cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

niedziela, 5 lutego 2017

Zwyczajnej rodziny Gupikowo i wybryki z Ameryki


Książki "Gupikowo" i "Wybryki z Ameryki" Moniki Kowaleczko-Szumowskiej sprawiły mi wielką niespodziankę. Na pierwszy rzut oka są to publikacje niewielkich rozmiarów, w miękkiej oprawie, z czarno-białymi ilustracjami w środku, a jednak spotkały się u nas z entuzjazmem największego kalibru, twardym zamiłowaniem i ubarwiły nam niejedną rodzinną chwilę. Autorka, znana nam dotychczas z powieści i opowiadań o Powstaniu Warszawskim ("Fajna Ferajna", Wydawnictwo BIS; "Galop '44", Wydawnictwo Egmont), napisała ciepłe, nieprzeciętne minipowieści o życiu pewnej wesołej, zwyczajnej rodziny, w skład której wchodzą rodzice, troje dzieci i... gupiki.
W pierwszej książce najmniejsza jednostka społeczna rozrasta się, zmieniając swoją siedzibę (zwykłe mieszkanie) w tytułowe Gupikowo – krainę rybek akwariowych. Metamorfozie ulegają wcześniejsze zwyczaje i zasady rodzinne, bo tradycyjne bałaganiarstwo nie dotyczy opieki nad nowymi pupilami, a dość kłótliwe i stale się przekomarzające rodzeństwo w sprawach związanych z akwarium działa zgodnie i wspiera się bezwarunkowo. Głównodowodzącą Gupikowa zostaje narratorka książki, gimnazjalistka Marysia, jej najważniejszym pomocnikiem nieco młodszy Mikołaj (szóstoklasista), wsparcia udziela również najmłodsza z rodzeństwa Josia (absolwentka przedszkola), a w tle przemyka najstarszy brat, licealista Wojo. Oczywiście bohaterami książki są w pewnym stopniu również rodzice, a także opiekunka i przyjaciółka rodziny Madzia, której tata jest akwarystą, nieocenionym pomocnikiem i doradcą Gupikowa.

Od sześciu lat w każdy wtorek przychodzi do nas Madzia. Kiedyś opiekowała się całą naszą czwórką, teraz zajmuje się właściwie tylko Josią, ale wszyscy uwielbiamy z nią gadać, szczególnie ja i Miko.
Madzia studiuje iberystykę, szaleje na punkcie Hiszpanii, hiszpańskiego kina i Hiszpanów. Świetnie mówi po hiszpańsku. Siedzieliśmy w kuchni: Madzia, Miko, Josia i ja. Josia kolorowała. My też. Taki był niepisany układ pomiędzy nami a Josią. Możemy gadać z Madzią pod warunkiem, że wszyscy kolorujemy.
Madzia opowiadała o swojej babci Tosi, która jest postrachem całej rodziny. Ostatnio babcia Tosia zażądała, żeby Madzia przedstawiła jej swojego chłopaka. Madzia bała się przyznać babci, że chodzi z Hiszpanem, który ma ciemną karnację i po polsku umie tylko "Miło cię poznać", a i tego nie da się zrozumieć. Dlatego pokazała babci zdjęcie swojego kolegi ze studiów. Spodobał się babci, ale niestety wieczorem zobaczyła podobnego aktora w telewizorze.

Zakończenie historii o babci Tosi poznacie czytając książkę, nie jest to zresztą jedyny związany z Madzią fragment, który doprowadził nas do bólu brzucha (ze śmiechu).
"Gupikowo" będzie dobrą propozycją dla każdego dziecka, które chciałoby zająć się hodowlą czy po prostu opieką nad zwierzęciem domowym. Oczywiście w pierwszej kolejności książka przyda się fascynatom akwarystyki, ale nie tylko. Autorka bardzo dokładnie opisała etapy przygotowania domu na przybycie nowych mieszkańców, różne poziomy chaosu, radości i smutku, które temu wydarzeniu towarzyszą. Wydaje się, że zamieszanie, jakie wprowadzają rybki w rodzinie z czwórką dzieci, to niewielki ambaras w porównaniu z sytuacją, gdy do rodziny z dwójką dzieci wprowadza się na przykład kot lub pies. Jeśli więc chcecie oswoić najmłodszych członków rodziny z przyszłymi obowiązkami, ale też ewentualnymi tragediami, ta publikacja stanowi źródło praktycznej wiedzy. Autorka zwięźle, ale "doszczętnie" opisała również emocje dzieci.

Że Edek glonojad był chory, zrozumieliśmy dopiero, kiedy rodzice wyjechali na weekend, dwa dni po egzaminie Mikołaja, żeby złapać oddech. My zostaliśmy w domu pod opieką Madzi. Kiedy w sobotę rano zeszłam na śniadanie, Madzia miała dla mnie smutną wiadomość.
Edek zdechł – powiedziała.
Była to pierwsza śmierć w moim akwarium i bardzo to przeżyłam. Zadzwoniłam do rodziców.
Halo? – odebrała mama.
Edek umarł – wyszeptałam łamiącym się głosem. Czekałam na jej odpowiedź, ale mama się nie odzywała.
Jesteś tam? – krzyknęłam do słuchawki, ale z drugiej strony oprócz trzasków i niewyraźnych głosów nie dochodził żaden dźwięk.
Który dziadek? – W słuchawce odezwał się tata.
Edek, tato! Edek glonojad! Zdechł! – Starałam się powstrzymać łzy. Nie przypuszczałam, że aż tak się przejmą.

"Gupikowo" jest książką nie tylko o rybkach, ale i o rozmaitych domowych układach. Czytając obserwujemy, kto pełni jaką funkcję w tym rodzinnym organizmie – i głośno się śmiejemy. Relacje między rodzicami a dziećmi oraz między rodzeństwem pokazane są bardzo wiarygodnie, bez zbędnych opisów, po prostu dostajemy wybrane, typowe scenki z życia. I jest to obraz "bez znieczulenia": mama na prośby o akwarium odpowiada "nie pyskuj", tata obiecuje coś i tygodniami nie ma czasu, starszy brat sprzedaje młodszemu używane kapcie od prababci, nikt nie kryje rodzinnej skłonności do bałaganiarstwa. Mimo wszystko właściciele Gupikowa wydają się świetnie zorganizowani, wzbudzają ogromną sympatię i żal się z nimi rozstawać wraz z końcem książki.

Do domu zdążyliśmy przed mamą. Wojo miotał się hałaśliwie po kuchni. Nie będę mu przeszkadzać, pomyślałam z satysfakcją i zabrałam Josię do pokoju. Posadziłam ją do kolorowania. Kiedy się odwróciłam, mój najstarszy brat stał w progu.
Ile? – zapytał rzeczowo?
Co? – udałam, że nie rozumiem.
Ile? – powtórzył.
Bez zmian– powiedziałam. Moje stawki za ogarnięcie kuchni były niezmienne i niewygórowane.
OK – rzucił Wojo.
Sprzątnęłam kuchnię i właśnie chowałam kasę, kiedy wróciła mama.

Na szczęście Monika Kowaleczko-Szumowska napisała kontynuację "Gupikowa" – "Wybryki z Ameryki". I tu znowu spotkała mnie niespodzianka, bo nie dość, że narratorką nie jest już Marysia, tylko jej młodsza siostra, to jeszcze okazało się, że Josia nie ma na imię Joasia (jak sądziliśmy czytając "Gupikowo"), ale Zosia. Najmłodsze dziecko w rodzinie jest już duże, ma dziesięć lat i całkiem ukształtowany charakter, nie całkiem typowy dla dziewczęcych bohaterek książek adresowanych do dzieci. Otóż sposób, w jaki Zosia spogląda na świat, jej dystans, obawy, są bardzo prawdziwe i mogą otworzyć dorosłym oczy na problemy dzieci przeprowadzających się, zmieniających szkołę, środowisko, język codziennej komunikacji. Cała rodzina, a dodatkowo dziewczyna Wojtka, już studenta, rusza bowiem na miesięczną wyprawę do Stanów Zjednoczonych. Przy okazji dowiadujemy się, że większość rodziny kiedyś mieszkała w tym kraju, tylko Zosia urodziła się w Polsce i nigdy w Ameryce nie była.

Nasz dom! – wrzasnęli chórem Wojo i Mary, tylko Miko był podejrzanie cicho.
Tu była zagroda dla Oreo – powiedział Wojo.
Przekrzykiwali się nawzajem.
Moja szkoła – podskakiwał na siedzeniu Wojtek, kiedy ujechaliśmy kawałek dalej – i plac zabaw dla maluchów.
Okazało się, że pośród tych maluchów była Marysia, która wtedy chodziła do zerówki. Marysia w zerówce? Przecież ona ma siedemnaście lat!

Książka zawiera wiele informacji o geografii, kulturze i środowisku naturalnym Stanów Zjednoczonych, więc znakomicie sprawdzi się jako lektura przed wyjazdem do Ameryki, choć zdecydowanie nie jest to przewodnik turystyczny. Obserwacje Zosi pomogą jednak zrozumieć specyfikę tego kraju, odkryć różnice względem naszej ojczyzny. Ciekawe, czy młodzi czytelnicy będą dumni z Polski, gdy przeczytają te porównania.

Reguły Wojtka nie stosowałam, bo odkryłam nową, znacznie skuteczniejszą. W polskiej szkole lepiej nie różnić się od innych. Natomiast w Ameryce bycie innym to powód do dumy i klucz do sukcesu. Już drugiego dnia zauważyłam, że jestem dla nich egzotyczna i z tego powodu popularna. Raz, że byłam na ich tle strasznie blada, dwa – nie mówiłam po angielsku. Trzy: mówiłam w innym języku niż angielski. Mówiłam po POLSKU.
Say something in your language! – Na przerwie podbiegały do mnie dzieci i prosiły, żebym powiedziała coś po polsku.
Abrakadabra – powtarzałam do znudzenia – stare udo istne cudo.

Wybryki z Ameryki to nie tylko wakacje. Zosia, Mikołaj i Marysia przeżywają wielki stres, bo tata dostaje trzymiesięczny kontrakt w Stanach Zjednoczonych, a z nim wyjeżdżają mama i wszystkie dzieci w wieku szkolnym (a więc bez studiującego Wojtka). Obowiązek szkolny nie znika, trzeba będzie uczyć się i tam. Ale może uda się coś wykombinować, obejść system? Do akcji wkracza oczywiście Mikołaj, wspierany przez różnice między polskim a amerykańskim kalendarzem obowiązkowych szczepień.

Mama przysiadła na krawężniku i się zamyśliła. Zaniepokojeni usiedliśmy koło niej.
Pójdziemy do lekarza – powiedziała. – Weźmiemy od niego zaświadczenie, że jesteście zdrowi.
Spojrzałam z nadzieją na Mikołaja. W jego oczach wyczytałam, że zrobi wszystko, żebyśmy takiego zaświadczenia nie otrzymali.
Mama szukała numeru do lekarza w książce telefonicznej; my w tym czasie jedliśmy lody. Pokrzepieni, pojechaliśmy na wizytę.
Lekarz był super. Nie uwierzył mojej mamie na słowo, że nie mamy gruźlicy! Zresztą Mikołaj już w poczekalni słaniał się, jakby naprawdę był chory. Mama spiorunowała go spojrzeniem, które tylko częściowo przywróciło go do pionu. Ja szukałam w pamięci innych objawów gruźlicy, ale nic nie przychodziło mi na myśl.

Pierwszy dzień w amerykańskiej szkole najciężej przeżywa Marysia, najstarsza z trójki rodzeństwa podejmującej to wyzwanie. Wniosek, że im człowiek młodszy, tym bardziej elastyczny, nasuwa się sam. Jednak i wyluzowany Mikołaj nie ma większych problemów z dostosowaniem się do nowej sytuacji, czy raczej z dopasowaniem sytuacji do siebie.
Obie książki Moniki Kowaleczko-Szumowskiej sprawiły nam wiele radości, bo są po prostu zabawne, dobrze napisane, lekkie (w przenośni i dosłownie), nadają się w sam raz na letni lub zimowy, szkolny lub rodzinny wyjazd gdziekolwiek – nie zajmą wiele miejsca, a zapewnią świetną zabawę. Cieszy również ich (wspomniana już) nieprzeciętność, bo nie znam żadnej innej książki dla dzieci ani o hodowli ryb akwariowych, ani o wyjeździe do Ameryki, nie spotkałam się też z takim sposobem narracji i opisu relacji rodzinnych. Autorka pozwoliła opowieści toczyć się tak, jak przeżywały ją dzieci, postanowiła nie realizować schematów, nie wpisywać historii w oczekiwania, jakie stawia się zazwyczaj przed książkami dla dzieci (niech będzie pozytywnie, pouczająco i "rezolutnie"). Monika Kowaleczko-Szumowska nie próbuje dopasować swoich bohaterów do współczesnego świata, sami sobie z nim poradzą, bo są silni i mądrzy dzięki rodzinie. "Gupikowo" i "Wybryki z Ameryki", mimo wielkich przestrzeni odwiedzanych przez bohaterów i wielości postaci drugoplanowych, są tak naprawdę historiami kameralnymi, opowiadającymi o świecie i mocy rodziny.
Bożena Itoya

Monika Kowaleczko-Szumowska, Gupikowo, ilustracje Przemysław Liput, Wydawnictwo BIS, Warszawa 2011.
Monika Kowaleczko-Szumowska, Wybryki z Ameryki, ilustracje Przemysław Liput, Wydawnictwo BIS, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz