cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 20 września 2017

Zapomniana sztuka zabawy


Są takie chwile w życiu zaangażowanego rodzica, kiedy prawie zaczyna żałować, że się o czymś dowiedział. Być może znacie to uczucie - czasem prosta wizja świata, jaką wyznawaliśmy w czasach przedrodzicielskich, musi ulec w zderzeniu ze zniuansowaną rzeczywistością i współczesną wiedzą naukową. Pojawia się jakiś artykuł, książka, wątek na forum - i nic już nie jest takie samo. Od kiedy zostałam rodzicem, miałam już takich momentów objawienia wiele: zaczynając od karmienia ("Pierś? Butelka? A jest jakaś różnica?") poprzez foteliki samochodowe ("Cóż to filozofia - zapiąć dziecko w foteliku?"), nosidła ("Co złego w noszeniu przodem do świata?") czy kwestię nagród i kar ("Karny jeżyk? Czemu nie!"). Potem następuje faza intensywnego czytania, niezliczone wątpliwości oraz, jak to zawsze w tych przypadkach bywa, neoficki zapał w krzewieniu nowo zdobytej wiedzy.

Drodzy zaangażowani rodzice, jeśli czujecie, do czego zmierzam, lepiej przestańcie czytać od razu. Bo jeśli nie zapuszczaliście się jeszcze na tereny związane z edukacją, być może szczęśliwsi będziecie, pozostając w błogiej nieświadomości. Nie? No dobrze. Żeby nie było, że nie ostrzegałam.

Książka "Wolne dzieci", wydana w Polsce przez wydawnictwo MiND, wywróci do góry nogami wasze myślenie o edukacji i sprawi, że już nigdy nie zaznacie spokoju, zadręczając się po nocach, czy wasz wybór szkoły lub modelu kształcenia dla potomstwa jest tym najlepiej odpowiadającym na jego naturalne potrzeby. Autor, Peter Gray, nie jest bynajmniej pisarzem kanapowym - sam przeszedł bolesną drogę od edukacji tradycyjnej syna, w której ten nie potrafił się w żaden sposób odnaleźć, poprzez (przyjętą z początku z pewnym wahaniem) edukację demokratyczną, aż po poświęcenie się badaniom nad edukacją i zabawą (Gray jest profesorem biopsychologii).

Trzeba przyznać, że przedstawiona w książce argumentacja jest bardzo przekonująca, choć zalatuje trochę mitem szlachetnego dzikusa. Autor "Wolnych dzieci" przekonuje, że w toku rozwoju cywilizacji - poczynając od przyjęcia przez człowieka rolniczego trybu życia - stłamsiliśmy naturalną dla naszego gatunku spontaniczną formę edukacji, polegającą na zabawie i spontanicznym naśladownictwie. Zastąpiła ją edukacja pojmowana jako żmudna praca i przykry obowiązek, do którego należy dziecko zachęcać różnymi formami motywacji zewnętrznej. Czytając iście idylliczny opis prymitywnych społeczności zbieracko-łowieckich, w których dzieci wiodą beztroskie życie bawiąc się, dokazując, nieniepokojone przez dorosłych, co najwyżej dobrowolnie korzystając z ich wsparcia, niejeden czytelnik westchnie nad swoim własnym dzieciństwem, pełnym nakazów, zakazów, nagród i kar, spędzonym w dużej części w różnych placówkach oświatowych, które dla Graya są niczym innym jak więzieniem. Ponurej wizji dopełniają statystyki, z których wynika, że ściśle wypełniony lekcjami, zajęciami dodatkowymi i zadaniami domowymi plan dnia współczesnych dzieci zbiera żniwo w postaci gorszej kondycji psychicznej i rosnącej liczby samobójstw.

Przymusowo-cierpiętnicza wizja edukacji jest w naszym społeczeństwie tak dominująca, że mało komu przychodzi do głowy zastanawiać się nad sensem sadzania kolejnych pokoleń dzieci w ławkach i wlewania im przysłowiowego oleju do głowy. Tymczasem Gray przytacza niezliczone badania dowodzące nieskuteczności, a nawet szkodliwości takiego modelu edukacji. Okazuje się, że nie tylko wszechobecna w szkole świadomość bycia ocenianym, ale nawet sama obecność nauczyciela potrafią skutecznie hamować proces nauki. Jednocześnie z badań wynika, że kluczowe znaczenie dla procesu przyswajania wiedzy ma nastrój zabawy, istotnie wpływający na kreatywność i elastyczność myślenia. Zabawa to mechanizm ewolucyjny służący najbardziej złożonym organizmom właśnie do nauki funkcjonowania w środowisku i doskonalenia technik przetrwania. Wpływa na rozwój fizyczny, umysłowy, emocjonalny, uczy samokontroli, umiejętności negocjacji, empatii i dbania o samopoczucie innych, świadomości własnych możliwości, a jednocześnie sprawia bawiącym się autentyczną radość. Gray podsumowuje to tak:

Wyobraźmy sobie, że jesteśmy wszechmocni i stajemy przed problemem, jak sprawić, żeby młodzi ludzie ćwiczyli umiejętności, które będą im potrzebne do życia w dorosłości. Czy najlepszym rozwiązaniem nie byłoby wbudowanie w ich mózg mechanizmu, który sprawi, że sami zechcą je ćwiczyć, nagradzając się poczuciem szczęścia?

Dlaczego więc nie pozwalamy dzieciom korzystać z tych mechanizmów? Wnioski Graya są rewolucyjne: czas przywrócić zabawie należne jej miejsce w edukacji dzieci. By tak się stało, my, dorośli, powinniśmy przede wszystkim stworzyć środowisko, w którym nasze dzieci będą mogły rozwijać się zgodnie z naturalnym instynktem nauki, a nie wbrew niemu. Współczesna szkoła - nastawiona na wyniki i rywalizację - absolutnie nie spełnia tych warunków.

Według Graya odpowiedzią jest rodzicielstwo oparte na zaufaniu: rezygnacja z ciągłego kontrolowania dzieci i umożliwienie im wzięcia odpowiedzialności za własną edukację, czy to w formie unschoolingu - czyli całkowitej rezygnacji z jakiejkolwiek formy formalnej nauki - czy też w ramach szkoły demokratycznej. Tej ostatniej Gray poświęca dużą część książki, przywołując przykład alternatywnej placówki Sudbury Valley, do której po pełnych buntu latach w szkole tradycyjnej trafił ostatecznie jego syn. Sudbury Valley trudno właściwie nazwać szkołą. Jest to funkcjonująca na demokratycznych zasadach społeczność dzieci i dorosłych, której celem jest zapewnienie dzieciom przestrzeni i wsparcia w podążaniu własną ścieżką edukacyjną. Szkoła bez lekcji, dzwonków ani jakiegokolwiek przymusu, z zasadami ustalanymi w sposób demokratyczny i wewnętrznym sądem.

Gray przedstawia funkcjonowanie Sudbury Valley w pastelowych kolorach, podobnie jak wspomniane wcześniej społeczności łowiecko-zbierackie. Są chwile, kiedy daję się ponieść jego narracji, czasami znów zapala mi się lampka: Nie, to nie może być tak piękne. I pewnie nie jest, gdyż tym fragmentom książki wyraźnie brakuje obiektywizmu. Ot chociażby gdy autor przytacza wyniki ankiet rozesłanych przez siebie i kolegę badacza do wszystkich absolwentów szkoły. Dowiadujemy się, że 82 procent ankietowanych uważa, że nauka w Sudbury Valley okazała się korzystna dla ich edukacji i kariery, po czym możemy przeczytać wyimki z kilku pozytywnych opinii. Mnie natomiast najbardziej interesuje pozostałe 18 procent (toż to jedna na pięć osób!), które odpowiedziało na to pytanie negatywnie. Czemu uważają, że szkoła nie zdała egzaminu? Tego się od Graya nie dowiemy. Nie przeczytamy też, jak na tego typu pytania odpowiadają absolwenci tradycyjnych szkół - i jak wypada porównanie jednych i drugich. Tak że w gruncie rzeczy jedyne, co wiemy na pewno, to że większość absolwentów jest zadowolona i radzi sobie w życiu. I może, biorąc pod uwagę znikome w porównaniu z tradycyjnym modelem nakłady finansowe na tego typu placówkę i ogromny stopień wolności, jaką cieszą się jej wychowankowie, to powinno wystarczyć?

Czy Gray mnie przekonał? W dużej mierze tak. Większość z tego, o czym pisze - korzyści wynikające z nieustrukturyzowanej zabawy, zrezygnowanie z motywacji zewnętrznej - jest dobrze ugruntowana w wiedzy psychologicznej i poparta licznymi badaniami. Niestety edukacja głównego nurtu wciąż ignoruje te podstawowe fakty. Szkoła z rzędami ławek i nauczycielem po prostu za bardzo wrosła w naszą świadomość, by dała się stamtąd łatwo wykorzenić. Trzeba jednak przyznać, że wizja szkoły bez lekcji i przymusu z perspektywy dorosłego, który w swojej szkolnej karierze niejedną lekcję przesiedział zapatrzony w okno z nudów, jest kusząca, wręcz porywająca. Jednocześnie nie jestem pewna, czy w świecie pełnym pseudonauki i faktów alternatywnych pozostawienie dzieci bez przewodnika, który zaopatrzyłby je w odpowiednie narzędzia poznawcze, to rozsądny pomysł. Podobnie nie przemawia do mnie idea niezapewnienia dziecku choćby podstawowej wiedzy ogólnej. Z całym szacunkiem dla społeczności łowiecko-zbierackich - może i wiedza, którą musieli się posługiwać jej członkowie, była obszerna, ale jednak była też potrzebna każdemu członkowi grupy. Dziś każdy z nas specjalizuje się w czymś innym, ale by orientować się w coraz bardziej złożonym świecie, wypada też mieć choćby podstawową wiedzę z innych dziedzin.

Grayowi jestem wdzięczna przede wszystkim za to, że wyzwolił mnie z poczucia odpowiedzialności za cały plan dnia moich dzieci. Już nie niepokoję się, słysząc, na ile zajęć dodatkowych uczęszczają znajomi mojej córki, podczas gdy ona siedzi w pokoju i bawi się pluszakami. Nie przejmuję się, że zamiast na trening, idziemy na plac zabaw, a zamiast warsztatów teatralnych wpadamy do sąsiadów czy smażymy naleśniki. Uczę się doceniać zabawę: błahą, bez konkretnego celu i bez mierzalnych efektów. Dokładnie taką, jaka powinna być.
Joanna Pietrulewicz

Peter Gray, Wolne dzieci, wydanie pierwsze, Wydawnictwo MiND, Warszawa 2017.


3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawie się ta książka zapowiada. Muszę ją sprawdzić https://achdzieciaki.pl/lalki-i-akcesoria-28

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki dla dzieci dzielą się na fajne i te fajniejsze. Jednak gry dla dzieci od https://modino.pl/gry są w ogóle super, bo takiego wyboru nie ma inny sklep. Moje dzieci uwielbiają jak zamawiam im kolejne nowe gry i chętnie spędzają wieczory grając, a nie oglądając bajki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm dokładnie ciekawa książka. Ogólnie ja staram się podchodzić trzeźwo do wyboru zabawek, bo przede wszystkim zależy mi na ich rozwoju. Dlatego staram się wybierać takie, które są edukacyjne itd. Chociażby teraz planuję zamówić dzieciom Auzou kreatywne zabawki, które są naprawdę świetnie wykonane i przyciągają uwagę dzieciaczków.

    OdpowiedzUsuń