cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

sobota, 10 lutego 2018

Rodzicielska skrzynka z narzędziami


Oto prawdziwa perełka wśród poradników dla rodziców. "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci. Twoja droga do szczęśliwej rodziny" - pierwsza książka duetu Adele Faber i Elaine Mazlish, wydana 44 lat temu, uaktualniona w roku 1990. Te daty robią wrażenie. Już w latach 70. Amerykanie mieli dostęp do pozycji, która w niczym właściwie nie odstaje od najpopularniejszych dzisiejszych poradników z nurtu rodzicielstwa bliskości i twardo sprzeciwia się metodom wychowawczym opartym na przemocy. I zarówno cztery dekady temu, jak i dziś, stanowi znakomite źródło inspiracji dla zaangażowanych rodziców.

Choć na okładce widnieją nazwiska Faber i Mazlish, najważniejszą postacią i autorem opisanej w książce filozofii wychowania jest doktor Haim Ginott, którego warsztaty dla rodziców były bezpośrednią inspiracją dla powstania poradnika. Jest to właściwie fabularyzowana relacja z tychże warsztatów, przedstawiona w formie rozmów między rodzicami a doktorem. Ginott pomaga rozwiązywać konkretne problemy w relacjach z dziećmi, jednocześnie wyłuszczając swoją filozofię rodziny i podsuwając złote myśli, pozwalające ulepszać życie rodzinne i umożliwiające dzieciom realizowanie swojego potencjału.

Książka składa się z dwóch równych części o wiele mówiących nazwach: "Dzieci to też ludzie" i (co dla niektórych może być zaskoczeniem) "Rodzice to też ludzie". Muszę przyznać, że największe wrażenie zrobiła na mnie ta druga część.

Tym, co wyróżnia "Wyzwolonych rodziców..." spośród innych książek dla rodziców, jest fakt, iż autorkami są po prostu matki. Nie specjaliści, nie terapeuci cytujący skrajne przypadki problemów wychowawczych, ale matki, opisujące perypetie rodziców i dzieci żyjących w zupełnie zwyczajnych rodzinach. Problem w tym, że zupełnie zwyczajna rodzina to nierzadko prawdziwe pole bitwy, z którego wszyscy schodzą poranieni. W opisanych w książce historiach każdy rodzic odnajdzie cechy swoich dzieci (czy będzie to niezdarny, nieuważny Kenneth, płaczliwy, zamknięty w sobie Andy, a może rozpieszczona, egoistyczna Suzie?). I każdy dostrzeże kawałek siebie w sfrustrowanych rodzicach uczęszczających na kurs doktora Ginotta. Widzimy tu rodziców, którzy raz po raz upadają, podnoszą się, wybuchają gniewem, krzywdzą swoje dzieci, wątpią - a jednocześnie trwają w postanowieniu nieustannej pracy nad sobą. Czasem patrzymy na ich postępowanie z niedowierzaniem (jak można tak robić?), ale najczęściej kiwamy głową: "Tak, i mnie się to kiedyś zdarzyło". Książka pomaga pozbierać się po rodzicielskich porażkach, wyzbyć poczucia winy i iść naprzód. Silny akcent położony na rodziców, ich potrzeby, godność, prawo do bycia tylko człowiekiem: zmęczonym, sfrustrowanym, poirytowanym (nawet - o zgrozo- poirytowanym czymś zupełnie niezwiązanym z dziećmi) jest mocną stroną tej książki. Koniec z samobiczowaniem, obwinianiem, tłumaczeniem, bezwarunkowym poświęceniem. Od teraz rodzic ma prawo postawić swoje potrzeby ponad zachciankami dziecka. I to była najcenniejsza myśl, którą wyniosłam z lektury: ja, nałogowa czytelniczka poradników i pretendentka do tytułu rodzica roku, muszę nauczyć się odmawiać dzieciom i zadbać o siebie. Jeśli nie mam akurat nastroju do czytania książeczek, mogę odmówić, jeśli jestem zła, mam prawo - a nawet powinnam - ten gniew wyrazić. Przetrawienie tych pomysłów zajęło mi trochę czasu - mit matki poświęcającej się tkwi, jak widać, głęboko w psychice.
Poprawa relacji z dziećmi to w pewnym sensie efekt zadbania o potrzeby rodziców, wspomożony narzędziami i nowym obrazem rodziny, jaki roztacza przed uczestnikami warsztatów doktor Ginott. Rodzice dowiadują się, jak akceptować uczucia swoich dzieci (nawet te, zdawałoby się, absurdalne czy sprzeczne), uczą się, kiedy pozostawić dzieciom prawo do decyzji, a kiedy wziąć stery we własne ręce. Poznają pojęcia motywacji wewnętrznej czy poczucia własnej wartości, a przede wszystkim - uczą się patrzyć na wychowanie dziecka jako na projekt długofalowy, pełen drobnych sukcesów i porażek, ale prowadzący do celu, jakim jest ukształtowanie zdrowej, empatycznej osobowości młodego człowieka. Duża część wskazówek odnosi się wprawdzie do celów bieżących (jak zażegnać konflikt z dzieckiem), jednak zawsze na horyzoncie widnieje ten większy cel, któremu wszystko inne jest podporządkowane.

Jednocześnie w książce można się natknąć na fragmenty, które przypominają, że mamy do czynienia ze wspomnieniami amerykańskich rodziców z poprzedniego stulecia. W ich relacjach regularnie występują klapsy (wspominane ze wstydem, jako momenty słabości, ale jednak zdarzające się często), a nawet uderzenia w twarz. Problemem bywa nie sam fakt użycia przemocy, ale to, że ojciec uderzył zbyt mocno. Oburzajcie się, jeśli chcecie, myślę jednak, że mówienie o tym wprost może ośmielić niektórych czytelników (a nie ma co się łudzić, klapsy są w wielu polskich rodzinach nadal smutną codziennością): skoro oni mogą wypracować nowe metody wychowawcze, to dlaczego nie ja?

Czytając rady doktora Ginotta, stawiałam niekiedy na marginesie wielki znak zapytania. Podpisałabym się pod większością jego myśli, ale tu i ówdzie pojawiły się takie, które wydawały się z perspektywy dzisiejszych filozofii wychowania zbyt autorytarne (choć być może zostały po prostu niewłaściwie ubrane w słowa). Dobitnym przykładem jest sytuacja, w której matka obiecuje coś dziecku, po czym stwierdza, że jest zbyt zmęczona, by dotrzymać słowa - i zastanawia się, co należałoby robić w takiej sytuacji. Zgodnie z wytycznymi doktora stwierdza, że: "Tłumaczenia nie są na miejscu". Cóż, jeśli ja coś komuś obiecuję - nieważne: dorosłemu czy dziecku - to albo dotrzymuję słowa, albo gęsto się tłumaczę. Nie widzę powodu, by z samego faktu bycia rodzicem wynikał przywilej bezkarnego łamania danego słowa. Ostrożnie traktowałabym też (skądinąd słuszną) myśl doktora: "Rodzice nie są odpowiedzialni za szczęście dzieci, ale za ich charakter". Ma ona wiele sensu w kontekście książki, jednak wyrwana z niego może prowadzić rodziców w stronę niebezpiecznych nadużyć.

Książka Faber i Mazlish rzeczywiście wyzwala: rodziców - od wiecznego poczucia winy, zagubienia i poświęcenia. Dzieci - od ról, które przypisały sobie lub które przypisali im inni  - i od rodziców, których nadopiekuńczość nieraz podcina im skrzydła. W nowej rodzinie według przepisu doktora Ginotta pojawia się przestrzeń na samodzielne poszukiwanie rozwiązań, wyrażanie emocji, także tych negatywnych - i na dystansowanie się od nich (rodzicu, nie uzależniaj swojego samopoczucia od samopoczucia dziecka!). A przede wszystkim - przestrzeń dla porażek. Doktor Ginott nie stawia poprzeczki nierealistycznie wysoko. "Możemy udawać trochę milszych, niż jesteśmy, ale nic ponadto" - uspokaja. I tego warto się trzymać. Z chęcią przeczytam, jak autorki rozwinęły zawarte w "Wyzwolonych rodzicach..." myśli w swoich kolejnych książkach.
Joanna Pietrulewicz

Faber Adele, Mazlish Elaine, "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci. Twoja droga do szczęśliwej rodziny"


2 komentarze:

  1. W naszym prostym zyciu milosc odgrywa bardzo szczególna role. Teraz jestesmy w stanie uczynic twoje zycie milosne zdrowym i nie ma miejsca na zadne klopoty. Wszystko to jest mozliwe dzieki AGBAZARA TEMPLE OF SOLUTION. Pomógl mi rzucic zaklecie, które przywrócilo mojego zaginionego kochanka z powrotem na 48 godzin, które zostawily mnie dla innej kobiety. mozesz takze skontaktowac sie z nim ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp / Call: ( +2348104102662 ), i byc szczesliwym na wieki, tak jak teraz z jego doswiadczeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń