Nie jest łatwo być młodszą siostrą. Zaświadczyć o tym może wielu, a literatura zdecydowanie potwierdza to ogólnoludzkie doświadczenie. Rola młodszego rodzeństwa w książkach dla dzieci bywa niewdzięczna, polega, co tu dużo mówić, głównie na przeszkadzaniu starszym. Pół biedy, jeśli mamy do czynienia ze sprytnymi bohaterkami w przemądrzałym wieku przedszkolnym, jak na przykład wspominana tu niejednokrotnie Klara z książeczek Marcina Wiechy. Tym większe zaskoczenie, że znalazła się autorka, która postawiła na zupełnie innego konia, a mianowicie, swoją bohaterką uczyniła małą dziewczynkę, Tutkę. Bardzo małą, uściślimy, która nie potrafi jeszcze dobrze mówić, będąc na etapie zaledwie powtarzania niektórych słów i budowania niegramatycznych zdań. Jej brat zaś, Tutek, jest takim właśnie trochę przemądrzałym, lecz sprytnym przedszkolakiem, budzącym z miejsca sympatię. I właśnie to odwrócenie ról poprzez przyjęcie perspektywy bardzo małego dziecka jest szczególnie ujmujące.
Autorka książki „
Tutlandia”,
Agnieszka Ginko, jest nie tylko pisarką, jest, przede wszystkim, poetką. I w tym chyba tkwi sekret tej książki: w szczególnym wczuciu piszącej w duszę dziecka, w językowym słuchu absolutnym, który pozwala kilkoma zaledwie nieporadnymi słowami małej dziewczynki oddać świat małego dziecka, bezpieczny i szczęśliwy, choć nie pozbawiony trosk. Tytułowa Tutlandia to dom rodzinny Tutków, zwykła rodzina z mamą i tatą. Zwykła i niezwykła zarazem, bo wszyscy się w niej kochają. Miłość rodziców pozwala przetrwać trudne momenty, nawet taki, gdy tatuś wyjeżdża „za chlebem” za granicę, zostawiając na kilka miesięcy mamę samą z dziećmi. Jest w „Tutlandii” miejsce na smutek i złość, lecz także na doświadczanie ich w sposób nie dewastujący młodej psychiki, w bezpiecznym środowisku bezwarunkowej akceptacji, z iskrą humoru, który jest dużym walorem tej książki. Dawno już nie było mi tak miło na sercu, jak po przeczytaniu „Tutlandii”, jednej z tych lektur, które niewątpliwą przyjemność sprawiają nie tylko małym słuchaczom, lecz także dorosłym „lektorom” na cowieczornym etacie.
Ilustracje do książeczki wykonała
Ewa Poklewska-Koziełło, łącząc komiksową stylistykę postaci z barwnymi płaszczyznami tła. Wykorzystała też motywy zaczerpnięte z dziecinnych rysunków, mieszając techniki. Upodabnia to trochę „Tutlandię” do dziecięcego szkicownika. Swoiste deformacje przedstawionych postaci ukazują nam świat z perspektywy mniej więcej metra od podłogi. W sensie dosłownym i przenośnym. I okazuje się, że jest to miejsce, z którego wiele rzeczy widać w całkiem zaskakujący sposób. Kto już jest za duży i zapomniał, jak to jest, niech sięgnie po książkę Agnieszki Ginko…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy:Tutka jest mała, Tutek trochę większy. Mają jeszcze mamę i tatę.
Cała czwórka to Tutlandia w komplecie. Ich życie jest normalne: trochę
wesołe, trochę smutne, a czasem kolorowe. Kiedy tatuś musi wyjechać,
żeby zarobić pieniążki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz