cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 19 marca 2018

Leon i Malinka

Kiedy mamy w domu dwoje małych dzieci, czytanie im książek bywa drogą przez mękę. Jedno i drugie próbuje zająć miejsce na kolanach rodzica, przy czym każde wciska mu do ręki inną książkę: maluch chce słuchać o tym, że krowa robi "mu!", a kaczka "kwa, kwa!", a starszak domaga się czytania "Muminków". I jak ich pogodzić? Okazuje się, że jest to możliwe - przekonałam się o tym przez przypadek, kiedy pożyczyłam z biblioteki książki z serii Mo Willemsa o Leonie i Malince wydane przez wydawnictwo Babaryba.

Miały wszystko to, czego nam było trzeba. Dla mnie - zgrabną, minimalistyczną kreskę i niebanalne, choć pocieszne historyjki, które można czytać po wielokroć bez znudzenia. Dla malucha - przejrzyste ilustracje, szybkie odwracanie stron (bo na każdej jest najwyżej jedno zdanie) i wypowiedzi pełne emocji, wykrzykników i powtórzeń, które dziecko szybko wychwytuje i z radością powtarza. Zaś starsze dziecko znajdzie tu niebanalny humor (każde powtórzenie słowa "banan!" w "Mieszkamy w książce" to murowane salwy śmiechu), sympatycznych bohaterów i wartościowy przekaz.

Autor, Mo Willems, pracował przez wiele lat jako scenarzysta i animator "Ulicy Sezamkowej", co da się wyczuć w opowiadanych przez niego historyjkach. Są śmieszne, rozczulające, czasem odrobinę głupowate, a jednocześnie w nienachalny sposób poruszają ważne dla dzieci tematy, takie jak przyjęcie do grupy osoby o odmiennych potrzebach ("Czy mogę się z wami bawić") czy spotkanie z inną kulturą ("Czy polubisz moją breję?"). Moją ulubioną z czterech do tej pory wydanych pozycji jest jednak "Mieszkamy w książce", w zabawny sposób przełamująca barierę między czytelnikiem a bohaterami, książką a rzeczywistością.
Książeczki przypominają trochę scenopisy odcinków kreskówki, a dzięki zastosowaniu wypowiedzi w dymkach mogą służyć za świetne wprowadzenie do konwencji komiksu. Każdy rodzic, który próbował kiedyś czytać swojemu dziecku komiks, wie, jak to trudne zadanie: oprócz czytania kwestii trzeba wskazywać bohaterów, którzy je wypowiadają, analizować ilustracje. Tymczasem w "Leonie i Malince" ilustracje są banalnie proste do zinterpretowania, tła nie ma wcale, na każdej stronie jest maksymalnie troje bohaterów i nie więcej niż dwie wypowiedzi, więc można je czytać bez pokazywania palcem. W odgadywaniu, kto mówi co, pomaga też zróżnicowany rozmiar czcionki, zmieniający się w zależności od tonu głosu bohaterów.

I tu dochodzimy do największej, moim zdaniem, zalety serii: nauki czytania. Nie wiem, czy taki był zamysł autora, ale książki o Malince i Leonie fantastycznie się nadają do stawiania pierwszych kroków w samodzielnej lekturze. Raz - bardzo krótkie, proste i powtarzające się dialogi. Dwa - wspomniana już zabawa wielkością czcionki: zapisane wielkimi literami: "Super!" aż się prosi, żeby je wykrzyczeć, maleńkie "aha" to smutny szepcik. Dzięki temu już sam krój tekstu sugeruje, co też bohaterowie mogą mieć na myśli - i zachęca do prób samodzielnego odczytywania dymków.

Wady? Póki co odkryliśmy jedną: białe tło ilustracji zachęca młodsze dzieci do... wypełniania go swoimi własnymi rysunkami. A że papier jest matowy, śladów kredki w żaden sposób nie da się wymazać. Ale tak to bywa, gdy mamy w domu czytelników w różnym wieku. Na szczęście kartki są lekko sztywne (grubością i fakturą przypominają papier techniczny), więc przynajmniej wyrywanie ich jest utrudnione.

Mam wielką nadzieję, że wydawnictwo Babaryba pójdzie za ciosem i wyda kolejne pozycje z bogatego książkowego dorobku Mo Willemsa (samych tylko książeczek o Leonie i Malince jest ponad dwadzieścia, nie mówiąc o innych seriach). Dotychczas wydane tomy rozbudziły tylko nasz apetyt na kolejne historyjki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz