Wydawnictwo
Media Rodzina opublikowało niedawno piękną opowieść osadzoną w
więcej niż jednej tradycji. "Angara, córka Bajkała"
nawiązuje oczywiście przeze wszystkim do tradycji buriackich, bo to
w Republice Buriacji leży jezioro Bajkał, z którego wypływa jego
"latorośl", rzeka Angara. Syberia, Rosja, Azja – im
szerzej określamy ten teren, tym bardziej się do niego zbliżamy,
bo lepiej znamy i czujemy to, co ogólne. Drugie powiązanie, jakie
zauważam, jest raczej osobiste, intuicyjne, a dotyczy swojskości
rosyjskich legend na gruncie polskim. Z wczesnego dzieciństwa
pamiętam właśnie tego typu książki, przede wszystkim serię
"Baśnie narodów ZSRR", ale też inne, indywidualne
wydawnictwa. Czytane przez rodziców i samodzielnie przenosiły nas
do odległych, egzotycznych krain i równie obcych czasów carów.
Słuchaliśmy ich od maleńkości, nasiąkaliśmy nimi,
przyswajaliśmy stylistykę i wątki. Wydana teraz "Angara,
córka Bajkała" w pewnym stopniu przeniosła mnie do
wspominanej bez sentymentu drugiej połowy lat 80. XX wieku. Trzecie
odniesienie dotyczy ogólnie tradycji snucia opowieści
antropomorfizujących góry, rzeki, morza, jeziora, całe krainy
geograficzne. Czy to Bajkał, czy Bałkany, powtarzają się motywy i
przyczyny nazywania kluczowych obiektów "ojcami",
"matkami", "córami", "synami" lub
innymi junakami. W pewnym sensie więc w książce "Angara,
córka Bajkała" mogą się odnaleźć mieszkańcy niemal
każdego regionu świata, a na pewno sąsiedzi imć Karkonosza
(zwanego też Liczyrzepą), czyli my.
Historia
Angary dowodzi, że to nie współczesna kultura zachodnia wynalazła
"girl power". Piękna, wiotka, wytrwała, wzbudzająca
sympatię, choć zupełnie nieopierzona i bardzo podatna na wpływy
dziewczyna buntuje się przeciwko woli ojca. Przymus rodzicielski
dotyczy oczywiście zamążpójścia, bo niechętna konkurentom
Angara wciąż czeka na księcia z bajki, zaś ojciec ma inne plany.
Wizja wymarzonego ukochanego nie wzięła się znikąd – została
wpojona córce Bajkała przez jej niańkę. Właśnie wiekowa
opiekunka, jak to zazwyczaj bywa ze starymi kobietami w tradycyjnych
opowieściach, jest sprawczynią, pociąga za sznurki, zapewniając
nam baśniowy teatr marionetek. Łatwo się domyślić, że
zakończenie będzie umiarkowanie szczęśliwe, ale piękne i
melancholijne, jak nurt rzeki oraz ludowej baśni. Tę opływowość
i głębię fabuły trochę nam blokował suchy, zwięzły język,
niekiedy, dla odmiany, przesadnie stylizowany (archaizmy leksykalne i
składniowe, zdania z rozbudowanymi określeniami obok krótkich,
czysto informacyjnych). Jednak większość odbiorców nie
skoncentruje się na tekście tak jak my, bo autorki najwyraźniej
przewidziały, że istotniejszy będzie inny aspekt publikacji.
Czytelnik
"Angary, córki Bajkała" natychmiast zwraca uwagę na
ilustracje. Muszę przyznać, że wiedzieliśmy, jak powinny na nas
działać te obrazy, ale tak nie podziałały, nie wzruszyły, nie
przeniosły naszych myśli i snów w syberyjskie tonie. Najbardziej
przemówiły do mnie proste, nawiązujące do scenorysów ilustracje
na wyklejkach. Irina i Olga Jertachanowe reprezentują podejście do
ilustracji książkowej odmienne od tego, do którego przywykliśmy.
W "Angarze" zastaliśmy nietypowy dla współczesnej
polskiej książki dziecięcej zakres narracji plastycznej: obraz
tylko częściowo ilustruje tekst, jest obok i trochę poza główną
opowieścią, próbuje też przejąć prowadzenie historii,
odsłaniając jej kulisy. W jednym miejscu ilustracja nawet wyprzedza
bieg wydarzeń, ale to chyba akurat pomyłka.
Dziecko
zauważa różnice w przedstawieniach tej samej postaci na kolejnych
kartach książki i nie potrafi ich zinterpretować: czyżby rysowali
różni artyści? A może Angara na przemian starzeje się i
młodnieje, zaokrągla się i smukleje? Czasem wygląda niczym
wielkooka postać z filmów animowanych Disneya, kiedy indziej po
prostu jak azjatycka księżniczka lub jedna z filmowych lalek studia
Laika (choćby z filmu "Kubo i dwie struny"). Małe
zamieszanie jest również zasługą przeplatania ilustracji
kolorowych ze szkicami – owszem, to zabieg często stosowany w
książkach dla dzieci, ale w tym przypadku kompozycja nie wydała
nam się stonowana, tylko sklejona dość przypadkowo. Oczywiście
nasze wrażenia są subiektywne, a gust innych czytelników może
leżeć na przeciwnym biegunie, polecamy więc lekturę "Angary,
córki Bajkała", choćby dlatego, że jest perełką rosyjskiej
baśniowości.
Bożena
Itoya
Irina
Jertachanowa, Olga Jertachanowa, Angara, córka Bajkała, przełożyła
Agnieszka Matkowska, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz