Czwarta
część przygód malamuta (mylonego czasem z mamutem) o imieniu
Winter napisana została, jak zwykle, przez Wojciecha Cesarza i
Katarzynę Terechowicz, a zatytułowana "Kocie kłopoty
grzecznego psa". Problemy wielce przyjaznego psa-giganta są
właściwie całkiem nieduże, za to ogromnie zabawne.
Winter
uważa się za przywódcę swojego stada, o, przepraszam, swojej
rodziny. W tym tomie samiec alfa zyskuje nowego podopiecznego, czy
też podwładnego, którym jest oczywiście tylko w mniemaniu
Wintera. Przywieziony z górskich wakacji pręgowany dachowiec
zyskuje dumne imię Marian i ciepły, kochający dom. Ta miłość
rodziny do kota jest jednym z zabawniejszych aspektów książki, bo
też Marian kochany jest przez Hankę i Henryka (dorosłych członków
stada) wręcz histerycznie. W każdym starciu charakterów, we
wszystkich walkach na fochy bezwzględnie wygrywa kot.
– On
się na mnie uwziął! Mruczy specjalnie głośno, żeby mnie obudzić
– narzekał Henryk. – Jest czwarta rano!
– Kotek
mruczy, kiedy jest szczęśliwy – ziewnęła Hanka i przewróciła
się na drugi bok.
–
Szczęśliwy? Siedzi tu i warczy
jak motocykl! Chcesz powiedzieć, że to ze szczęścia? – Henryk
zanurkował pod łóżkiem.
Właścicielami
Wintera i Mariana są również dzieci: Julia i Alek, a ich
współtowarzyszem niezbyt ruchliwy kundelek Rudy. Drugoplanowy pies
jest bardzo charakterystyczny i wydaje się, że musi mieć swój
pierwowzór (piesowzór) w rzeczywistości. Tu naszczeka, tam
zerknie, przeważnie jednak śpi na kanapie i nie jest zainteresowany
"kocimi kłopotami". Zresztą "czasami" i Winter
nie stroni od "małej" drzemki. Sen w ogóle jest w tej
książce stale powracającym motywem.
Poszedłem
na górę. Z sypialni Hanki i Henryka dobiegało miarowe
pochrapywanie i... jeszcze jeden znajomy dźwięk. Na kołdrze
Henryka leżał rozwalony Marian i mruczał jak stara kosiarka.
Ciekawe, kiedy mu zabraknie paliwa albo zatrze mu się silnik.
Poczułem leciutkie ukłucie zazdrości, więc rozpędziłem się i
wskoczyłem na łóżko Henryka. Wylądowałem tuż obok kota. Nocną
ciszę rozdarł głośny wrzask.
Nieco
mniej istotny niż w poprzednich tomach jest dla akcji książki
Alek, no, może z wyjątkiem rozdziału "Jak nie stracić bazy",
w którym syn i ojciec staczają pewną komputerowo-wychowawczą
batalię (znakomicie zilustrowaną przez Joannę Rusinek). Za to
Julia, jeśli już jest o niej mowa, wyróżnia się, jak na małą
księżniczkę przystało. Ledwie prawie zapłacze, a już wszystko
dostanie, choćby chodziło o sprowadzenie Wintera i Mariana na
lekcję przyrody, na której goszczą już szczury, myszy i
karaluchy.
We
wszystkich opowiadaniach o grzecznym psie narratorem jest ich główny
bohater. Taka psia relacja staje się jeszcze ciekawsza i
zabawniejsza, gdy komentowane są poczynania kota. A że Marian jest
typowym bezczelno-nezależno-ukochanym mruczkiem, czytelnik nie
będzie narzekał na nudę, obojętnie czy reprezentuje psiarzy,
kociarzy czy opcję 2 w 1. Nowy przyjaciel Wintera (choć słowo
"przyjaciel" nie pada, bo szanujący się pies nawet tak
nie pomyśli o kocie) przemyka swoimi ścieżkami, zza krzaków
towarzysząc malamutowi w rozmaitych eskapadach, wywołuje więcej
zamieszania niż dwa psy razem wzięte, włazi samcowi alfa na głowę
(nie tylko w przenośni), ale też bywa przez niego ratowany z
mniejszych i większych opresji.
Było
mi niewygodnie i podjąłem ostateczną decyzję. Zaraz przywrócę
dyscyplinę i nauczę kota, gdzie jego miejsce! Obnażyłem kły i
już miałem porządnie kłapnąć mu nad uchem, kiedy nagle
zobaczyłem, że Marian jest taki malutki i wtulił się we mnie
jakoś tak... Zwinął się w kłębuszek i wyglądał na zagubionego
kociaczka. Wszystko rozumiem, ale ja się urodziłem, by polować na
niedźwiedzie, ciągnąć sanie, by walczyć! Nie mówiąc już o
tym, że muszę pospać, szczególnie w nocy. Podniosłem się z
legowiska, a Marian zsunął się ze mnie i miauknął żałośnie.
Zobaczyłem, że drży na całym ciele. No dobra, położyłem się,
a kot wsunął się pod moją łapę. Tym razem mruczał jak
snopowiązałka po awarii silnika.
Postanowiłem,
że chwilę tak poleżę, a potem pójdę poszukać sobie innego
miejsca, bo w końcu nie jestem jakąś kocią niańką! Gdy uderzył
kolejny piorun, tym razem bardzo blisko, z kanapy zeskoczył Rudy i
wpakował się na moje posłanie z drugiej strony. Zrobiło się
trochę ciasno, ale trudno, jakoś przetrzymam do rana...
Niektóre
fragmenty książki pokazujące, co naprawdę oznacza "żyć jak
pies z kotem" śmieszą, inne wzruszają, a opisy kociego
mruczenia są po prostu genialne. Sprawdźcie, ile waszego pupila
jest w Winterze, Rudym i Marianie, a przy okazji – ile was jest w
rodzinie opiekującej się grzecznym psem. W końcu cały czas
śmiejemy się z samych siebie.
Bożena
Itoya
Wojciech
Cesarz, Katarzyna Terechowicz, Kocie kłopoty grzecznego psa, okładka
i ilustracje Joanna Rusinek, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz