W
polskim "komiksowie" dla dzieci pojawiło się coś
zupełnie nowego: seria "Bajka na końcu świata" Marcina
Podolca (wyd. Kultura Gniewu / Krótkie Gatki). Wydanie pierwszego
tomu, zatytułowanego "Ostatni ogród", osobiście uważam
za jedno z najważniejszych wydarzeń książkowych 2017 roku
(uwzględniając i premiery publikacji, i wszelkie festiwale oraz
nagrody). Z punktu widzenia rodzica, któremu zależy na tym, by
dziecko czytało dobre i ciekawe książki, na rynku dostrzega się
raczej pozycje już sprawdzone, niezwiązane z żadnym wydawniczym
ryzykiem: wznowienia (polskie i zagraniczne), przedruki
bestsellerowych publikacji zagranicznych, kontynuacje popularnych
serii, ewentualnie nowe projekty autorów polskich, którzy z
sukcesem wydawali już bardzo podobne publikacje. Jako książki
rozumiem tu, oczywiście, zarówno beletrystykę, jak książki
obrazkowe, komiksy, poezję czy nawet utwory sceniczne, bo w
księgarniach można znaleźć i dramaty, i scenariusze filmowe
adresowane do młodych czytelników.
Tymczasem
komiks "Bajka na końcu świata" zaintrygował mnie już na
wstępie, po samych zapowiedziach, dość ponurą scenerią
"postapo", rzadko spotykaną w książkach dla dzieci
poniżej nastu lat, swoją "dziewczęcością" oraz
nazwiskiem autora, dotąd kojarzonego tylko z kolorowymi zeszytami
dla dorosłych. Sam pomysł stworzenia takiego albumu wydał mi się
świetny i ucieszyłam się, że tematyka współczesnego komiksu dla
dzieci (a także ogólnie: książki dla dzieci) jest poszerzana.
Po
przeczytaniu "Ostatniego ogrodu" mój entuzjazm nie opadł.
Album ma niepowtarzalny klimat, przywołuje jedynie odległe,
subtelne skojarzenia z filmem "Wall-E", komiksem "Hilda
i Troll", serią książek "Piaskowy Wilk", może z
pewną kreskówką Disney'a o Myszce Miki i wietrzyku. Wszystkie te
odniesienia są moimi osobistymi spostrzeżeniami i dotyczą tylko
wytworów kultury dla dzieci. Kto inny i w szerszym wachlarzu
popkultury (zwłaszcza wśród filmów postapokaliptycznych) może
odnaleźć zupełnie inne podobieństwa. Młody czytelnik podchodzi
do tej lektury "na świeżo", nie szuka nawiązań, tylko
rozrywki, i dostaje ją – wraz z odrobiną refleksji.
Bajka
nie jest nazwą literackiej czy komiksowej opowiastki, ale imieniem
psa. Na okładce i w prawie każdym kadrze komiksu pojawia się też
druga bohaterka, dziewczynka w nieokreślonym wieku, wyglądająca
jak każde dziecko, tak, że bez przedstawienia moglibyśmy uznać ją
za chłopca – ale wiemy, że ma na imię Wiktoria. Trudno
powiedzieć, żeby Bajka była pupilką Wiktorii, jest raczej jej
równorzędną towarzyszką, rozmawiającą, wspierającą,
uczestniczącą we wszystkim. Cechy antropomorficzne psa mogą
kojarzyć się z bajką, ale w jakiej bajce dwie dziewczynki (ludzka
i psia) wędrują samotnie po zniszczonych pustkowiach? Jakby
ziemskich, choć na naszą planetę nieco zbyt fantastycznych,
zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę portal, którym Wiktoria i Bajka
wpadają do innego (?) świata lub wymiaru, oraz jedyne napotkane
postaci: bezpostaciowe, zmiennokształtne coś i kolejne gadające
zwierzę. Co prawda tapir deklaruje, że pochodzi z Ameryki
Południowej, a konkretnie to z zoo, więc utwierdza nas w
przekonaniu, że akcja toczy się na Ziemi, tylko kiedy indziej i,
zważywszy na wspomniany portal, gdzie indziej.
Ta
niedookreśloność jest wielką zaletą albumu Marcina Podolca. W
książkach dla starszych dzieci i młodzieży często przeszkadzają
nam (mnie i mojemu jedenastoletniemu synowi) zbyt jednoznaczne
wskazówki autorów oraz ilustratorów, co i jak mamy dostrzegać,
interpretować, wnioskować. Jakby czytelnik ze swoją wyobraźnią
nie był do niczego potrzebny, nie musiał dopełniać utworu,
wzbogacać go swoim postrzeganiem, bo twórca wszystko już
zaplanował. U Marcina Podolca na szczęście jest inaczej,
ścieżkami, które wyznaczył Wiktorii oraz Bajce możemy sobie
chodzić, jak chcemy, powoli snuć domysły i przypatrywać się
każdemu drobiazgowi, albo przebiec szybciutko – właściwie można
by przeczytać cały komiks w pół godziny. Tylko po co tak się
spieszyć? Tutaj nie chodzi o zdobycie jakiejś wiedzy, osiągnięcie
celu w każdym calu i jak najszybciej, tylko o podróżowanie do
końca świata i na koniec świata, odkrycie czegoś nowego w książce
dla dzieci i we własnej fantazji.
Ilustracje
z jednej strony idealnie pasują do ekspresji komiksu dziecięcego,
oczekiwań małego czytelnika, a z drugiej są bardzo dojrzałe.
Spodobała mi się mimika bohaterów (nawet tego
zmiennokształtnego!), dynamika upadków, okrzyków i biegów,
przeplatana scenami raczej statycznymi i nieco melancholijnymi, oraz
dominująca w albumie falistość, zaokrąglanie pejzaży, twarzy
(Weroniki), roślin. Chyba pierwszy raz zetknęłam się w komiksie
dla dzieci z moją ulubioną pomarańczowo-bordowo-brązowo-piaskową
kolorystyką, która przeważa w "Ostatnim ogrodzie" (z
dość dużym udziałem szarości), co należy uznać za śmiałe
rozwiązanie w segmencie wydawniczym kojarzonym z wielobarwnością i
radosną eksplozją wszelakiej soczystości. Przełamanie zielenią
ogrodu (zapowiedzianego w tytule) następuje tylko na dziewięciu z
64 stron.
Pokazany
przez autora kosmos dla dziewczynek może się okazać objawieniem –
oto nie tylko księżniczki są bohaterkami, a w dziewczęcych
książkach można się obyć bez różu, zakochanych absztyfikantów,
wiecznych konkursów piękności i popularności. Na końcu świata
to wszystko i tak nie będzie miało znaczenia.
Bożena
Itoya
Marcin
Podolec, Bajka na końcu świata. Tom 1.: Ostatni ogród, Kultura
Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz