Książki
"Gupikowo" i "Wybryki z Ameryki" Moniki
Kowaleczko-Szumowskiej sprawiły mi wielką niespodziankę. Na
pierwszy rzut oka są to publikacje niewielkich rozmiarów, w
miękkiej oprawie, z czarno-białymi ilustracjami w środku, a jednak
spotkały się u nas z entuzjazmem największego kalibru, twardym
zamiłowaniem i ubarwiły nam niejedną rodzinną chwilę. Autorka,
znana nam dotychczas z powieści i opowiadań o Powstaniu Warszawskim
("Fajna Ferajna", Wydawnictwo BIS; "Galop '44",
Wydawnictwo Egmont), napisała ciepłe, nieprzeciętne minipowieści
o życiu pewnej wesołej, zwyczajnej rodziny, w skład której
wchodzą rodzice, troje dzieci i... gupiki.
W
pierwszej książce najmniejsza jednostka społeczna rozrasta się,
zmieniając swoją siedzibę (zwykłe mieszkanie) w tytułowe
Gupikowo – krainę rybek akwariowych. Metamorfozie ulegają
wcześniejsze zwyczaje i zasady rodzinne, bo tradycyjne
bałaganiarstwo nie dotyczy opieki nad nowymi pupilami, a dość
kłótliwe i stale się przekomarzające rodzeństwo w sprawach
związanych z akwarium działa zgodnie i wspiera się bezwarunkowo.
Głównodowodzącą Gupikowa zostaje narratorka książki,
gimnazjalistka Marysia, jej najważniejszym pomocnikiem nieco młodszy
Mikołaj (szóstoklasista), wsparcia udziela również najmłodsza z
rodzeństwa Josia (absolwentka przedszkola), a w tle przemyka
najstarszy brat, licealista Wojo. Oczywiście bohaterami książki są
w pewnym stopniu również rodzice, a także opiekunka i przyjaciółka
rodziny Madzia, której tata jest akwarystą, nieocenionym
pomocnikiem i doradcą Gupikowa.
Od
sześciu lat w każdy wtorek przychodzi do nas Madzia. Kiedyś
opiekowała się całą naszą czwórką, teraz zajmuje się
właściwie tylko Josią, ale wszyscy uwielbiamy z nią gadać,
szczególnie ja i Miko.
Madzia
studiuje iberystykę, szaleje na punkcie Hiszpanii, hiszpańskiego
kina i Hiszpanów. Świetnie mówi po hiszpańsku. Siedzieliśmy w
kuchni: Madzia, Miko, Josia i ja. Josia kolorowała. My też. Taki
był niepisany układ pomiędzy nami a Josią. Możemy gadać z
Madzią pod warunkiem, że wszyscy kolorujemy.
Madzia
opowiadała o swojej babci Tosi, która jest postrachem całej
rodziny. Ostatnio babcia Tosia zażądała, żeby Madzia przedstawiła
jej swojego chłopaka. Madzia bała się przyznać babci, że chodzi
z Hiszpanem, który ma ciemną karnację i po polsku umie tylko "Miło
cię poznać", a i tego nie da się zrozumieć. Dlatego pokazała
babci zdjęcie swojego kolegi ze studiów. Spodobał się babci, ale
niestety wieczorem zobaczyła podobnego aktora w telewizorze.
Zakończenie
historii o babci Tosi poznacie czytając książkę, nie jest to
zresztą jedyny związany z Madzią fragment, który doprowadził nas
do bólu brzucha (ze śmiechu).
"Gupikowo"
będzie dobrą propozycją dla każdego dziecka, które chciałoby
zająć się hodowlą czy po prostu opieką nad zwierzęciem domowym.
Oczywiście w pierwszej kolejności książka przyda się fascynatom
akwarystyki, ale nie tylko. Autorka bardzo dokładnie opisała etapy
przygotowania domu na przybycie nowych mieszkańców, różne poziomy
chaosu, radości i smutku, które temu wydarzeniu towarzyszą. Wydaje
się, że zamieszanie, jakie wprowadzają rybki w rodzinie z czwórką
dzieci, to niewielki ambaras w porównaniu z sytuacją, gdy do
rodziny z dwójką dzieci wprowadza się na przykład kot lub pies.
Jeśli więc chcecie oswoić najmłodszych członków rodziny z
przyszłymi obowiązkami, ale też ewentualnymi tragediami, ta
publikacja stanowi źródło praktycznej wiedzy. Autorka zwięźle,
ale "doszczętnie" opisała również emocje dzieci.
Że
Edek glonojad był chory, zrozumieliśmy dopiero, kiedy rodzice
wyjechali na weekend, dwa dni po egzaminie Mikołaja, żeby złapać
oddech. My zostaliśmy w domu pod opieką Madzi. Kiedy w sobotę rano
zeszłam na śniadanie, Madzia miała dla mnie smutną wiadomość.
– Edek
zdechł – powiedziała.
Była
to pierwsza śmierć w moim akwarium i bardzo to przeżyłam.
Zadzwoniłam do rodziców.
– Halo?
– odebrała mama.
– Edek
umarł – wyszeptałam łamiącym się głosem. Czekałam na jej
odpowiedź, ale mama się nie odzywała.
– Jesteś
tam? – krzyknęłam do słuchawki, ale z drugiej strony oprócz
trzasków i niewyraźnych głosów nie dochodził żaden dźwięk.
– Który
dziadek? – W słuchawce odezwał się tata.
– Edek,
tato! Edek glonojad! Zdechł! – Starałam się powstrzymać łzy.
Nie przypuszczałam, że aż tak się przejmą.
"Gupikowo"
jest książką nie tylko o rybkach, ale i o rozmaitych domowych
układach. Czytając obserwujemy, kto pełni jaką funkcję w tym
rodzinnym organizmie – i głośno się śmiejemy. Relacje między
rodzicami a dziećmi oraz między rodzeństwem pokazane są bardzo
wiarygodnie, bez zbędnych opisów, po prostu dostajemy wybrane,
typowe scenki z życia. I jest to obraz "bez znieczulenia":
mama na prośby o akwarium odpowiada "nie pyskuj", tata
obiecuje coś i tygodniami nie ma czasu, starszy brat sprzedaje
młodszemu używane kapcie od prababci, nikt nie kryje rodzinnej
skłonności do bałaganiarstwa. Mimo wszystko właściciele Gupikowa
wydają się świetnie zorganizowani, wzbudzają ogromną sympatię i
żal się z nimi rozstawać wraz z końcem książki.
Do
domu zdążyliśmy przed mamą. Wojo miotał się hałaśliwie po
kuchni. Nie będę mu przeszkadzać, pomyślałam z satysfakcją i
zabrałam Josię do pokoju. Posadziłam ją do kolorowania. Kiedy się
odwróciłam, mój najstarszy brat stał w progu.
– Ile?
– zapytał rzeczowo?
– Co?
– udałam, że nie rozumiem.
– Ile?
– powtórzył.
– Bez
zmian– powiedziałam. Moje stawki za ogarnięcie kuchni były
niezmienne i niewygórowane.
– OK
– rzucił Wojo.
Sprzątnęłam
kuchnię i właśnie chowałam kasę, kiedy wróciła mama.
Na
szczęście Monika Kowaleczko-Szumowska napisała kontynuację
"Gupikowa" – "Wybryki z Ameryki". I tu
znowu spotkała mnie niespodzianka, bo nie dość, że narratorką
nie jest już Marysia, tylko jej młodsza siostra, to jeszcze okazało
się, że Josia nie ma na imię Joasia (jak sądziliśmy czytając
"Gupikowo"), ale Zosia. Najmłodsze dziecko w rodzinie jest
już duże, ma dziesięć lat i całkiem ukształtowany charakter,
nie całkiem typowy dla dziewczęcych bohaterek książek
adresowanych do dzieci. Otóż sposób, w jaki Zosia spogląda na
świat, jej dystans, obawy, są bardzo prawdziwe i mogą otworzyć
dorosłym oczy na problemy dzieci przeprowadzających się,
zmieniających szkołę, środowisko, język codziennej komunikacji.
Cała rodzina, a dodatkowo dziewczyna Wojtka, już studenta, rusza
bowiem na miesięczną wyprawę do Stanów Zjednoczonych. Przy okazji
dowiadujemy się, że większość rodziny kiedyś mieszkała w tym
kraju, tylko Zosia urodziła się w Polsce i nigdy w Ameryce nie
była.
– Nasz
dom! – wrzasnęli chórem Wojo i Mary, tylko Miko był podejrzanie
cicho.
– Tu
była zagroda dla Oreo – powiedział Wojo.
Przekrzykiwali
się nawzajem.
– Moja
szkoła – podskakiwał na siedzeniu Wojtek, kiedy ujechaliśmy
kawałek dalej – i plac zabaw dla maluchów.
Okazało
się, że pośród tych maluchów była Marysia, która wtedy
chodziła do zerówki. Marysia w zerówce? Przecież ona ma
siedemnaście lat!
Książka
zawiera wiele informacji o geografii, kulturze i środowisku
naturalnym Stanów Zjednoczonych, więc znakomicie sprawdzi się jako
lektura przed wyjazdem do Ameryki, choć zdecydowanie nie jest to
przewodnik turystyczny. Obserwacje Zosi pomogą jednak zrozumieć
specyfikę tego kraju, odkryć różnice względem naszej ojczyzny.
Ciekawe, czy młodzi czytelnicy będą dumni z Polski, gdy
przeczytają te porównania.
Reguły
Wojtka nie stosowałam, bo odkryłam nową, znacznie skuteczniejszą.
W polskiej szkole lepiej nie różnić się od innych. Natomiast w
Ameryce bycie innym to powód do dumy i klucz do sukcesu. Już
drugiego dnia zauważyłam, że jestem dla nich egzotyczna i z tego
powodu popularna. Raz, że byłam na ich tle strasznie blada, dwa –
nie mówiłam po angielsku. Trzy: mówiłam w innym języku niż
angielski. Mówiłam po POLSKU.
– Say
something in your language! – Na przerwie podbiegały do mnie
dzieci i prosiły, żebym powiedziała coś po polsku.
–
Abrakadabra – powtarzałam do
znudzenia – stare udo istne cudo.
Wybryki
z Ameryki to nie tylko wakacje. Zosia, Mikołaj i Marysia przeżywają
wielki stres, bo tata dostaje trzymiesięczny kontrakt w Stanach
Zjednoczonych, a z nim wyjeżdżają mama i wszystkie dzieci w wieku
szkolnym (a więc bez studiującego Wojtka). Obowiązek szkolny nie
znika, trzeba będzie uczyć się i tam. Ale może uda się coś
wykombinować, obejść system? Do akcji wkracza oczywiście Mikołaj,
wspierany przez różnice między polskim a amerykańskim kalendarzem
obowiązkowych szczepień.
Mama
przysiadła na krawężniku i się zamyśliła. Zaniepokojeni
usiedliśmy koło niej.
–
Pójdziemy do lekarza –
powiedziała. – Weźmiemy od niego zaświadczenie, że jesteście
zdrowi.
Spojrzałam
z nadzieją na Mikołaja. W jego oczach wyczytałam, że zrobi
wszystko, żebyśmy takiego zaświadczenia nie otrzymali.
Mama
szukała numeru do lekarza w książce telefonicznej; my w tym czasie
jedliśmy lody. Pokrzepieni, pojechaliśmy na wizytę.
Lekarz
był super. Nie uwierzył mojej mamie na słowo, że nie mamy
gruźlicy! Zresztą Mikołaj już w poczekalni słaniał się, jakby
naprawdę był chory. Mama spiorunowała go spojrzeniem, które tylko
częściowo przywróciło go do pionu. Ja szukałam w pamięci innych
objawów gruźlicy, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
Pierwszy
dzień w amerykańskiej szkole najciężej przeżywa Marysia,
najstarsza z trójki rodzeństwa podejmującej to wyzwanie. Wniosek,
że im człowiek młodszy, tym bardziej elastyczny, nasuwa się sam.
Jednak i wyluzowany Mikołaj nie ma większych problemów z
dostosowaniem się do nowej sytuacji, czy raczej z dopasowaniem
sytuacji do siebie.
Obie
książki Moniki Kowaleczko-Szumowskiej sprawiły nam wiele radości,
bo są po prostu zabawne, dobrze napisane, lekkie (w przenośni i
dosłownie), nadają się w sam raz na letni lub zimowy, szkolny lub
rodzinny wyjazd gdziekolwiek – nie zajmą wiele miejsca, a zapewnią
świetną zabawę. Cieszy również ich (wspomniana już)
nieprzeciętność, bo nie znam żadnej innej książki dla dzieci
ani o hodowli ryb akwariowych, ani o wyjeździe do Ameryki, nie
spotkałam się też z takim sposobem narracji i opisu relacji
rodzinnych. Autorka pozwoliła opowieści toczyć się tak, jak
przeżywały ją dzieci, postanowiła nie realizować schematów, nie
wpisywać historii w oczekiwania, jakie stawia się zazwyczaj przed
książkami dla dzieci (niech będzie pozytywnie, pouczająco i
"rezolutnie"). Monika Kowaleczko-Szumowska nie próbuje
dopasować swoich bohaterów do współczesnego świata, sami sobie z
nim poradzą, bo są silni i mądrzy dzięki rodzinie. "Gupikowo"
i "Wybryki z Ameryki", mimo wielkich przestrzeni
odwiedzanych przez bohaterów i wielości postaci drugoplanowych, są
tak naprawdę historiami kameralnymi, opowiadającymi o świecie i
mocy rodziny.
Bożena
Itoya
Monika
Kowaleczko-Szumowska, Gupikowo, ilustracje Przemysław Liput,
Wydawnictwo BIS, Warszawa 2011.
Monika
Kowaleczko-Szumowska, Wybryki z Ameryki, ilustracje Przemysław
Liput, Wydawnictwo BIS, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz