cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

czwartek, 1 marca 2018

Elf i dom demonów


Omówienie najmroczniejszej z książek Marcina Pałasza zacznę od jej najjaśniejszej strony wpływu na czytelnika. Jako rodzic wprost pękam z radości i dumy, gdy dziecko zamiast grzebać w komputerze w poszukiwaniu Slender Mana czy innych "jump scare'ów" wybiera książkę. Tym bardziej, że podobno właśnie młodsze nastolatki najczęściej porzucają czytanie. A jeśli młodzież wytrwa w czytelniczym zapale, także rodzice lepiej zniosą jej wchodzenie w dorosłość. Przecież nie ma co narzekać, że dzieci za szybko dorastają, lepiej cieszyć się obserwując, jak młody człowiek dojrzewa czytając, rozwija się wraz ze swoimi lekturami. 
Są typy książek, z których mój syn wyrósł, ale istnieją też serie i pisarze, którym jest wierny od kiedy nauczył się czytać, czyli przez połowę swojego życia. Nie załapał się na czasy, gdy premiery miewały kolejne tomy "Harry'ego Pottera", ale spotkało go coś lepszego: na jego dzieciństwo przypadł okres "Elfomanii". Również ten rodzimy cykl literacki "rośnie" wraz z czytelnikiem, bo choć bohaterowie nie starzeją się w takim tempie jak uczniowie Hogwartu, to dostajemy książki coraz dojrzalsze, na które chyba nigdy nie jest się "za dużym". Autor – Marcin Pałasz – utrzymuje zainteresowanie dorastającego czytelnika łącząc style i gatunki. W ten sposób, pozornie prosty i popularny, osiąga efekt niespotykany w polskiej literaturze młodzieżowej i aprobatę niespotykaną u (niemal) dwunastolatka.
Popularność przygód Elfa wydaje się niemożliwa do przebicia, ale my dostrzegaliśmy potencjał autora także poza historiami o psio-ludzkiej przyjaźni. Spośród dotychczasowych kilkudziesięciu opowiadań oraz powieści autorstwa Marcina Pałasza najbardziej lubiliśmy adresowane do młodszej młodzieży, zwariowane historie o potworach, duchach i innych istotach mitycznych. To drugi, poza "Elfem", ważny nurt twórczości pisarza. Mimo "paranormalnej" obsady były to raczej normalne książki przygodowe, tylko doprawione więcej niż szczyptą humoru i absurdu. W swojej najnowszej powieści Marcin Pałasz połączył te dwie pisarskie ścieżki, ale też posunął się o krok dalej. "Elf i dom demonów", siódma część serii, jest bowiem horrorem dla młodzieży. I nie chodzi tu o zabawno-upiorne postacie, bo główni bohaterowie są ci sami, co zwykle: Duży (pisarz o imieniu Marcin), Młody (jego nastoletni syn Tomek) oraz Elf (około dwuletni pies adoptowany ze schroniska). Nie zaprzyjaźniają się oni z żadnymi strzygami, wampirami czy zombie. Ta odsłona "Elfomanii" opowiada o prawdziwych demonach, nawiedzeniach i walce z nimi, jest książką o jasno określonej i konsekwentnie utrzymanej konwencji, przeznaczoną "dla tych, co się lubią bać" (mających, według mnie, powyżej 10 lat).
Zabawa gatunkami jest już właściwie wizytówką cyklu o Elfie, który czasem zahacza o Agathę Christie, to znów o tradycyjne "obyczajówki" dla dzieci, kiedy indziej o filmy akcji, a luźniejsze skojarzenia prowadzą nawet do Louisa de Funèsa. Autor nie pozwala nam się nudzić ani przyzwyczaić do konkretnej stylistyki, nie stosuje stałego schematu fabuły, zawsze zaskakuje. "Elf i dom demonów" początkowo wydaje się bezpośrednią kontynuacją "Elfa i skarbu wuja Leona", potem okazuje się, że w sensie fabularnym – owszem, mamy tych samych bohaterów (pierwszo- i drugoplanowych), miejsce akcji i zbliżony czas, jednak nowa książka różni się od poprzedniej autorskim "podejściem do tematu": ubywa humoru, przybywa grozy. To śmiała odmiana, ale myślę, że była potrzebna i tej serii, i polskiej literaturze młodzieżowej, często ograniczanej gatunkowo i niewolonej oczekiwaniami czy to rodziców, czy pedagogów, czy wreszcie wydawców. A dorastający ludzie nie chcą być wyłącznie edukowani i wyrabiani obyczajowo, potrzebują również innych wrażeń literackich. "Elf i dom demonów" może odstaje od przyzwyczajeń polskiego rynku i gremiów konkursowych analizujących najcenniejsze nowości książkowe, wpisuje się natomiast w popularny zagranicą (Francja, Stany Zjednoczone, Anglia, kraje skandynawskie) nurt powieści grozy dla dzieci i młodzieży.
Historia rozpoczyna się niepokojącym "Prologiem piwnicznym", w którym obserwujemy jeszcze nie wiemy kogo w bliżej nieokreślonym miejscu. Pierwsza ilustracja równie dobrze może kojarzyć się z czymś upiornym, jak i z niewinną zabawą cieniami, więc jeszcze za bardzo się nie boimy. Tym bardziej, że po kilku stronach pojawia się ikonka z mordką Elfa, a wraz z nim spotykamy Dużego i Młodego, jak zwykle wesoło gwarzących i ganiających się. Napięcie opada, towarzyszymy bohaterom podczas urządzania się na urlopie i w przerwie na spotkanie autorskie, mające formę bibliotecznego "połowu" duchów. Jedna z zaprzyjaźnionych bibliotekarek (pracownicy tych niezwykłych miejsc goszczą w książkach Marcina Pałasza bardzo często) postanawia rozszerzyć działalność pisarza-fascynata zjawisk paranormalnych na swój dom rodzinny. Tu śledzimy pierwszą z licznych zagadek, jakie skomponował dla nas autor, wplatając w nią rodzinę wspomnianej bibliotekarki, swoją własną, pewnego klozetowego ducha oraz policję. Kolejne przygody Elfa zaczynają się bardzo intrygująco, wesoło i kolorowo, mimo że zgrabne, wywołujące seryjne uśmiechy ilustracje są czarno-białe.
Dokonawszy małej interwencji "po znajomości", Elf i jego ludzie wracają do spokojnego wakacyjnego wypoczynku w nadmorskim Bobolinie. Sielanka zostaje jednak szybko przerwana następną przyjacielską prośbą o wsparcie "duchoznawcze". Gdy ktoś podsuwa bohaterom pod nos przygodę i wielką tajemnicę, nie bywają asertywni, tylko szybciutko się pakują i ruszają w dal. Tak jest i tym razem – urlop musi zaczekać aż do ostatniego rozdziału powieści, a właściwie do "Epilogu nadmorskiego". Teraz czas na powrót kilku osób i wątków znanych nam z "Elfa i skarbu wuja Leona".
O pomoc Dużego apeluje bowiem Małgosia, bibliotekarka (a jakże!) i dziedziczka rzeczonego skarbu wuja Leona. W dworku, który był miejscem akcji poprzedniej powieści, wiele się dzieje. Po remoncie zamieszkali w nim pierwsi lokatorzy psiego domu spokojnej starości, ale uaktywnił się też inny, trudny do zaakceptowania, a nawet zidentyfikowania, mieszkaniec domu. Właśnie zrozumieniem jego natury i zamiarów będą się zajmować Elf, Duży i Młody, a także Małgosia, Seweryn, Krzysztof, Marceli i "ulubienica" wszystkich Elfomaniaków – ciotka Korozja. W śledztwie nie uczestniczą natomiast "psie bidy", postacie bardzo sympatyczne, poznawane przez nas głównie z punktu widzenia Elfa. Zestawienie smutnych historii życia tych zwierząt z ich aktualnym szczęśliwym losem wypada szokująco. Mamy tu do czynienia nawet z pewnego rodzaju utopią, bo motyw luksusowego, niefinansowanego zewnętrznie domu spokojnej starości dla psów wydaje się wręcz fantastyczny. Oby takie dobroczynne ośrodki istniały naprawdę!
Moje życzenie spełnienia pomysłów autora nie obejmuje głównego wątku powieści, to jest przenikania złowrogich demonów do ludzkiego świata, ba, do rodzinnego domu, zazwyczaj kojarzącego się z bezpieczną przystanią. Ale nie dla Małgosi, Seweryna oraz goszczących u nich krewnych i znajomych Elfika. Coś niepokojącego dzieje się w piwnicy budynku, ludzie stamtąd uciekają, nie chcą mówić, co ich spotkało, elektryczność zawodzi, a i wzrok chyba płata figle, podobnie jak słuch oraz inne zmysły. Bo czy to możliwe, by ściany miały oczy, zimno łączyło się ze strachem, a starsza osoba wyczyniała nieprawdopodobne wygibasy, przemawiając przy tym nieznanym głosem czy językiem? Zresztą nawet bardzo zwinny nastolatek nie dałby rady być w dwóch miejscach równocześnie, zatem co tu się właściwie dzieje? Tajemnicze zjawiska promieniują na cały dom i jego otocznie, doświadczają ich wszyscy domownicy, nie tylko Elf, który już dwukrotnie sprawdził jako pies-medium. A my, czytając, jesteśmy bardzo blisko, coraz bardziej wciągani w wydarzenia.
Przy pierwszej lekturze nie mogłam się oderwać od "Elfa i domu demonów", chyba żadne przewidywane przeze mnie rozwiązanie nie nastąpiło, oczy otwierały mi się coraz szerzej. Kiedy czytałam książkę na głos synowi, ani razu nie powiedział on: "wiedziałem" czy "tak myślałem", choć zazwyczaj w ten właśnie sposób komentuje powieści dla młodzieży, zwłaszcza te rozbudzające w czytelniku instynkt detektywa. Struktura tego utworu opiera się na genialnych zmyłkach. Czytając oczekujemy, że wszystko się wyjaśni w racjonalny sposób, jak w jednym z początkowych rozdziałów – przecież to książka dla dzieci! Jednak im głębiej wnikamy w opowieść, tym bardziej tracimy pewność, co okaże się żartem, co fałszywym tropem, jakąś maskaradą, a co dzieje się naprawdę. Książka jest cudownie nieprzewidywalna i straszna.
Widzowie seriali o łowcach (lub pogromcach) duchów i młodzi adepci tego "rzemiosła" na pewno będą usatysfakcjonowani lekturą. Co prawda główny bohater tylko amatorsko bada przenikanie zaświatów do naszej rzeczywistości, ale jednocześnie obraca się w kręgu osób specjalizujących się w identyfikacji i śledzeniu istot oraz zjawisk paranormalnych, a także w ich unieszkodliwianiu. Książka zawiera sporo specjalistycznych określeń i nazw sprzętów, budujących wiarygodność historii oraz w porę ostudzających zapał młodych poszukiwaczy "wpadek". Znaleźliśmy również pewne zewnętrzne nawiązania, w youtuberskich analizach nazywane "Easter Eggs" (nie, już nie dotyczy to jedynie gier komputerowych). Do stałych smaczków twórczości Marcina Pałasza należą również... kulinaria. Bohaterowie ciągle coś jedzą lub planują potrawy, niekoniecznie wymyślne, czasem swojskie, domowe, ale jednak przydałby się załączony do powieści bon na obiad w jakiejś regionalnej restauracji, albo chociaż na lody i gofry w Bobolinie.
Pewnie wielu dorosłych będzie się obawiało, czy ta książka nie jest dla dzieci zbyt mroczna i straszna. Moim zdaniem absolutnie nie, o ile dopasuje się ją do wieku i wrażliwości czytelnika. Wyobrażenie starych psów przywiązanych do drzewa, porzuconych w lesie przez wieloletniego właściciela i niemal umierających z pragnienia okazało się dla mojego (prawie) dwunastolatka bardziej przerażające od wszystkich strachów razem wziętych. Współczesna młodzież uwielbia gry i internetowe historyjki (ocierające się o miejskie legendy) z potworami wyskakującymi zza każdego rogu, więc demoniczność nowego "Elfa" może się jej tylko spodobać. Wracając do kwestii wieku czytelnika – łatwo go ocenić po sposobie opisu pewnego siedmiolatka, syna pierwszej ze wspomnianych bibliotekarek, pojawiającego się w rozdziale "Mieczysław Cadillac i nawiedzona muszla klozetowa". Chłopiec ten jawi się nam jako słodki, ciekawski maluch, którym opiekuje się Młody, by odciągnąć uwagę skrzata od spraw wzbudzających lęk. Oczywiste jest, że czytelnik identyfikuje się raczej z Młodym niż z jego podopiecznym. Jeśli więc macie kilkoro dzieci, to autor zwraca się do starszego rodzeństwa, już nieco obeznanego z kulturą popularną i jej ikonami, a nie do dzieci dopiero uczących się czytać, nieoglądających strasznych filmów (oraz filmików). Pewne odwołania do "Blair Witch Project" czy "Obecności" zadowolą zresztą i znacznie starszych fanów gatunku, jak choćby ja. Oczywiście osobom stroniącym od horrorów ta powieść może nie przypaść do gustu, ale dobra książka nie może się podobać wszystkim, co stwierdziło przecież wiele mędrszych ode mnie specjalistów.
Oprócz intensywnych przeżyć związanych z powieścią grozy, autor zapewnił nam stałe elementy serii: ciepłe relacje pies – właściciele, psi punkt widzenia (przejmowanie narracyjnej pałeczki, czy raczej patyczka), przyjaźń ojca z synem, realia "objazdowej" pracy pisarza, dowcip sytuacyjny (zwłaszcza na początku i końcu książki) oraz słowny, ponadprzeciętne zaangażowanie w sytuację i prawa zwierząt. Nie jest to więc zupełnie czysty gatunkowo horror, w którym bohater przybywa do nawiedzonego miejsca i poznaje jego historię. Tu czytelnik zna realia oraz bohaterów już wcześniej, co tym bardziej sprawia, że przygoda z demonem angażuje, zaskakuje i poraża do cna.
Doceniam pomysłowość i wyrobienie ilustratorki, Katarzyny Kołodziej, która już po raz piąty okrasiła przygody Elfa swoimi rysunkami oraz kolażami ("obrysowane" fotografie Elfa). Książka podoba się i przyciąga uwagę, począwszy od okładki, przez wklejki, aż do ostatnich stron. Ilustratorka słusznie zdecydowała, że więcej obrazków i zdjęć powinno towarzyszyć humorystycznym partiom tekstu, a najbardziej demoniczne, kluczowe rozdziały wymagają tylko minimalnego komentarza plastycznego. Te nieliczne przedstawienia strachów w zupełności wystarczą, bo odmienieni bohaterowie (Młody, Korozja, pewien "piesek") na długo zapadają w pamięć. Drżymy z niepewności (i ciekawości), co następnym razem zaprezentuje nam duet Pałasz–Kołodziej.
Bożena Itoya

Marcin Pałasz, Elf i dom demonów, rysunki Kasia Kołodziej, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018.

2 komentarze:

  1. Następnym razem? Muszę pomyśleć, gdzie Elfa jeszcze nie było... na bezludnej wyspie, na dnie oceanu, w kosmosie, na szczycie K2 ;) Jedna z tych opcji jest kanwą powstającej, kolejnej części przygód Elfa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, taka zajawka to prawdziwe tortury dla fanów! :) Czekamy!!!

      Usuń