Oto prawdziwa perełka wśród poradników dla rodziców. "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci. Twoja droga do szczęśliwej rodziny" - pierwsza książka duetu Adele Faber i Elaine Mazlish, wydana 44 lat temu, uaktualniona w roku 1990. Te daty robią wrażenie. Już w latach 70. Amerykanie mieli dostęp do pozycji, która w niczym właściwie nie odstaje od najpopularniejszych dzisiejszych poradników z nurtu rodzicielstwa bliskości i twardo sprzeciwia się metodom wychowawczym opartym na przemocy. I zarówno cztery dekady temu, jak i dziś, stanowi znakomite źródło inspiracji dla zaangażowanych rodziców.
Choć na okładce widnieją nazwiska
Faber i Mazlish, najważniejszą postacią i autorem opisanej w książce filozofii
wychowania jest doktor Haim Ginott, którego warsztaty dla rodziców były
bezpośrednią inspiracją dla powstania poradnika. Jest to właściwie fabularyzowana
relacja z tychże warsztatów, przedstawiona w formie rozmów między rodzicami a
doktorem. Ginott pomaga rozwiązywać konkretne problemy w relacjach z dziećmi,
jednocześnie wyłuszczając swoją filozofię rodziny i podsuwając złote myśli,
pozwalające ulepszać życie rodzinne i umożliwiające dzieciom realizowanie
swojego potencjału.
Książka składa się z dwóch
równych części o wiele mówiących nazwach: "Dzieci to też ludzie" i (co
dla niektórych może być zaskoczeniem) "Rodzice to też ludzie". Muszę
przyznać, że największe wrażenie zrobiła na mnie ta druga część.
Tym, co wyróżnia "Wyzwolonych
rodziców..." spośród innych książek dla rodziców, jest fakt, iż autorkami
są po prostu matki. Nie specjaliści, nie terapeuci cytujący skrajne przypadki
problemów wychowawczych, ale matki, opisujące perypetie rodziców i dzieci
żyjących w zupełnie zwyczajnych rodzinach. Problem w tym, że zupełnie zwyczajna
rodzina to nierzadko prawdziwe pole bitwy, z którego wszyscy schodzą poranieni.
W opisanych w książce historiach każdy rodzic odnajdzie cechy swoich dzieci (czy
będzie to niezdarny, nieuważny Kenneth, płaczliwy, zamknięty w sobie Andy, a
może rozpieszczona, egoistyczna Suzie?). I każdy dostrzeże kawałek siebie w sfrustrowanych
rodzicach uczęszczających na kurs doktora Ginotta. Widzimy tu rodziców, którzy
raz po raz upadają, podnoszą się, wybuchają gniewem, krzywdzą swoje dzieci,
wątpią - a jednocześnie trwają w postanowieniu nieustannej pracy nad sobą.
Czasem patrzymy na ich postępowanie z niedowierzaniem (jak można tak robić?), ale
najczęściej kiwamy głową: "Tak, i mnie się to kiedyś zdarzyło".
Książka pomaga pozbierać się po rodzicielskich porażkach, wyzbyć poczucia winy i
iść naprzód. Silny akcent położony na rodziców, ich potrzeby, godność, prawo do
bycia tylko człowiekiem: zmęczonym, sfrustrowanym, poirytowanym (nawet - o
zgrozo- poirytowanym czymś zupełnie niezwiązanym z dziećmi) jest mocną stroną
tej książki. Koniec z samobiczowaniem, obwinianiem, tłumaczeniem, bezwarunkowym
poświęceniem. Od teraz rodzic ma prawo postawić swoje potrzeby ponad zachciankami
dziecka. I to była najcenniejsza myśl, którą wyniosłam z lektury: ja, nałogowa
czytelniczka poradników i pretendentka do tytułu rodzica roku, muszę nauczyć
się odmawiać dzieciom i zadbać o siebie. Jeśli nie mam akurat nastroju do
czytania książeczek, mogę odmówić, jeśli jestem zła, mam prawo - a nawet
powinnam - ten gniew wyrazić. Przetrawienie tych pomysłów zajęło mi trochę
czasu - mit matki poświęcającej się tkwi, jak widać, głęboko w psychice.
Poprawa relacji z dziećmi to w
pewnym sensie efekt zadbania o potrzeby rodziców, wspomożony narzędziami i
nowym obrazem rodziny, jaki roztacza przed uczestnikami warsztatów doktor
Ginott. Rodzice dowiadują się, jak akceptować uczucia swoich dzieci (nawet te,
zdawałoby się, absurdalne czy sprzeczne), uczą się, kiedy pozostawić dzieciom
prawo do decyzji, a kiedy wziąć stery we własne ręce. Poznają pojęcia motywacji
wewnętrznej czy poczucia własnej wartości, a przede wszystkim - uczą się
patrzyć na wychowanie dziecka jako na projekt długofalowy, pełen drobnych
sukcesów i porażek, ale prowadzący do celu, jakim jest ukształtowanie zdrowej,
empatycznej osobowości młodego człowieka. Duża część wskazówek odnosi się
wprawdzie do celów bieżących (jak zażegnać konflikt z dzieckiem), jednak zawsze
na horyzoncie widnieje ten większy cel, któremu wszystko inne jest
podporządkowane.
Jednocześnie w książce można się natknąć
na fragmenty, które przypominają, że mamy do czynienia ze wspomnieniami amerykańskich
rodziców z poprzedniego stulecia. W ich relacjach regularnie występują klapsy
(wspominane ze wstydem, jako momenty słabości, ale jednak zdarzające się
często), a nawet uderzenia w twarz. Problemem bywa nie sam fakt użycia
przemocy, ale to, że ojciec uderzył zbyt mocno. Oburzajcie się, jeśli chcecie,
myślę jednak, że mówienie o tym wprost może ośmielić niektórych czytelników (a
nie ma co się łudzić, klapsy są w wielu polskich rodzinach nadal smutną
codziennością): skoro oni mogą wypracować nowe metody wychowawcze, to dlaczego
nie ja?
Czytając rady doktora Ginotta,
stawiałam niekiedy na marginesie wielki znak zapytania. Podpisałabym się pod
większością jego myśli, ale tu i ówdzie pojawiły się takie, które wydawały się
z perspektywy dzisiejszych filozofii wychowania zbyt autorytarne (choć być może
zostały po prostu niewłaściwie ubrane w słowa). Dobitnym przykładem jest
sytuacja, w której matka obiecuje coś dziecku, po czym stwierdza, że jest zbyt zmęczona,
by dotrzymać słowa - i zastanawia się, co należałoby robić w takiej sytuacji. Zgodnie
z wytycznymi doktora stwierdza, że: "Tłumaczenia nie są na miejscu". Cóż,
jeśli ja coś komuś obiecuję - nieważne: dorosłemu czy dziecku - to albo
dotrzymuję słowa, albo gęsto się tłumaczę. Nie widzę powodu, by z samego faktu
bycia rodzicem wynikał przywilej bezkarnego łamania danego słowa. Ostrożnie
traktowałabym też (skądinąd słuszną) myśl doktora: "Rodzice nie są
odpowiedzialni za szczęście dzieci, ale za ich charakter". Ma ona wiele
sensu w kontekście książki, jednak wyrwana z niego może prowadzić rodziców w
stronę niebezpiecznych nadużyć.
Książka Faber i Mazlish rzeczywiście
wyzwala: rodziców - od wiecznego poczucia winy, zagubienia i poświęcenia.
Dzieci - od ról, które przypisały sobie lub które przypisali im inni - i od rodziców, których nadopiekuńczość nieraz
podcina im skrzydła. W nowej rodzinie według przepisu doktora Ginotta pojawia
się przestrzeń na samodzielne poszukiwanie rozwiązań, wyrażanie emocji, także
tych negatywnych - i na dystansowanie się od nich (rodzicu, nie uzależniaj
swojego samopoczucia od samopoczucia dziecka!). A przede wszystkim - przestrzeń dla
porażek. Doktor Ginott nie stawia poprzeczki nierealistycznie wysoko. "Możemy
udawać trochę milszych, niż jesteśmy, ale nic ponadto" - uspokaja. I tego
warto się trzymać. Z chęcią przeczytam, jak autorki rozwinęły zawarte w
"Wyzwolonych rodzicach..." myśli w swoich kolejnych książkach.
Joanna Pietrulewicz
Faber Adele, Mazlish Elaine, "Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci. Twoja droga do szczęśliwej rodziny"
W naszym prostym zyciu milosc odgrywa bardzo szczególna role. Teraz jestesmy w stanie uczynic twoje zycie milosne zdrowym i nie ma miejsca na zadne klopoty. Wszystko to jest mozliwe dzieki AGBAZARA TEMPLE OF SOLUTION. Pomógl mi rzucic zaklecie, które przywrócilo mojego zaginionego kochanka z powrotem na 48 godzin, które zostawily mnie dla innej kobiety. mozesz takze skontaktowac sie z nim ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp / Call: ( +2348104102662 ), i byc szczesliwym na wieki, tak jak teraz z jego doswiadczeniem.
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń