cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 20 września 2017

Uciekinierzy


Książka "Uciekinierzy" Tomasza Trojanowskiego zaspokoiła moją tęsknotę za absurdem w literaturze dla starszych dzieci i młodzieży. Nieco surrealistyczne powieści czy opowiadania rzadko zajmują współczesnych polskich autorów, za to bardzo interesują czytelników, przynajmniej tych obytych w humorystycznej beletrystyce. Na naszych półkach stoi dużo prześmiesznych, prostych, często "komiksowanych" (albo w ogóle komiksowych) publikacji dla początkujących czytelników i jeszcze więcej książek dla nastolatków (młodszych i starszych): fantastycznych, obyczajowych, ale bardzo rzadko opartych na inteligentnym, absurdalnym poczuciu humoru. Chyba uważa się, że śmichy-chichy są dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym – do 8, ewentualnie 10 lat, a potem już czas na dosłowność, przyziemność, przygotowanie do dorosłości (bo i fantastyka młodzieżowa służy najczęściej oswajaniu rzeczywistych demonów, radzeniu sobie z inicjacją, odnajdywaniu swojego miejsca w systemie – nawet wybrańcy, outsiderzy pełnią jakąś użyteczną funkcję). Ale w takim razie dlaczego literatura piękna, ta "duża", "dorosła", jest tak zróżnicowana gatunkowo? Przecież według tego, oczywiście nieoficjalnego, programu kształcenia literackiego młodzieży jego absolwenci powinni gustować tylko w skrajnych typach pisarstwa: literaturze faktu oraz fantastyce (najlepiej naukowej – szeroko rozumianej, bo tak naprawdę i tu, i tu chodzi o literaturę popularną), a do śmiechu to jest kabaret, rozrywka dla mas.
Nie wiem, czy za kilkadziesiąt lat ktoś w Polsce będzie czytywał na przykład Samuela Becketta, Toma Sharpe'a albo Kira Bułyczowa, ale jeśli tak, pewnie będą to ludzie dziś przepadający za błyskotliwo-zwariowanymi koncepcjami Marcina Pałasza ("Straszyć nie jest łatwo", "Opowieści z Krany Potworów", "Powrót do Krainy Potworów", "Zwłokopolscy" i inne), Pawła Beręsewicza ("Opowiadania (nie) dla wszystkich", "A niech to czykolada", opowiadania w tomie "Gorzka czekolada") i Tomasza Trojanowskiego. W dzisiejszych okolicznościach wydawniczych takie podejście do literatury dla dzieci i młodzieży można uznać za ambitne, wręcz odważne. Edytorzy na pewno ryzykują wydając mniej "masowe", może nawet niszowe powieści i opowiadania, a utwory Tomasza Trojanowskiego (i dwóch pozostałych wspomnianych autorów) publikuje wydawnictwo Literatura i należą się mu za to wyrazy uznania.
Powieść "Uciekinierzy" Tomasza Trojanowskiego rozpoczyna się spokojnie, w jednym z wielu podobnych do siebie miast, na zwyczajnym blokowisku, w towarzystwie przeciętnej staruszki wyprowadzającej swojego małego pieska w śmiesznym ubranku. Jeśli dzieciom wydaje się, że to ponura i nudna sceneria, po lekturze "Uciekinierów" będą inaczej patrzeć na "blokową" codzienność, oczekując nieoczekiwanego w okolicznościach pozornie najbardziej przewidywalnych.

Był pierwszy tydzień listopada. Tydzień spowity w mgłę i nieustannie siąpiący deszcz.

Starsza pani Florczakowa i jej psia pupilka Kropka po zaledwie trzech stronach doświadczają bliskiego (przez drzwi) spotkania z... na razie nie wiadomo czym. Akcja przeskakuje do centrali policji, gdzie poznajemy oryginalnych stróżów prawa, którzy niebawem zajmą się sprawą kontaktów z nienazwanym, ale póki co zmagają się z inną, dość dziwaczną zagadką.

Podinspektor bez słowa podszedł do biurka, położył na nim pudełko i gestem wskazał na jego zawartość.
W pudełku spał sobie w najlepsze pingwin. Pingwin w Kasku.
Bardzo ładny – ocenił pingwina Inspektor. – Pamiątka z wycieczki?
Nie byłem ostatnio na wycieczce.
To w takim razie skąd to wytrzasnąłeś?
Z pomieszczenia gospodarczego Centrali. Skończyło się mleko do kawy. Poszedłem, otwieram lodówkę i widzę, że zamrażalnik jest niedomknięty. Próbuję domknąć, nie mogę. Coś blokuje.
Pingwin?
Niezupełnie. Kij hokejowy. Miał ze sobą kij hokejowy.
A łyżwy?
W życiu nie widziałem pingwina na łyżwach – Podinspektor zmarszczył czoło, jak zwykle zresztą, kiedy chodziło o poważną zagadkę. – I co ty na to? – dodał po chwili.

Kolejne rozdziały "Uciekinierów" są krótkie, tajemnicze i na tyle śmieszne, że mój syn dobrze się bawił, śmiał z rozmów i opisów postaci, choć jeszcze nie miał pojęcia, do czego to wszystko prowadzi. Chciał po prostu, ciągle rechocząc, czytać dalej. A dalej następuje zetknięcie wytrawnych inspektorów z miejscem potencjalnego przestępstwa oraz z naocznym świadkiem, czyli Panią Florczakową. Nieprędko jednak dowiemy się, o co właściwie chodzi w tej książce.

Do jutra będziemy sprawdzać. Tutaj wszystko wygląda tak samo, każde dziesiąte piętro jest identyczne. Może jednak wezwać wsparcie?
Nic nigdy nie wygląda tak samo. Zwłaszcza jeśli się ma wyobraźnię – powiedział Inspektor. To była druga z rzeczy, w które głęboko wierzył, dlatego teraz bacznie rozglądał się wokół, usiłując odgadnąć, co się za tym wszystkim kryje.

Bohaterowie i dziwne sytuacje mnożą się, ale nie osiągają poziomu nieprzyswajalnego dla około dziesięcioletniego czytelnika. Nie ma mowy o zagubieniu się w zbyt licznych wątkach, bo autor wraca do wcześniej wspomnianych postaci i łączy ze sobą ich niesamowite przypadki.
Przede wszystkim po stronach tej powieści grasują rozmaite zwierzęta, a czasem też inne stworzenia, raczej mało spodziewane w takich miejscach, jak Biuro Rzeczy Znalezionych, supermarket, lodówka czy pralka. Ich zachowania są jeszcze bardziej zaskakujące, czasem bardzo ludzkie, niemal do ostatniej strony wydają się irracjonalne. Główni dziecięcy bohaterowie "Uciekinierów", Franek i Jasiek, badają jednak nie sprawę dziwnego sprawowania się fauny, tylko próbują odnaleźć porwany... sprzęt RTV. Jak jedno łączy się z drugim, dowiemy się w wielkim finale, który będzie należał do detektywa nad detektywami. Ja, mimo szkolenia kryminalnego odbytego pod kierunkiem samej Agathy Christie, nijak się nie domyśliłam rozwiązania tej zagadki.

(...) do biura weszli Podejrzani Osobnicy.
Dlaczego podejrzani? Dlatego, że osobnicy mieli na sobie skafandry z łuską na plecach, pięciopalczaste płetwy zamiast dłoni i wyłupiaste seledynowe oczy na trzech czułkach.
Na ich widok Jasiek i Franek zamarli z przerażenia.
Mieli do tego zupełne prawo.
Spotkanie z Gośćmi z Kosmosu nie trafia się zbyt często.
Ere bere, ure are – powiedział grzecznie jeden z gości w kosmicznym języku.
Ure ure, barebure – dodał równie grzecznie drugi i porozumiewawczo mrugnął jednym z trzech oczu.
Jasiek z Frankiem z krzykiem rzucili się do ucieczki. Kosmici, myśląc, że to jest jakiś tutejszy zwyczaj, również rzucili się do ucieczki. I też z krzykiem. Kosmicznym.
I tak sobie uciekali. Chłopcy w tę, kosmici w tamtą stronę. Zanosiło się na bardzo długie uciekanie, na całe szczęście do biura wrócił Właściciel.
No proszę, kogo ja widzę. Znowu to samo. Już raz wam mówiłem, żebyście pamiętali, gdzie zostawiacie talerz. A państwo co?
Goście z Kosmosu przestali uciekać. Jasiek i Franek też.
Ure bure, ćmok, ćmok – powiedział jeden z gości.
Oczywiście, teraz to ćmok, ćmok. A gdyby wasz talerz znalazł ktoś nieuczciwy? I by go do mnie nie przyniósł? To co? Jak byście wrócili do domu? Na piechotę? Milion lat świetlnych?
Goście z Kosmosu wyraźnie się zmieszali, bo ich czułki z seledynowych zrobiły się fioletowe.
Bure, bure – przyznali ze skruchą.

Szare i pozornie oszczędne ilustracje Marty Krzywickiej bywają pełne ekspresji, cieni, wiatru, deszczu. Ilustratorka dba o nastrój – tajemniczy lub wesoły – oraz każdy szczegół, jak plakaty na ścianie budynku mijanego przez postaci czy inne, moje ulubione tło: olbrzymi, wielopiętrowy blok pokrojony na dziesiątki okienek i balkoników. Do tego dochodzą ciekawe, nieoczywiste ujęcia, na przykład przed wspomnianym gigantycznym budynkiem stoją dwie osoby, jedna tyłem, druga lekko odwraca twarz w naszą stronę, deszcz i wiatr trochę rozmazują obie sylwetki, a trzymany przez jednego z panów parasol słucha chyba bardziej pogody niż właściciela. Powieść "Uciekinierzy" jest po prostu pod każdym względem udana, nietypowa i zaskakująca.
Bożena Itoya

Tomasz Trojanowski, Uciekinierzy, ilustracje Marta Krzywicka, wydanie II (pierwsze w Wydawnictwie Literatura), Wydawnictwo Literatura, Łódź 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz