Książka
"Pikotek chce być odkryty" Tomasza Samojlika jest
wyjątkową pozycją w dorobku tego pisarza, ilustratora, scenarzysty
i rysownika komiksów. Dotychczas mieliśmy na półce aż
osiemnaście publikacji, w których występuje on jako autor i/lub
rysownik, a każda z nich, choć olśniewała ilustracjami
(działającymi na nas jak magnes), posiadała też tekst i jasno
określony przekaz. Tymczasem jedyna pewna rzecz, jaką wiemy o
Pikotku, to że chce być odkryty, bo właśnie to oznajmia nam
tytuł, poza którym w książce nie ma żadnych słów. Co prawda na
tylnej okładce znajdziemy kilka zdań opisu, ale stanowią one
raczej wydawniczą zachętę niż objaśnienie, kto zacz ten Pikotek
i jak się z nim bawić. Na tym polega geniusz konceptu Tomasza
Samojlika: róbcie, co chcecie, dzieci, na pewno coś wymyślicie. Ta
publikacja nie zawiera słów, ona je produkuje, bo po otwarciu sami
zaczynamy opowiadać, krążyć, błądzić, szukać rozwiązania,
przedstawiać kolejne postacie i ich cele. Uwalnianiu pomysłów
sprzyja też forma edytorska: jest to album-harmonijka, rozkładany,
długaśny jak droga przez las.
Mój
syn pierwszy raz odkrywał Pikotka rozłożywszy go na długość
całego naszego dużego pokoju, przeskakując palcem i wzrokiem ze
strony na stronę. Wtedy pożyczyliśmy świeżutką nowość z
biblioteki, teraz, gdy wreszcie mamy własny egzemplarz "Pikotka",
zasiedliśmy do niego we dwójkę, tym razem korzystając z
możliwości tradycyjnego kartkowania. Okazało się, że po ponad
roku przerwy syn niemal nie pamiętał tej książki, więc frajda z
jej poznawania była tym większa. Okładka sprawia wrażenie
namalowanej akwarelami, charakterystycznie, "plamiście"
rozmywającymi tło, a w jej wnętrzu kryje się zieleń drzew,
krzaków i leśnego poszycia, po których spacerują bohaterowie
historii: Pikotek, borsuki, kret, ryś, wilk, wydry, zające,
wiewiórki, kaczka, lis, niedźwiedzie, dziki, chrabąszcz, jeże,
dzięcioły, pszczoły, rudziki (chyba) i jelenie. Zwierzęta
porozumiewają się ze sobą ikonkami umieszczonymi w komiksowych
dymkach, a naszym zadaniem jest domyślić się, jak może brzmieć
pełne zdanie oraz w jakim trybie jest wypowiadane – pytającym,
oznajmującym czy rozkazującym. Dyskusje i komunikaty dotyczą
samych istotnych spraw: wody, jedzenia, domu, mniemania o sobie czy
autoidentyfikacji ("rządzę!", "kim jestem?",
"boję się!). Rodzice poszukują dzieci, dzieci uczą się od
rodziców, dzień upływa (co obserwuje i relacjonuje kret, czy to
rosnącym słoneczkiem, czy korytarzem – a może 2w1?), kolory i
humory się zmieniają, a opowieść dojrzewa w nas, owocując
wspólnymi interpretacjami. To był przemiło spędzony czas, bo
zorganizował go nam doświadczony scenarzysta i utalentowany
artysta, wkomponowujący w swoje kolorowe ilustracje masę pozytywnej
energii. Narysowane przez niego postacie są urocze, a relacje ciepłe
oraz zabawne, może z wyjątkiem tych łączących lisa z kaczką,
ale i tu ostatecznie chodzi tylko o dreszczyk emocji. Zaletą
"Pikotka" jest też przyjemny, mocny papier, który
dodatkowo pięknie pachnie, a ja uwielbiam wąchać książki.
Warto
samemu, na własny sposób odkryć Pikotka, poprzyglądać się z
maluchem lub starszakiem tym sympatycznym, pełnym wyrazu (i
wyraźnym, bo wydrukowanym w odpowiednim formacie i kolorystyce)
zwierzęcym pyszczkom. W takim pogodnym towarzystwie dzieciństwo
upływa bajkowo, a ileż tu relaksującej zieleni! Pikotkowy leśny
pas rozweseli nawet najbardziej szary, wielkomiejski dzień, my
rozciągamy go w smętne popołudnia zimy, która zdaje się być
jesienią albo bezsłoneczną wiosną i od razu stajemy się
optymistami.
Bożena
Itoya
Tomasz
Samojlik, Pikotek chce być odkryty, Widnokrąg, Piaseczno 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz