz treści. Na przykładzie swojego syna mogę zapewnić, że kto zainteresował się "Misiem Zbysiem" za młodu, ten zostanie świadomym czytelnikiem (nie tylko komiksów) oraz miłośnikiem ilustracji. I choć jako jedenastolatek sięga już raczej po komiksy tworzone przez Piotra Nowackiego dla dorosłych, nadal radośnie chwyta nowe "Misie Zbysie", ogląda i czyta od deski do deski. To trochę jak z Myszką Mickey – jeśli się lubi, to w każdym wieku. A Miś Zbyś i Borsuk Mruk to trochę nasi polscy Myszka Mickey i Kaczor Donald.
Seria "Detektyw Miś Zbyś na tropie" po pięciu latach od publikacji pierwszej części pozostaje wyjątkowa czy nawet niszowa, bo dla małych dzieci nie znajdziemy wielu tak profesjonalnych publikacji komiksowych, wydanych z równą dbałością, co dla dorosłych, w trwałej, zupełnie poważnej formie. Jednak nie chodzi tylko o prezencję, to głównie ze względu na styl całości (scenariusz, rysunki, kolory) "Miś Zbyś" jest jedyny w swoim rodzaju. Góruje nad komiksowymi kuzynami w krótkich gatkach prostotą, lekkością, "kreskówkową" kreską i kolorystyką, oderwaniem od tego niepisanego zobowiązania do zaspokajania gustów nie tylko małych czytelników, ale i ich rodziców – szukających w komiksach albo "nutki edukacji", albo odniesień do "dojrzalszych" klimatów postapokaliptycznych czy mitologicznych. Tu znajdziemy tylko nieskrępowaną zabawę w detektywów, przebieranki, wyszukiwanki, czyli dokładnie to, czego oczekują maluchy w wieku około 3-7 lat. Miejmy nadzieję, że ta trafność i urok całej serii oraz poszczególnych jej odsłon zyskają jeszcze aplauz gremiów oceniających polską książkę dla dzieci. Atencją samych czytelników nie trzeba się martwić, bowiem znakomicie rozumieją się oni z autorami – dzieci lubią "Misie Zbysie", "Misie Zbysie" lubią dzieci.

Bożena Itoya

Maciej Jasiński (scenariusz), Piotr Nowacki (rysunki), Norbert Rybarczyk (kolory), Detektyw Miś Zbyś na tropie. Lis, ule i miodowe kule, wydanie drugie (poprawione), Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa 2017.
Piotr Nowacki (rysunki), Maciej Jasiński (scenariusz), Tomasz Kaczkowski (kolory), Detektyw Miś Zbyś na tropie. Skarb kapitana Czarnofutrzastego, Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa 2017.

1 komentarz:

  1. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń