Omówienie
najmroczniejszej z książek Marcina Pałasza zacznę od jej
najjaśniejszej strony –
wpływu na czytelnika. Jako rodzic wprost pękam z radości i dumy,
gdy dziecko zamiast grzebać w komputerze w poszukiwaniu Slender Mana
czy innych "jump scare'ów" wybiera książkę. Tym
bardziej, że podobno właśnie młodsze nastolatki najczęściej
porzucają czytanie. A jeśli młodzież wytrwa w czytelniczym zapale, także rodzice lepiej zniosą jej wchodzenie w dorosłość.
Przecież nie ma co narzekać, że dzieci za szybko dorastają,
lepiej cieszyć się obserwując, jak młody człowiek dojrzewa
czytając, rozwija się wraz ze swoimi lekturami.
Są typy książek,
z których mój syn wyrósł, ale istnieją też serie i pisarze,
którym jest wierny od kiedy nauczył się czytać, czyli przez
połowę swojego życia. Nie załapał się na czasy, gdy premiery
miewały kolejne tomy "Harry'ego Pottera", ale spotkało go
coś lepszego: na jego dzieciństwo przypadł okres "Elfomanii".
Również ten rodzimy cykl literacki "rośnie" wraz z
czytelnikiem, bo choć bohaterowie nie starzeją się w takim tempie
jak uczniowie Hogwartu, to dostajemy książki coraz dojrzalsze, na
które chyba nigdy nie jest się "za dużym". Autor –
Marcin Pałasz – utrzymuje zainteresowanie dorastającego
czytelnika łącząc style i gatunki. W ten sposób, pozornie prosty
i popularny, osiąga efekt niespotykany w polskiej literaturze
młodzieżowej i aprobatę niespotykaną u (niemal) dwunastolatka.
Popularność
przygód Elfa wydaje się niemożliwa do przebicia, ale my
dostrzegaliśmy potencjał autora także poza historiami o
psio-ludzkiej przyjaźni. Spośród dotychczasowych kilkudziesięciu
opowiadań oraz powieści autorstwa Marcina Pałasza najbardziej
lubiliśmy adresowane do młodszej młodzieży, zwariowane historie o
potworach, duchach i innych istotach mitycznych. To drugi, poza
"Elfem", ważny nurt twórczości pisarza. Mimo
"paranormalnej" obsady były to raczej normalne książki
przygodowe, tylko doprawione więcej niż szczyptą humoru i absurdu.
W swojej najnowszej powieści Marcin Pałasz połączył te dwie
pisarskie ścieżki, ale też posunął się o krok dalej. "Elf
i dom demonów", siódma część serii, jest bowiem horrorem
dla młodzieży. I nie chodzi tu o zabawno-upiorne postacie, bo
główni bohaterowie są ci sami, co zwykle: Duży (pisarz o imieniu
Marcin), Młody (jego nastoletni syn Tomek) oraz Elf (około dwuletni
pies adoptowany ze schroniska). Nie zaprzyjaźniają się oni z
żadnymi strzygami, wampirami czy zombie. Ta odsłona "Elfomanii"
opowiada o prawdziwych demonach, nawiedzeniach i walce z nimi, jest
książką o jasno określonej i konsekwentnie utrzymanej konwencji,
przeznaczoną "dla tych, co się lubią bać" (mających,
według mnie, powyżej 10 lat).
Zabawa
gatunkami jest już właściwie wizytówką cyklu o Elfie, który
czasem zahacza o Agathę Christie, to znów o tradycyjne
"obyczajówki" dla dzieci, kiedy indziej o filmy akcji, a
luźniejsze skojarzenia prowadzą nawet do Louisa de Funèsa. Autor
nie pozwala nam się nudzić ani przyzwyczaić do konkretnej
stylistyki, nie stosuje stałego schematu fabuły, zawsze zaskakuje.
"Elf i dom demonów" początkowo wydaje się bezpośrednią
kontynuacją "Elfa i skarbu wuja Leona", potem okazuje się,
że w sensie fabularnym – owszem, mamy tych samych bohaterów
(pierwszo- i drugoplanowych), miejsce akcji i zbliżony czas, jednak
nowa książka różni się od poprzedniej autorskim "podejściem
do tematu": ubywa humoru, przybywa grozy. To śmiała odmiana,
ale myślę, że była potrzebna i tej serii, i polskiej literaturze
młodzieżowej, często ograniczanej gatunkowo i niewolonej
oczekiwaniami czy to rodziców, czy pedagogów, czy wreszcie
wydawców. A dorastający ludzie nie chcą być wyłącznie edukowani
i wyrabiani obyczajowo, potrzebują również innych wrażeń
literackich. "Elf i dom demonów" może odstaje od
przyzwyczajeń polskiego rynku i gremiów konkursowych analizujących
najcenniejsze nowości książkowe, wpisuje się natomiast w
popularny zagranicą (Francja, Stany Zjednoczone, Anglia, kraje
skandynawskie) nurt powieści grozy dla dzieci i młodzieży.
Historia
rozpoczyna się niepokojącym "Prologiem piwnicznym", w
którym obserwujemy jeszcze nie wiemy kogo w bliżej nieokreślonym
miejscu. Pierwsza ilustracja równie dobrze może kojarzyć się z
czymś upiornym, jak i z niewinną zabawą cieniami, więc jeszcze za
bardzo się nie boimy. Tym bardziej, że po kilku stronach pojawia
się ikonka z mordką Elfa, a wraz z nim spotykamy Dużego i Młodego,
jak zwykle wesoło gwarzących i ganiających się. Napięcie opada,
towarzyszymy bohaterom podczas urządzania się na urlopie i w
przerwie na spotkanie autorskie, mające formę bibliotecznego
"połowu" duchów. Jedna z zaprzyjaźnionych bibliotekarek
(pracownicy tych niezwykłych miejsc goszczą w książkach Marcina
Pałasza bardzo często) postanawia rozszerzyć działalność
pisarza-fascynata zjawisk paranormalnych na swój dom rodzinny. Tu
śledzimy pierwszą z licznych zagadek, jakie skomponował dla nas
autor, wplatając w nią rodzinę wspomnianej bibliotekarki, swoją
własną, pewnego klozetowego ducha oraz policję. Kolejne przygody
Elfa zaczynają się bardzo intrygująco, wesoło i kolorowo, mimo że
zgrabne, wywołujące seryjne uśmiechy ilustracje są czarno-białe.
Dokonawszy
małej interwencji "po znajomości", Elf i jego ludzie
wracają do spokojnego wakacyjnego wypoczynku w nadmorskim Bobolinie.
Sielanka zostaje jednak szybko przerwana następną przyjacielską
prośbą o wsparcie "duchoznawcze". Gdy ktoś podsuwa
bohaterom pod nos przygodę i wielką tajemnicę, nie bywają
asertywni, tylko szybciutko się pakują i ruszają w dal. Tak jest i
tym razem – urlop musi zaczekać aż do ostatniego rozdziału
powieści, a właściwie do "Epilogu nadmorskiego". Teraz
czas na powrót kilku osób i wątków znanych nam z "Elfa i
skarbu wuja Leona".
O
pomoc Dużego apeluje bowiem Małgosia, bibliotekarka (a jakże!) i
dziedziczka rzeczonego skarbu wuja Leona. W dworku, który był
miejscem akcji poprzedniej powieści, wiele się dzieje. Po remoncie
zamieszkali w nim pierwsi lokatorzy psiego domu spokojnej starości,
ale uaktywnił się też inny, trudny do zaakceptowania, a nawet
zidentyfikowania, mieszkaniec domu. Właśnie zrozumieniem jego
natury i zamiarów będą się zajmować Elf, Duży i Młody, a także
Małgosia, Seweryn, Krzysztof, Marceli i "ulubienica"
wszystkich Elfomaniaków – ciotka Korozja. W śledztwie nie
uczestniczą natomiast "psie bidy", postacie bardzo
sympatyczne, poznawane przez nas głównie z punktu widzenia Elfa.
Zestawienie smutnych historii życia tych zwierząt z ich aktualnym
szczęśliwym losem wypada szokująco. Mamy tu do czynienia nawet z
pewnego rodzaju utopią, bo motyw luksusowego, niefinansowanego
zewnętrznie domu spokojnej starości dla psów wydaje się wręcz
fantastyczny. Oby takie dobroczynne ośrodki istniały naprawdę!
Moje
życzenie spełnienia pomysłów autora nie obejmuje głównego wątku
powieści, to jest przenikania złowrogich demonów do ludzkiego
świata, ba, do rodzinnego domu, zazwyczaj kojarzącego się z
bezpieczną przystanią. Ale nie dla Małgosi, Seweryna oraz
goszczących u nich krewnych i znajomych Elfika. Coś niepokojącego
dzieje się w piwnicy budynku, ludzie stamtąd uciekają, nie chcą
mówić, co ich spotkało, elektryczność zawodzi, a i wzrok chyba
płata figle, podobnie jak słuch oraz inne zmysły. Bo czy to
możliwe, by ściany miały oczy, zimno łączyło się ze strachem,
a starsza osoba wyczyniała nieprawdopodobne wygibasy, przemawiając
przy tym nieznanym głosem czy językiem? Zresztą nawet bardzo
zwinny nastolatek nie dałby rady być w dwóch miejscach
równocześnie, zatem co tu się właściwie dzieje? Tajemnicze
zjawiska promieniują na cały dom i jego otocznie, doświadczają
ich wszyscy domownicy, nie tylko Elf, który już dwukrotnie
sprawdził jako pies-medium. A my, czytając, jesteśmy bardzo
blisko, coraz bardziej wciągani w wydarzenia.
Przy
pierwszej lekturze nie mogłam się oderwać od "Elfa i domu
demonów", chyba żadne przewidywane przeze mnie rozwiązanie
nie nastąpiło, oczy otwierały mi się coraz szerzej. Kiedy
czytałam książkę na głos synowi, ani razu nie powiedział on:
"wiedziałem" czy "tak myślałem", choć
zazwyczaj w ten właśnie sposób komentuje powieści dla młodzieży,
zwłaszcza te rozbudzające w czytelniku instynkt detektywa.
Struktura tego utworu opiera się na genialnych zmyłkach. Czytając
oczekujemy, że wszystko się wyjaśni w racjonalny sposób, jak w
jednym z początkowych rozdziałów – przecież to książka dla
dzieci! Jednak im głębiej wnikamy w opowieść, tym bardziej
tracimy pewność, co okaże się żartem, co fałszywym tropem,
jakąś maskaradą, a co dzieje się naprawdę. Książka jest
cudownie nieprzewidywalna i straszna.
Widzowie
seriali o łowcach (lub pogromcach) duchów i młodzi adepci tego
"rzemiosła" na pewno będą usatysfakcjonowani lekturą.
Co prawda główny bohater tylko amatorsko bada przenikanie zaświatów
do naszej rzeczywistości, ale jednocześnie obraca się w kręgu
osób specjalizujących się w identyfikacji i śledzeniu istot oraz
zjawisk paranormalnych, a także w ich unieszkodliwianiu. Książka
zawiera sporo specjalistycznych określeń i nazw sprzętów,
budujących wiarygodność historii oraz w porę ostudzających zapał
młodych poszukiwaczy "wpadek". Znaleźliśmy również
pewne zewnętrzne nawiązania, w youtuberskich analizach nazywane
"Easter Eggs" (nie, już nie dotyczy to jedynie gier
komputerowych). Do stałych smaczków twórczości Marcina Pałasza
należą również... kulinaria. Bohaterowie ciągle coś jedzą lub
planują potrawy, niekoniecznie wymyślne, czasem swojskie, domowe,
ale jednak przydałby się załączony do powieści bon na obiad w
jakiejś regionalnej restauracji, albo chociaż na lody i gofry w
Bobolinie.
Pewnie
wielu dorosłych będzie się obawiało, czy ta książka nie jest
dla dzieci zbyt mroczna i straszna. Moim zdaniem absolutnie nie, o
ile dopasuje się ją do wieku i wrażliwości czytelnika.
Wyobrażenie starych psów przywiązanych do drzewa, porzuconych w
lesie przez wieloletniego właściciela i niemal umierających z
pragnienia okazało się dla mojego (prawie) dwunastolatka bardziej
przerażające od wszystkich strachów razem wziętych. Współczesna
młodzież uwielbia gry i internetowe historyjki (ocierające się o
miejskie legendy) z potworami wyskakującymi zza każdego rogu, więc
demoniczność nowego "Elfa" może się jej tylko spodobać.
Wracając do kwestii wieku czytelnika – łatwo go ocenić po
sposobie opisu pewnego siedmiolatka, syna pierwszej ze wspomnianych
bibliotekarek, pojawiającego się w rozdziale "Mieczysław
Cadillac i nawiedzona muszla klozetowa". Chłopiec ten jawi się
nam jako słodki, ciekawski maluch, którym opiekuje się Młody, by
odciągnąć uwagę skrzata od spraw wzbudzających lęk. Oczywiste
jest, że czytelnik identyfikuje się raczej z Młodym niż z jego
podopiecznym. Jeśli więc macie kilkoro dzieci, to autor zwraca się
do starszego rodzeństwa, już nieco obeznanego z kulturą popularną
i jej ikonami, a nie do dzieci dopiero uczących się czytać,
nieoglądających strasznych filmów (oraz filmików). Pewne
odwołania do "Blair Witch Project" czy "Obecności"
zadowolą zresztą i znacznie starszych fanów gatunku, jak choćby
ja. Oczywiście osobom stroniącym od horrorów ta powieść może
nie przypaść do gustu, ale dobra książka nie może się podobać
wszystkim, co stwierdziło przecież wiele mędrszych ode mnie
specjalistów.
Oprócz
intensywnych przeżyć związanych z powieścią grozy, autor
zapewnił nam stałe elementy serii: ciepłe relacje pies –
właściciele, psi punkt widzenia (przejmowanie narracyjnej pałeczki,
czy raczej patyczka), przyjaźń ojca z synem, realia "objazdowej"
pracy pisarza, dowcip sytuacyjny (zwłaszcza na początku i końcu
książki) oraz słowny, ponadprzeciętne zaangażowanie w sytuację
i prawa zwierząt. Nie jest to więc zupełnie czysty gatunkowo
horror, w którym bohater przybywa do nawiedzonego miejsca i poznaje
jego historię. Tu czytelnik zna realia oraz bohaterów już
wcześniej, co tym bardziej sprawia, że przygoda z demonem angażuje,
zaskakuje i poraża do cna.
Doceniam
pomysłowość i wyrobienie ilustratorki, Katarzyny Kołodziej, która
już po raz piąty okrasiła przygody Elfa swoimi rysunkami oraz
kolażami ("obrysowane" fotografie Elfa). Książka podoba
się i przyciąga uwagę, począwszy od okładki, przez wklejki, aż
do ostatnich stron. Ilustratorka słusznie zdecydowała, że więcej
obrazków i zdjęć powinno towarzyszyć humorystycznym partiom
tekstu, a najbardziej demoniczne, kluczowe rozdziały wymagają tylko
minimalnego komentarza plastycznego. Te nieliczne przedstawienia
strachów w zupełności wystarczą, bo odmienieni bohaterowie
(Młody, Korozja, pewien "piesek") na długo zapadają w
pamięć. Drżymy z niepewności (i ciekawości), co następnym razem
zaprezentuje nam duet Pałasz–Kołodziej.
Bożena
Itoya
Marcin
Pałasz, Elf i dom demonów, rysunki Kasia Kołodziej, Wydawnictwo
Literatura, Łódź 2018.
Następnym razem? Muszę pomyśleć, gdzie Elfa jeszcze nie było... na bezludnej wyspie, na dnie oceanu, w kosmosie, na szczycie K2 ;) Jedna z tych opcji jest kanwą powstającej, kolejnej części przygód Elfa!
OdpowiedzUsuńO nie, taka zajawka to prawdziwe tortury dla fanów! :) Czekamy!!!
Usuń