Wywiad z Pawłem
Beręsewiczem (autorem
"tak mniej więcej
20-30 książek")
przeprowadzony przez Bożenę Itoyę 5
kwietnia 2017 r. w
Multimedialnej Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży nr XXXI przy
ulicy Tynieckiej 40a w
Warszawie, po spotkaniu
pisarza z czytelnikami.
Bożena
Itoya: Którego ze swoich bohaterów literackich
lubi Pan najbardziej? Naszym ulubieńcem jest Jacek
Karaś. I Mesio, Staszek Tondera,
pan Mamutko. Tak naprawdę każda
kolejna Pana książka staje się dla mojego
syna ulubioną. Jesteśmy ciekawi, jak Pan patrzy na swoich
bohaterów?
Paweł Beręsewicz: Myślę,
że moim ulubionym bohaterem jest tata Ciumko, który jest troszkę
moim alter ego,
troszkę może przypomina mojego własnego tatę, troszkę jest takim
tatą, jakim chciałbym być. Także tata Ciumko,
tak bym obstawiał, że to mój ulubiony bohater.
B.I.:
My jeszcze bardzo polubiliśmy pisarza
Pawła z "Zawodowców", szczególnie syn.
Czytając Pana powieści i
opowiadania często współczujemy bohaterom, zwłaszcza rodziców
kompromitujących młodego człowieka, jak w książce "Jak
zakochałem Kaśkę Kwiatek", lub straszliwych nieszczęść
przytrafiających się bohaterom "Pieniędzy albo kasy",
"Zawodowców" czy "Pocztu psujów polskich".
Jaki jest sekret tak skutecznego i silnego oddziaływania na
emocje czytelnika? Mój syn krzyczy co jakiś czas "o
nie, nie, tylko nie to!".
Czy miał Pan podobne doświadczenia
w młodości? A może studiował Pan
psychologię?
P.B.: Nie,
psychologii nie studiowałem. Doświadczenia z rodzicami, oczywiście,
miałem, ale myślę, że sam jestem takim tatą, co kompromituje
swoje dzieci. To
jest takie bezpośrednie doświadczenie. Dzieci żyją w ciągłym
strachu, że jak tata coś powie, to będzie kompromitacja
–
przy dziewczynie, czy przy kolegach. Kiedyś przyszła cała grupa
kolegów córki, jedli z nami obiad przy stole.
Był jeden kolega, który
prawie się nabawił wrzodów żołądka, bo podobno był bardzo
wystraszony. Tego zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się
bał. Przeżył
to strasznie, ale jakoś
z tego wyszedł.
B.I.: A odnośnie młodych ludzi:
kilka lat temu wydał Pan zbiór wierszyków pod tytułem "Czy
pisarzom burczy w brzuchu?". Czy ta publikacja była
inspirowana prawdziwymi rozmowami, czy
rzeczywiście dzieci zadają takie pytania?
Jakie było najdziwniejsze, najśmieszniejsze pytanie
od młodego czytelnika?
P.B.: Są
to pytania zebrane ze
spotkań autorskich, poza
tym tytułowym pytaniem, które oczywiście sobie wymyśliłem: czy
pisarzom burczy w brzuchu. Musiałem wymyślić, bo zazdroszczę moim
kolegom autorom, którzy zawsze sypią anegdotami na temat pytań,
jakie
padają na spotkaniach.
Mnie
jakoś nigdy specjalnie nie zaskoczyło żadne pytanie, więc
musiałem sobie wymyślić
"Czy pisarzom burczy w brzuchu?".
Ale myślę, że dobrze wymyśliłem.
B.I.: A czy często spotyka się
Pan z czytelnikami? Czy takie spotkania są według
Pana niezbędne dla pisarza, czy można dobrze pisać dla dzieci "na
sucho", nie mając z nimi bezpośredniego
kontaktu?
P.B.:
Bardzo często spotykam się
z czytelnikami, mam bardzo
dużo spotkań. Lubię to, najczęściej. Myślę, że taki kontakt z
czytelnikiem
jest potrzebny autorowi. Mam też co prawda własne dzieci, które
już... dzisiaj mój syn na przykład kończy 20 lat.
B.I.:
Proszę złożyć od nas
życzenia!
P.B.: Złożę. Fakt dwudziestych urodzin syna naprawdę robi wrażenie. Także kontakt z dziećmi na pewno jest ważny – ważne, żeby wiedzieć, jak rozumują, o czym mówią, jak mówią. Na pewno z tego korzystam. Pytanie, czy one też z tego korzystają. Kiedy rozmawiam z bibliotekarzami, zawsze podkreślają, że to jest ważne, że po takim spotkaniu jest wzmożone zainteresowanie książkami, dzieciaki przychodzą, chcą czytać. Mam więc nadzieję, że jeżeli dobrze poprowadzić takie spotkanie, to ku obopólnej korzyści.
B.I.: Inny typ spotkań to
spotkania na targach. W maju odbędą się
Warszawskie Targi Książki, wielu czytelników, w tym my, nie
może się już doczekać i premier, i spotkań.
Jak Pan odbiera takie wydarzenia jako autor? Czy są
ważne? Czy coś się zmienia w tej kwestii?
Czy są lepsze, gorsze targi, czy ma Pan jakieś
ulubione spotkania targowe w Polsce, czy może zawsze
jest podobnie i woli Pan takie spotkania w bibliotece?
P.B.:
Zdecydowanie
wolę spotkania w bibliotece. Szczerze mówiąc, nie przepadam za
targami. Zawsze grzecznie przychodzę i zawsze miło sobie rozmawiam
z czytelnikami, którzy przyjdą, ale nie przepadam za targami. Jakoś
jestem przytłoczony hałasem, tym targowiskiem, nie jestem fanem
takich spotkań. A czy któreś z targów jakoś szczególnie...
B.I.:
Może mają jakiś swój
charakter, czymś się różnią? My właściwie bywamy tylko w
Warszawie...
P.B.: Co
do przeniesienia tych targów z Pałacu Kultury na Stadion Narodowy,
zdania są podzielone. Ja
akurat uważam, że to był dobry pomysł, że tam jest więcej
miejsca, że to jest takie modne, nowoczesne miejsce i dosyć
lubię te targi.
B.I.:
Pamiętam, że byliśmy
w Pałacu Kultury, kiedy odbywały się chyba pierwsze targi pod
obecną nazwą –
byłam na nich z
synem, kiedy miał ze 3 lub 4 lata. Rzeczywiście było ciasno i
trudno było cokolwiek znaleźć.
P.B.:
Tamte targi miały swoje
tradycje, więc rozumiem niektóre osoby przywiązane do tego
miejsca. Są osoby, które
kręcą nosem i burzą się na mieszanie literatury z takim miejscem,
które nie jest specjalnie związane z kulturą, ale ja nie mam
takich uprzedzeń i uważam, że to była korzystna zamiana.
B.I.:
W podręczniku mojego syna znalazł się fragment
"Ciumkowych historii w tym jednej smutnej". W załączonym
biogramie jako Pana pierwszy zawód wymieniony jest tłumacz.
Wiemy, że Pan tłumaczy, bo na naszej półce stoi 7
książek przełożonych przez Pana z języka angielskiego,
między innymi "Ania z Zielonego
Wzgórza", "Tajemniczy ogród", ale też mniej
znane, jak "Olbrzym z krainy baśni" –
chyba nasza ulubiona. Mamy też bajkowy słownik
Pana autorstwa, syn używa go w szkole i w domu.
Czy nadal zajmuje się Pan
przekładami? Który typ twórczości bardziej Panu
odpowiada: twórczość pisarza czy praca przy
przekładach?
P.B.: Lubię
tłumaczyć. Nie zdarza mi się to często. Jestem oczywiście
otwarty na propozycje i czekam na propozycje, jak takie przychodzą i
są interesujące, to zawsze bardzo chętnie to robię. Nie wiem,
trudno mi powiedzieć, chyba jednak wolę pisać własne rzeczy,
natomiast cenię sobie możliwość takiego płodozmianu. Nie
ukrywam, nie mam nieograniczonej ilości pomysłów, czasem taki
oddech i jakby "korzystanie z cudzych pomysłów" jest
niewątpliwie korzystne.
Lubię zrobić sobie taką
przerwę na tłumaczenie.
B.I.:
W 2016 roku ukazał się tom "Gorzka czekolada i inne
opowiadania o ważnych sprawach", którego
współwydawcą jest Fundacja Cała Polska Czyta Dzieciom.
Teksty przygotowało kilku autorów, nam się
oczywiście najbardziej podobały opowiadania napisane przez
Pana. Zupełnie wyjątkowe wydało nam
się opowiadanie "System". Czy
lubi Pan taką konwencję, właściwie jest
science-fiction, w kinie i literaturze –
jako czytelnik i jako autor? Czy będziemy mieli
okazję przeczytać jeszcze coś podobnego (Pana
autorstwa)?
P.B.:
Zasadniczo nie jestem
wielkim miłośnikiem fantastyki, natomiast tutaj rzeczywiście,
dostałem od Fundacji zadanie do odrobienia: 3 wartości, na temat
których trzeba było wykonać jakieś wariacje literackie.
Pomyślałem sobie, że spróbuję
się też pobawić
gatunkami i każde z tych trzech opowiadań jest troszeczkę innym
gatunkiem. Jest ten "System", który jest rodzajem
antyutopii –
to też takie mrugnięcie do czytelnika, bo wiem, że antyutopia jest
gatunkiem popularnym wśród młodzieży. Jedno
z tych opowiadań jest taką baśniową fantastyką, co też nie jest
moim wybitnie ulubionym gatunkiem, ale to także rodzaj mrugnięcia
do czytelnika i zabawy w
gatunek.
Trzecie jest typem parodii reportażu, to kolejny bardzo modny, może
nie wśród młodzieży, ale wśród dorosłych, gatunek literacki.
Postanowiłem, że tak
powiem, zabawić się. Czy będę kontynuował (książki) w tym
nurcie fantastycznym... wątpię, ale kto wie.
B.I.:
W każdym razie bardzo
nam się podobało.
W książce "Więcej niż
klub" napisał Pan o pasjonatach piłki nożnej, w "Wielkiej
wyprawie Ciumków" cała rodzina wyrusza na rowerową wędrówkę,
cykliści są również bohaterami tego trzeciego opowiadania z
"Gorzkiej czekolady" – "Pecha" . Bardzo dobrze
czyta się nam te Pana "sportowe" utwory.
I tu znów to samo pytanie: czy
planuje Pan kolejne, podobne ("sportowe") książki?
Zwłaszcza, że są napisane z humorem, jak wszystkie Pana książki,
nie jest to taki sobie, zwykły opis meczu...
P.B.: To
może zdradzę tajemnicę: napisałem zbiór wierszy o różnych
dyscyplinach sportu. Bardzo
dobrze się przy tym bawiłem, mam nadzieję, że czytelnicy będą
się bawili przynajmniej w połowie tak dobrze, jak ja. Nie wiem
jeszcze, trudno mi powiedzieć, kiedy ta książka się ukaże.
Troszkę inna rzecz tym razem, mam nadzieję, że będzie dobra
zabawa. Zdecydowanie będzie to
książka sportowa, jest
pięćdziesiąt czy ileś tam wierszy, każdy o innej dyscyplinie
sportu. Będzie bardzo sportowo.
B.I.: Mam wrażenie, że dużo
więcej jest literatury uczącej
miłości do zwierząt niż tej
promującej sport czy choćby wspominającej o
sporcie. Bardzo się nam (te
książki) podobają.
A czy myśli Pan, że
tradycyjnej książce coś zagraża (to pytanie też dziś
padło, ale z pana ust – do dzieci):
"internety", e-booki,
aplikacje, ekranizacje? Czy książka ma się jednak dobrze?
P.B.: Nie
mam pojęcia, tak naprawdę, jak odpowiedzieć na to pytanie. Jeżeli
chodzi o e-booki, to był taki moment, że wydawało się, że one
wejdą przebojem i zupełnie odbiorą czytelników książce
papierowej. Wydaje mi się, że to się troszkę zahamowało, że ten
boom się skończył, szczególnie jeśli chodzi o literaturę
dziecięcą. Tutaj jednak
papierowa książka, do takiego rodzinnego, domowego czytania,
bardziej się nadaje. Myślę, że jeśli chodzi właśnie o książkę
dziecięcą, to chyba jednak
papierowa książka ocaleje.
Ale oczywiście głowy nie dam. Jak sobie tak pomyślę:
w końcu takie czytelnictwo papierowej książki, to w całej
historii ludzkości jest tylko taki maleńki kawałeczek historii,
więc może nie musimy czytać papierowych książek, żeby być
cywilizowanymi ludźmi. Nie wiem, to
ciekawe.
B.I.:
A czy planuje Pan jakieś eksperymenty z formą książki?
Nie tyle formą literacką, co samym
kształtem, planem książki – na przykład mój syn
czytuje coś, co się określa jako gry
paragrafowe, gamebooki, które
można czytać na wiele sposobów, łączyć ich
fragmenty w różnej kolejności. Są też książki,
których część ukryta jest na stronach
internetowych czy w jakichś
aplikacjach... Czy jednak Pan planuje
pozostać przy takiej tradycyjnej narracji?
P.B.:
Myślę, że to jest fajny
pomysł. Specjalnie się na tym nie znam, więc trudno mi
powiedzieć, ale jak dla mnie brzmi to ciekawie i atrakcyjnie. Jeżeli
to jest sposób na zainteresowanie czytelników, to czemu nie.
B.I.:
My mieliśmy ostatnio
problem, bo jedna taka książka nas zainteresowała, ale nie mamy
smartfonów ("planowo"), więc książka, której część
jest ukryta w jakiejś aplikacji, też w pewnym sensie ogranicza
(grono
odbiorców),
wcale nie "wychodzi" do wszystkich.
Ostatni temat, który chciałabym
poruszyć, to ilustracje.
Książki, które Pan napisał, to,
oczywiście, dla nas przede wszystkim tekst. Mimo że mój syn bardzo
lubi komiksy i zazwyczaj zwraca uwagę na ilustracje w książkach,
przegląda je sobie, to Pana książki są połykane od deski do
deski, kartki przelatują i dopiero na końcu przyglądamy się tym
ilustracjom. Są wśród Pana książek perełki ilustracyjne,
zwłaszcza wśród tych najnowszych i dopiero zapowiadanych, przy
czym są to bardzo różne stylistyki – nawet, tak jak Pan
pokazywał [na spotkaniu z
czytelnikami –
przyp. B.I.], różne wydania tej samej książki ("Pana
Mamutki i zwierząt"). "Ciumkowe historie" to, jeśli
chodzi o grafikę, coś zupełnie innego niż "Tajemnica
człowieka z blizną" czy "Poczet psujów polskich"
lub "A niech to czykolada", też teraz wznawiana z nowymi
ilustracjami.
P.B.:
Tak, bardzo efektownymi ilustracjami.
B.I.:
Czy któryś z tych "Pana"
ilustratorów, albo w ogóle polskich
ilustratorów, to taki Pana typ, to znaczy,
czy ma Pan ulubionych ilustratorów? Czy z
któregoś projektu wydawniczego jest Pan szczególnie zadowolony?
Czy uważa Pan, że ilustracje są taką
"wartością dodaną", czy mogą
coś zmienić, dodać coś, czego Pan nie
planował?
P.B.: Myślę,
że są "wartością dodaną", natomiast ja patrzę na
książkę raczej z punktu widzenia autora słowa i zawsze wydaje mi
się, że to słowo jest w książce jednak (nie chcę, żeby koledzy
ilustratorzy to usłyszeli) ważniejsze [śmiech]. Ale zawsze jest
miło, jak to słowo jest też ładnie opakowane. Bardzo sobie cenię
i bardzo lubię projekty Olgi Reszelskiej, która zilustrowała
"Tajemnicę człowieka z blizną", "Na przykład
Małgośkę" i "Czy wojna jest dla dziewczyn?".
Pani
użyła określenia "pańscy ilustratorzy", to
nie jest tak, nie ma czegoś
takiego, jak "moi
ilustratorzy".
Zwykle zdaję się tutaj na wydawcę, na jego decyzję. Ja najwyżej
mogę kręcić nosem, ale
zwykle tego nie robię, choć
pewnie mógłbym trochę pomarudzić i powiedzieć, że to mi się
nie podoba, to chciałbym zmienić. Ale tym zajmuje się wydawca, ja
za bardzo nie ingeruję. Uważam, że ilustrator też jest twórcą
na swoich własnych prawach i ma prawo do jakiejś wizji. Jak się te
nasze wizje spotkają, to fajnie, jak nie, to
trudno, nic takiego
strasznego się nie dzieje.
B.I.:
Bardzo dziękujemy za
rozmowę.
P.B.: Dziękuję.
Zapis i opracowanie rozmowy: Bożena
Itoya.
Za możliwość przeprowadzenia
wywiadu dziękujemy panu Pawłowi Beręsewiczowi (który zgodził się
na rozmowę mimo długości wcześniejszego spotkania z czytelnikami
– około 90 minut rozmów i autografów!) oraz Multimedialnej
Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży nr XXXI przy ulicy Tynieckiej 40a
w Warszawie.
Cudanakiju.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz