Nowa
książka Barbary Gawryluk ma tak kuszącą, soczystą i wakacyjną
okładkę, że naprawdę trudno wyjść z księgarni (lub targów
książki, jak było w moim przypadku) nie zabierając jej ze sobą.
Ta pierwsza ilustracja zapowiada szereg barwnych przygód,
namalowanych przez Elę Śmietankę, a opisanych przez mistrzynię
niezwykłych historii o zwyczajnym zwierzęcym drobiazgu. Po
realistycznych, krótkich opowiadaniach z cyklu "Klinika
zdrowego chomika" (dotychczas ukazały się tomy "Bazylia"
i "Pudełko pełne kotów") nadeszła pora na dłuższą,
indywidualną opowieść o wielkiej morskiej podróży małej lądowej
świnki.
"Tutu.
Opowieść o śwince, która marzyła o rajskiej wyspie"
rozpoczyna się gdzieś w Polsce, w jednym z wielu wiejskich
gospodarstw. Bohaterka, zanim stała się bohaterską świnką, była
małym, łaciatym prosiątkiem odtrąconym przez całą różową
rodzinę z wyjątkiem ukochanej mamy. Pisząc o barwnych przygodach
Tutu miałam więc na myśli różne, także smutne odcienie losu
świnki. Początkowo opowieść jest mocno osadzona w realiach
hodowlanych. Czytelnik od razu pała sympatią do łaciato-piegowatej
chrumkającej istotki, tak jak uwielbia ją córka gospodarzy, i jak
ona przekonuje się, że Tutu ma tylko dwie alternatywy na najbliższą
przyszłość: rzeźnia (to słowo nie pada i sama ewentualność
jest wyrażona tylko omownie) lub gospodarstwo agroturystyczne. Jako
nietypowy okaz świnka trafia do małego, przydomowego zoo na polskim
wybrzeżu (byliśmy w podobnym!), aby tam pozostać musi jednak...
nie rosnąć. A któż potrafiłby spełnić taki warunek? Zanim
okaże się, że to niemożliwe, ale mimo wszystko istnieje nadzieja
dla Tutu, bo jest jeszcze trzecia dróżka losu świnki, czytelnik
przeżyje wesołe chwile w gronie mieszkańców Małego Zoo.
– Dzieci
cię lubią, Tutu, bo jesteś inna – mówiła często. – To
znaczy nie jesteś inna, bo jesteś taką świnką jak inne, tylko
inaczej wyglądasz. Ale wyglądasz inaczej tylko trochę i właśnie
dlatego dzieci cie lubią. Twoje plamki są fajne. Chociaż to wcale
nie jest ważne, jak wyglądasz, to się wcale nie liczy. Ech... Nie
wiem, jak to powiedzieć. Ale się nie martw, dobrze?
– Ja
to wszystko wiem – mówiła świnka. – Ale tęsknię. Za mamusią,
za Basią, i za... Wyspą Świnek...
– Wyspa
Świnek... – rozmarzyła się Dowoza. – Ja się nie dziwię, że
chciałabyś tam wylądować. A może jest tam gdzieś Wyspa Kózek?
Gdzieś tam daleko, daleko, za siedmioma górami, za siedmioma
rzekami, w świecie daleko, hen? Cieplutka, malutka, wygodniutka,
taka w sam raz dla miniaturowej kózki, takiej kózki jak ja,
miniaturowej Dowozy? Przecież gdzieś takie kózki też muszą
mieszkać, prawda? To może na takiej Wyspie Kózek one żyją?
Gdzieś daleko, za siedmioma morzami? I one nie potrzebują wcale
dużo miejsca, takie kózki miniaturki, bo im wystarczyłaby taka
malutka wyspa, cieplutka i wygodna? Ale kto to wie, kto, czy w ogóle
twoja Wyspa Świnek istnieje?
Koza
Dowoza jest w tym towarzystwie naszą faworytką, zresztą jej
prostota, dobroduszność i śmieszny język ujmą pewnie większość
czytelników w każdym wieku. Taką osobowość i spójny kod
wypowiedzi mogła stworzyć tylko doświadczona pisarka. Podobnie
przemyślany oraz znakomicie dobrany jest sam moment, w którym
pojawia się miniaturowa koza i inni nowi koledzy Tutu. Autorka
doskonale wie, że po trochę smutnych i dramatycznych wydarzeniach,
które doprowadziły świnkę do Małego Zoo, czytelnik bardzo
potrzebuje rozładowania napięcia, dawki śmiechu i ciepła,
poczucia bezpieczeństwa, jakiego doświadcza też sama bohaterka
zyskując przyjaciół.
Najważniejszym
z nowych towarzyszy okazuje się obyty w świecie podróżnik, wierny
i odpowiedzialny szczur Radek, którego imię od razu skojarzyło się
mojemu synowi z angielską nazwą rat. To Radek potwierdza
wieści, jakie Tutu zasłyszała niegdyś od córki poprzednich
gospodarzy: daleko, w ciepłych krajach, istnieje wyspa zamieszkana
tylko przez świnki, w dodatku niektóre są łaciate i piegowate!
Mama, gdy zabierano od niej Tutu, poleciła córce podążać za
marzeniem, uciekać, szukać Wyspy Świnek, i tak właśnie robi ta
świnkowa Pippi (nie mylić z Peppą!). Szczur Radek staje się
przewodnikiem niezwykłej eskapady, do której, niemal u celu,
dołącza jeszcze jeden nowy kolega. To dzięki wsparciu, wręcz
ochronie przyjaciół Tutu może marzyć i spełniać swoje sny, co
też nie byłoby możliwe bez niewielkiej, ale decydującej pomocy
dwóch zupełnie nieznajomych młodych ludzi.
To
taka opowieść o spełnianiu marzeń, o cudach, ale też o tym, że
należy "dawać posłuch" i nie zapominać o swoich
dobroczyńcach – tytułowa świnka cały czas pamięta o wszystkim,
co mówiły i zrobiły dla niej najbliższe osoby. Te wspomnienia i
polecenia są dla niej drogowskazami w podróży, bo, w odróżnieniu
od wspomnianej już Pippi, Tutu jest buntowniczką niepozbawioną
pokory i wdzięczności, podatną na wpływy, po prostu osobą
zwyczajną, a nie bajkowo-pomnikową. To oryginalne i ważne
przesłanie, bo obecnie, czy to w książkach dla dzieci, czy w
życiu, stawia się raczej na przebojowe wojowniczki, samodzielnie
dążące do sukcesu.
Oczywiście
całą wyprawę świnki można odbierać jako metaforę życia,
przypowieść, ale nie ma takiej potrzeby, książka wnika w umysł i
serce dziecka na tyle głęboko, że dodatkowe interpretacje i
podteksty są zbędne. "Tutu" jest idealną lekturą na
dobranoc, na lazurowe sny o dalekich wyprawach na rajskie wyspy.
Dokładnie tak było w naszym wypadku: dwa wieczory spędzone z
książką zaowocowały snami syna o naszej podróży na Wyspę
Świnek i spotkaniu z Tutu. Tak mocne i pozytywne oddziaływanie na
czytelnika jest jednym z wyróżników dobrej literatury dziecięcej.
Mam nadzieję, że Polskę ogarnie moda na czytanie i nagradzanie
"Tutu. Opowieści o śwince, która marzyła o rajskiej wyspie"
Barbary Gawryluk, z taką łatwością przenikającej do dziecięcej
wyobraźni.
Bożena
Itoya
Barbara
Gawryluk, Tutu. Opowieść o śwince, która marzyła o rajskiej
wyspie, ilustracje Ela Śmietanka, Wydawnictwo Literatura, Łódź
2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz