Opowiadania
Magdy Podbylskiej o pełnych zagadek wyjazdach dwóch kuzynek – Jo
i narratorki o nieznanym imieniu – są już trylogią. Po
"Tajemnicach Zatoki Delfinów" (3013) i "Tajemnicach
Świstakowej Polany" (2015) na naszej detektywistycznej półce
postawiliśmy "Tajemnice Końskiej Zagrody" (2017). Dzięki
kolorowym, wesołym i dużym ilustracjom Katarzyny Bajerowicz oraz za
sprawą twardej oprawy, sporego formatu i bardzo wyraźnej czcionki
komplet książek prezentuje się wyjątkowo ładnie, sprawdza się
jako zestaw pierwszych lektur, zachęca do czytania i kolekcjonowania
literatury. Jeden z tomów mój syn dostał jako nagrodę na
zakończenie roku szkolnego, szkoła wybrała znakomicie, bo spisane
przez Magdę Podbylską przygody "detektywek" wręcz
zarażają wakacyjną atmosferą i świetnie czyta się je w
plenerze.
Tym
razem bohaterki zostały uprzedzone przez ciocię Ellie, która
zawiaduje wszystkimi wyprawami, że wyjadą gdzieś na letnie
wakacje, jednak kierunek i cel podróży nie są wiadome. Czytelnik
jest tu w uprzywilejowanej pozycji, bo zna tytuł książki,
natomiast dziewczynki przeżywają prawdziwe katusze niepewności,
choć bardziej udręczona jest chyba ciocia. Dawno nie śmialiśmy
się tak bardzo już przy pierwszej stronie książki.
Ciocia
poprosiła też, żebyśmy postarały się do niej troszeczkę
rzadziej dzwonić w sprawie wyjazdu. Ale tak się przecież nie da!
Ostateczne ustalenia są takie: każda z nas może zadzwonić do
cioci tylko jedenaście razy dziennie. Tylko jedenaście! A Jo
pierwszego dnia wyczerpała limit już przed śniadaniem!
Gdy
wreszcie nastają wyczekiwane wakacje w stadninie koni, nie przestaje
być zabawnie, bo kolejne rozdziały przynoszą następne śledztwa z
przymrużeniem oka. Zaczyna się od kradzieży kwiatów (rozdział
"Doniczkowe kłopoty"), w której rozpracowaniu sekunduje
dziewczętom pan dziadek, sympatyczny i pomocny jak cała okolica.
Pani
Barbara to nasza gospodyni. Jej mężem jest pan Marek, który umie
wspaniale jeździć konno. Pani Barbara i pan Marek mieszkają w
gospodarstwie, które nazywa się Końska Zagroda. W ich domu mieszka
też pan dziadek, który tak naprawdę nie jest niczyim dziadkiem.
Ciocia mówi, że Końska Zagroda znajduje się w prawdziwej wsi, ale
nie wiem, po czym to można poznać. Może po tym, że wszyscy
mieszkańcy są tacy mili i pomocni. Pani Barbara, pan Marek i pan
dziadek mieszkają w domu, natomiast Sensacja, Pomarańcza i
Kostaryka mieszkają w stajni – są przecież końmi.
Druga
z pięciu tajemnic Końskiej Zagrody ("Koty w
niebezpieczeństwie") jest naszą ulubioną. Wśród kolorowych
pszczół, much, kur i innych zwierząt należących do wiejskiego
krajobrazu wdzięcznie sportretowanego przez Katarzynę Bajerowicz,
przemyka się kilka kocich wizerunków. Żółte, bystre spojrzenia,
sterczące wąsiki, wyraz pyszczka przypominający uśmiech – znamy
to bardzo dobrze, podobnie jak opisane przez autorkę chodzenie
własnymi drogami przeplatane łaszeniem się i błyskawicznym
czyszczeniem miseczki. Właściciele Końskiej Zagrody oraz dwóch
sąsiednich gospodarstw zmagają się z serią zaginięć czarnych
mruczków i choć sprawa brzmi poważnie, wręcz niepokojąco, to
okazuje się bardzo wesoła.
Również
czytając "Pomarańczową zagadkę" nie sposób się
stresować. Międzygatunkowe przyjaźnie na kartach tej książki (w
tekście i na rysunkach) przyprawiają o uśmiech i wzruszenie, a
problem polegający na ciągłym przenikaniu owcy (o imieniu Surówka)
na pastwisko klaczy (zwanej Pomarańczą) trudno uznać za poważny.
Znów zapatrzyliśmy się na ilustracje – oczarowało nas szczere
oburzenie pani Heleny, właścicielki owcy, oraz galopy i zalotne
spojrzenia samej Surówki. W tekście zaś najbardziej rozśmieszyły
nas, jak zwykle, dziecięce wnioski i szalone pomysły bohaterek
(drzemanie jak koń – z jedną nogą uniesioną), choć i wstydząca
się klacz jest skutecznym rozweselaczem.
Moja
kuzynka Jo jeździ na Kostaryce, która jest gniada. Na początku
śmiałyśmy się z tego za każdym razem, gdy słyszałam to słowo.
Myślałyśmy, że oznacza ono zachowanie konia – Kostaryka jest
gniada, bo jest nieśmiała i spokojna. Tymczasem oznacza to rodzaj
umaszczenia konia, czyli kolor jego sierści, grzywy i ogona.
Kostaryka, zwana też Kostką, ma lśniącą brązową sierść,
wspaniałą czarną grzywę i czarny ogon. Jest śliczna. A do tego
ma śmiesznie wygięty nos. Pan Marek mówi, że delikatna górka na
końskim nosie jest oznaką pochodzenia Kostaryki od koni
zimnokrwistych. Sprawdzałyśmy z Jo – Kostka wcale nie jest zimna,
więc jej krew też jest najprawdopodobniej ciepła. Nazwy stosowane
przez koniarzy są czasem bardzo dziwne.
Kostaryka
stoi ze spuszczoną głową i kopie przednią nogą mały domek w
ziemi.
– Co
zbroiłaś? – pyta pan Marek, rozglądając się dookoła. Kilka
kroków dalej leży przewrócone wiadro.
Kostaryka
podobno zawsze się wstydzi, gdy zrobi coś złego. To zupełnie tak
samo jak ja i zupełnie odwrotnie niż Jo.
Opowiadania
Magdy Podbylskiej poza wielkim ładunkiem humoru zawierają też
sporą dawkę wiedzy o końskich pupilach. Mali czytelnicy poznają
sposoby nazywania koni, ich pielęgnacji, zasady zachowywania się w
trakcie nauki jazdy, a także zakres codziennych obowiązków
pracowników stajni. Wakacje w Końskiej Zagrodzie są męczące, ale
pełne wrażeń, zapewnianych przede wszystkim przez zwierzęta.
Kolejne są bohaterami rozdziałów "Gdzie się podział muchy"
i "Straszny strach", ale to gatunki zagadkowe, których
identyfikacja jest treścią opowiadań i zadaniem czytelnika, więc
nic więcej nie zdradzę. Wysiłek intelektualny przy rozwiązywaniu
"Tajemnic Końskiej Zagrody" nie jest duży, porównałabym
go z przejściem średnio rozbudowanego labiryntu, ale my nie
podchodziliśmy do przygód "detektywek" jako do wyzwania
(jak szybko zgadniemy, co się wydarzyło), czytaliśmy je, by się
zrelaksować. Warto podsunąć tę książkę absolwentom klas 1-5, a
tym samym postawić na lekką, ciekawą, śmieszną, znakomicie
napisaną i zilustrowaną polską literaturę dla dzieci.
Bożena
Itoya
Magda
Podbylska, Tajemnice Końskiej Zagrody, ilustracje Katarzyna
Bajerowicz, Wydawnictwo BIS, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz