cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 18 września 2017

Bajka (i Wiktoria) na końcu świata – Ostatni ogród



W polskim "komiksowie" dla dzieci pojawiło się coś zupełnie nowego: seria "Bajka na końcu świata" Marcina Podolca (wyd. Kultura Gniewu / Krótkie Gatki). Wydanie pierwszego tomu, zatytułowanego "Ostatni ogród", osobiście uważam za jedno z najważniejszych wydarzeń książkowych 2017 roku (uwzględniając i premiery publikacji, i wszelkie festiwale oraz nagrody). Z punktu widzenia rodzica, któremu zależy na tym, by dziecko czytało dobre i ciekawe książki, na rynku dostrzega się raczej pozycje już sprawdzone, niezwiązane z żadnym wydawniczym ryzykiem: wznowienia (polskie i zagraniczne), przedruki bestsellerowych publikacji zagranicznych, kontynuacje popularnych serii, ewentualnie nowe projekty autorów polskich, którzy z sukcesem wydawali już bardzo podobne publikacje. Jako książki rozumiem tu, oczywiście, zarówno beletrystykę, jak książki obrazkowe, komiksy, poezję czy nawet utwory sceniczne, bo w księgarniach można znaleźć i dramaty, i scenariusze filmowe adresowane do młodych czytelników.
Tymczasem komiks "Bajka na końcu świata" zaintrygował mnie już na wstępie, po samych zapowiedziach, dość ponurą scenerią "postapo", rzadko spotykaną w książkach dla dzieci poniżej nastu lat, swoją "dziewczęcością" oraz nazwiskiem autora, dotąd kojarzonego tylko z kolorowymi zeszytami dla dorosłych. Sam pomysł stworzenia takiego albumu wydał mi się świetny i ucieszyłam się, że tematyka współczesnego komiksu dla dzieci (a także ogólnie: książki dla dzieci) jest poszerzana.
Po przeczytaniu "Ostatniego ogrodu" mój entuzjazm nie opadł. Album ma niepowtarzalny klimat, przywołuje jedynie odległe, subtelne skojarzenia z filmem "Wall-E", komiksem "Hilda i Troll", serią książek "Piaskowy Wilk", może z pewną kreskówką Disney'a o Myszce Miki i wietrzyku. Wszystkie te odniesienia są moimi osobistymi spostrzeżeniami i dotyczą tylko wytworów kultury dla dzieci. Kto inny i w szerszym wachlarzu popkultury (zwłaszcza wśród filmów postapokaliptycznych) może odnaleźć zupełnie inne podobieństwa. Młody czytelnik podchodzi do tej lektury "na świeżo", nie szuka nawiązań, tylko rozrywki, i dostaje ją – wraz z odrobiną refleksji.
Bajka nie jest nazwą literackiej czy komiksowej opowiastki, ale imieniem psa. Na okładce i w prawie każdym kadrze komiksu pojawia się też druga bohaterka, dziewczynka w nieokreślonym wieku, wyglądająca jak każde dziecko, tak, że bez przedstawienia moglibyśmy uznać ją za chłopca – ale wiemy, że ma na imię Wiktoria. Trudno powiedzieć, żeby Bajka była pupilką Wiktorii, jest raczej jej równorzędną towarzyszką, rozmawiającą, wspierającą, uczestniczącą we wszystkim. Cechy antropomorficzne psa mogą kojarzyć się z bajką, ale w jakiej bajce dwie dziewczynki (ludzka i psia) wędrują samotnie po zniszczonych pustkowiach? Jakby ziemskich, choć na naszą planetę nieco zbyt fantastycznych, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę portal, którym Wiktoria i Bajka wpadają do innego (?) świata lub wymiaru, oraz jedyne napotkane postaci: bezpostaciowe, zmiennokształtne coś i kolejne gadające zwierzę. Co prawda tapir deklaruje, że pochodzi z Ameryki Południowej, a konkretnie to z zoo, więc utwierdza nas w przekonaniu, że akcja toczy się na Ziemi, tylko kiedy indziej i, zważywszy na wspomniany portal, gdzie indziej.
Ta niedookreśloność jest wielką zaletą albumu Marcina Podolca. W książkach dla starszych dzieci i młodzieży często przeszkadzają nam (mnie i mojemu jedenastoletniemu synowi) zbyt jednoznaczne wskazówki autorów oraz ilustratorów, co i jak mamy dostrzegać, interpretować, wnioskować. Jakby czytelnik ze swoją wyobraźnią nie był do niczego potrzebny, nie musiał dopełniać utworu, wzbogacać go swoim postrzeganiem, bo twórca wszystko już zaplanował. U Marcina Podolca na szczęście jest inaczej, ścieżkami, które wyznaczył Wiktorii oraz Bajce możemy sobie chodzić, jak chcemy, powoli snuć domysły i przypatrywać się każdemu drobiazgowi, albo przebiec szybciutko – właściwie można by przeczytać cały komiks w pół godziny. Tylko po co tak się spieszyć? Tutaj nie chodzi o zdobycie jakiejś wiedzy, osiągnięcie celu w każdym calu i jak najszybciej, tylko o podróżowanie do końca świata i na koniec świata, odkrycie czegoś nowego w książce dla dzieci i we własnej fantazji.
Ilustracje z jednej strony idealnie pasują do ekspresji komiksu dziecięcego, oczekiwań małego czytelnika, a z drugiej są bardzo dojrzałe. Spodobała mi się mimika bohaterów (nawet tego zmiennokształtnego!), dynamika upadków, okrzyków i biegów, przeplatana scenami raczej statycznymi i nieco melancholijnymi, oraz dominująca w albumie falistość, zaokrąglanie pejzaży, twarzy (Weroniki), roślin. Chyba pierwszy raz zetknęłam się w komiksie dla dzieci z moją ulubioną pomarańczowo-bordowo-brązowo-piaskową kolorystyką, która przeważa w "Ostatnim ogrodzie" (z dość dużym udziałem szarości), co należy uznać za śmiałe rozwiązanie w segmencie wydawniczym kojarzonym z wielobarwnością i radosną eksplozją wszelakiej soczystości. Przełamanie zielenią ogrodu (zapowiedzianego w tytule) następuje tylko na dziewięciu z 64 stron.
Pokazany przez autora kosmos dla dziewczynek może się okazać objawieniem – oto nie tylko księżniczki są bohaterkami, a w dziewczęcych książkach można się obyć bez różu, zakochanych absztyfikantów, wiecznych konkursów piękności i popularności. Na końcu świata to wszystko i tak nie będzie miało znaczenia.
Bożena Itoya

Marcin Podolec, Bajka na końcu świata. Tom 1.: Ostatni ogród, Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), Warszawa 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz