cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 10 września 2018

Kobra


Katarzyna Wasilkowska rozpoczyna swoją książkę "Kobra" mocnym uderzeniem. Pierwsza scena przypomina amerykańskie filmy o porwaniach dokonywanych przez UFO, w drugiej natomiast poznajemy (ci, którzy nie czytali "Jowanki i gangu spod Gilotyny") jedenastoletniego Tomka, niegdyś Tomaszka. I co z tego, spytacie? Przecież zawsze na pierwszych stronach powieści poznajemy jej bohatera. Otóż chłopiec ten jest niepełnosprawny, pod względem fizycznym, bo po wypadku amputowano mu nogę, oraz emocjonalnie, bo w wyniku tej samej tragedii stracił ojca, a wyjątkowy jest fakt, że książka wcale nie jest o tym. Autorka obrała najlepszą drogę do integracji: nie podkreśla inności, mówi o swoim bohaterze jak o każdym innym. Drugi rozdział rozpoczyna się natomiast sceną niczym z westernów, wydaje się, że wieś, o której mowa (cel przyszłej podróży Tomka), ma swoich bandytów i nocnego szeryfa, potem porównywanego również do Zorro. Och, jakże byłam zaintrygowana tym preludium, jak chciałabym jeszcze raz przeżywać te cudowne czytelnicze emocje, gdy cała przygoda jeszcze przede mną!

Było późno. Mama leżała na sofie zwinięta w kłębek, oświetlona jedynie sinym blaskiem migającego ekranu telewizora.
Co oglądasz? – zapytał Tomek, przysiadając obok. Wiedział, że tylko bezmyślnie skacze po kanałach, ale chciał, żeby w końcu coś powiedziała.
Mama odłożyła pilot i popatrzyła na syna.
Ta wieś nazywa się Dębowy Borek, to jest pod Warszawą, sprawdzałam w internecie – odezwała się wreszcie zmęczonym głosem. – Wsiądziesz w Gdańsku, a babcia odbierze cię na Centralnym w Warszawie. Dalej pojedziesz z nią. Poradzisz sobie, nie jesteś już mały, prawda? – zapytała łagodnie, prawie czule, aż Tomka ścisnęło w gardle. Rzadko mówiła takim tonem i nigdy nie wiedział, jak się wtedy zachować, chociaż przecież cały czas tęsknił do odrobiny serdeczności. Odchrząknął, przełknął ślinę i nabrał powietrza, opanowując się, żeby nie pomyślała przypadkiem, że jest jeszcze mały.

Ważnym elementem tej powieści jest obraz rodziny po stracie. To, jak rozdrażniona i załamana jest mama po śmierci taty, jak trudno jej unieść ciężar samotności i samodzielnego dbania o rodzinę, jak Tomek usiłuje nie przeszkadzać, nie podpaść krzyczącej mamie, wesprzeć, zrozumieć, a nawet przejąć opiekę nad siostrą i matką... Nie, książka nie jest przygnębiająca, tylko mądra, a to, że bywa poważna, można tylko zaliczyć na jej korzyść. Tak właśnie bywa w życiu, jeśli młodzi czytelnicy nie są w pełni skoncentrowani na sobie, na pewno doświadczają różnych trudniejszych momentów. Cieszę się, że polscy pisarze pokazują rzeczywisty świat, pisanie o problemach nastolatków jest nawet bardzo popularne, jednak wśród nowszych powieści obyczajowych "Kobra" wyróżnia się przynajmniej pod dwoma względami. Po pierwsze, adresowana jest do młodszej młodzieży, stąd nie dotyka spraw licealistów, inicjacji seksualnej czy przenosin do nowej szkoły średniej (lub gimnazjum). Po drugie, trudno powiedzieć, czy jest to książka obyczajowa, chyba bardziej przygodowa, choć głęboko osadzona w naszych polskich realiach. A może kryminał? Albo baśń o dobrej starowince, mędrczyni czy wróżce przemieszczającej się przy pomocy nie karocy, ale niemal równie zaprzeszłego ciemnozielonego Tico.
W kryzysowym momencie życia rodziny na szczęście pojawia się pomysł terapii mamy, na czas której bierze ona urlop, Heniutka, siostra Tomka, ma zapewnioną opiekę, a sam Tomek wyjeżdża do babci ze strony ojca, której dotąd nie poznał. I tu zaczyna się prawdziwa przygoda. Najpierw – niestosująca się do stereotypów babcia, zresztą, jakakolwiek by była, spotkanie z nią to niezwykłe wydarzenie dla kogoś, kto nigdy nie czuł się wnukiem. Potem – wieś, zaskakująca przy porównaniu z filmami, bo z kosmonautą, Sfinksem i lwem. Pierwsze wrażenia to nie wiejskie (typowe lub nie) zwierzęta w obejściu i woda ze studni (zamkniętej, wodociąg pociągnęli już rok temu!). Tomek dociera do babcinego domu nocą i zauważa przede wszystkim głęboką ciemność i ciszę. Autorka, oprócz wydarzeń i osób, doskonale opisuje odczucia, a jej opowieść przesączona jest poezją.

Był bardzo zmęczony, ułożył się więc wygodnie na boku i czekał na sen. Nic z tego.
Cisza była zbyt idealna, by zasnąć. Był przyzwyczajony do swojego osiedla i jego wieczornego języka: szumu samochodów, odgłosów kroków na chodniku, pomarańczowego światła ulicznych latarni.
Wkładał głowę pod kołdrę i wyjmował, zatykał uszy i puszczał gwałtownie. Bez różnicy – ciemność i cisza.

Tytuł książki oznacza wspominanego już szeryfa czy superbohatera, który swoje nocne akcje filmuje i udostępnia w internecie. Tak, tak, to znak naszych czasów, a Katarzyna Wasilkowska zdecydowanie za nimi nadąża. Podobnie jak babcia Tomka, choć ta jej zgoda na nowoczesność jest dość gorzka. Cóż, w "Kobrze" zastaniemy wieś taką, jaką przeważnie bywa we współczesnej Polsce. Wygląda inaczej niż idylliczne wyobrażenia mieszczuchów czy nawet miejsca, w które zazwyczaj wyjeżdżają na wakacje lub przeprowadzają się zbuntowane nastolatki z powieści obyczajowych.

Myślałem, że tu będzie bardziej wiejsko, znaczy rolniczo – wyznał. – Jakoś mało zwierząt i pól.
U nas gleba słaba. – Babcia pokiwała głową. – Ciężko było coś wyhodować. A jak jeszcze do supermarketów przyszło wszystko i każdy mógł sobie kupić, co chciał, w dodatku tanio, to ludzie posprzedawali ziemię. Teraz miastowi przyjeżdżają i budują się na nowych działkach. Oni też myślą, że tu wieś. Tylko że sami nie widzą, jak powoli tę wieś zamieniają w miasto.
Tomek zerknął ukradkiem na babcię, która kątem oka złapała jego spojrzenie.
Patrzysz, czy mi nie żal? – Uśmiechnęła się. – Nie żal. Czego żałować? Że świat się toczy swoim torem? Wszystko ma swój czas, a czasu nie zatrzymasz. Ale ludzie wciąż próbują, gonią się z czasem. Zatrzymasz jadący pociąg? Strach próbować.
Coś białego odbiło się od przedniej szyby, i jeszcze jedno, i znowu. Tomek pochylił się, żeby spojrzeć w niebo.
Śnieg? Grad? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na unoszące się w pełnym słońcu białe kuleczki.
Styropian – odparła babcia. – Jest pogoda, to wszyscy wzięli się za robotę. Ocieplają na zimę.
Pojawiły się pierwsze domy. Ogromne, luksusowe, z wielkimi dachami obok chylących się drewnianych chatek czy szarych smutnych klocków. Wokół wielu z nich uwijali się półnadzy opaleni mężczyźni, mocując styropianowe płyty na elewacji.

Na miejscu Tomek przeżywa szereg niespodzianek (niektóre wiążą się z mrocznymi rodzinnymi tajemnicami) prowadzących do wewnętrznej przemiany, jakiej doświadczają wszyscy rasowi bohaterowie literaccy. Postać ta jest bowiem spokrewniona z całym panteonem dziecięcych detektywów, członków "paczek", młodszych i starszych braci połączonych z rodzeństwem więzią tak mocną, że aż wzruszającą dla czytelników. Trochę jakbyśmy odkrywali nieznane dotąd losy detektywa Blomkvista, rodziny z Saltkråkan, dzieci z Bullerbyn czy braci Lwie Serce. Bliskość świata Astrid Lindgren to nie wszystko, "Kobrę" można też określić jako "przygodówkę" w starym, dobrym polskim stylu, à la Nienacki, Niziurski czy Bahdaj, ale lepszą, bo powieść Katarzyny Wasilkowskiej nie trąci myszką i nie jest tak wyraźnie "chłopięca", jak licząca kilkadziesiąt lat klasyka rodzimej literatury młodzieżowej. Są tu kobiety-bohaterki, "zwykłe" babki, matki, małe siostrzyczki, sąsiadki, wiejskie dziewuszki służące komuś za przyszywaną siostrę heroiny z życia wzięte, naprawdę i na co dzień kogoś ratujące. W okresie mody na książki o "dziewuchach", wojowniczkach oraz buntowniczkach, niedościgłych idolkach podszytych geniuszem, panie z "Kobry" przemówiły do nas dużo bardziej, bo są z naszego świata.
Autorka zagwarantowała nam nie tylko ciekawą lekturę, ale też turlanie się ze śmiechu. Jako miłośnicy językowych igraszek ubawiliśmy się zwłaszcza czytając dialogi z udziałem mieszkańców Dębowego Borku (poza pisemnymi instrukcjami Heniutki, szalonymi i urzekającymi, co więcej, chyba z życia wziętymi!).

Organista powiadał, zie to sam diabeł – zaśmiał się gardłowo krępy osobnik, odsłaniając samotny ząb na przedzie.
Siedział obok pana Józusia i pił z takiej samej butelki. Miał robocze ubranie ubrudzone białą farbą i za duży kaszkiet, mimo upału naciągnięty głęboko na uszy.
A ty co, Mieciu, Radziowi nie pomożesz? Masz gajerek, jak cię mogię, w sam raz na jaką fuszerkię – zadrwił Ambroziak.
O organiście mi tu bajerów nie wstawiaj, ten to wszędzie szatana widzi.
Powiadał, zie od probościa słysiał – spoważniał Miecio i schował ząb. – Zie mu powiadali te, co tu psiez całę zimę motokrosy po lesie jeździli. A juś kaźdy gadał, zie na nich tylko diabła nasłać, jak ani policja rady nie dali. Aż tu oni same przyśli do probościa i mówią, zie diabeł się im ujawił pośrodku lasu i zabronił jeździć. I jeście im kazał do probościa się stawić, zieby pokazał, jakie groby mają pośprzątać.

Lokalsi zapewniają rozrywkę na każdym kroku: pod sklepem, przed kościołem i podczas mszy ‏– o, tu szczególnie! Trudno było mi się pozbierać po ataku śmiechu, który towarzyszył czytaniu o śpiewach i grze organisty, kościelnych kreacjach pań czy miejscowych donosach i wojenkach. Polskości jest w "Kobrze" znacznie więcej, także poważniejszej, historycznej. Tomek pod wpływem miejscowych pasjonatów historii spędza wakacje na zgłębianiu dziejów regionu, zwłaszcza działań wojennych i rodzinnych wspomnień z czasów drugiej wojny światowej. Będzie coś o osobistym spotkaniu z Hitlerem, o Hubalu, o moście z czołgu (zob. niżej), o lokalnym klubie historycznym. Autorka nie przynudza, ale skutecznie popularyzuje historię i rozbudza w dzieciach chęć poznawania przeszłości swojej okolicy. Katarzyna Wasilkowska nie jest oczywiście pierwszą przedstawicielką polskiej literatury przygodowo-historycznej dla młodzieży – bardziej doświadczony czytelnik na pewno skojarzy "Kobrę" choćby z "Panem Samochodzikiem". Wątki motoryzacyjne są zresztą ważnym elementem omawianej książki.
Poza atmosferą powieści z dzieciństwa dzisiejszych dziadków, pojawiają się i same te książki, czytywane przez pewną dziewczynkę z Dębowego Borku. Jest i mój ulubiony wątek bibliotek oraz bibliotekarzy żyjących książkami. Nie zabrakło również techniki easter egg, pochodzącej co prawda z gier komputerowych, ale stale stosowanej w polskim komiksie i coraz częściej również w beletrystyce. Motywy czy postaci z popkultury pojawiają się na gościnnych występach w filmach, albumach komiksowych i tym podobnych, a w pewnym popularnym serwisie internetowym, którego użytkownicy zakładają własne kanały i stają się "komenterami", roi się od specjalistów śledzących najdrobniejsze nawiązania w kinowych czy growych przebojach. Jednak kiedy w nowej powieści dla młodzieży czytana jest inna, niedawno wydana powieść dla młodzieży, sprawę wykryje tylko prawdziwy znawca wśród literackich detektywów. Mam nadzieję, że zainteresowanie nastolatków rodzimą literaturą będzie pączkowało także dzięki takim zabiegom, jak polecanie "Detektywów z klasztornego wzgórza" w "Kobrze". Jeśli młodzież będzie czytać podobne skarby, nigdy nie zazna nudy, bo jak można się nudzić mając taką wyobraźnię i takie spojrzenie na świat jak Lina, wytrawna czytelniczka? Szkoda, że Tomek i Lina nie mają swojego kanału, od razu bym ich zasubskrybowała.

Ten most jest zrobiony z czołgu, wiesz? – powiedziała Lina, wystawiając twarz do słońca migoczącego między liśćmi.
Tomek przyjrzał się kładce ułożonej z dziwnych, trójkątnie zakończonych, metalowych płyt. Osobliwie wyglądało tow sielankowej scenerii, jakby siedzieli pośrodku szeroko rozwartych wnyków. Lina otworzyła jedno oko. – No z czołgu, takiego po Niemcach. Ludzie go rozebrali i przerobili na mostek. Fajnie, nie? W dorosłości zostanę pisarką. Napiszę bajkę o czołgu, który musiał odpokutować swoje grzechy, służąc ludziom za mostek.

Na zakończenie zwrócę uwagę na jeszcze jeden, bardzo ciekawy aspekt książki Katarzyny Wasilkowskiej. Czytając "Kobrę" czuje się, jak znakomicie autorka zna i rozumie dzieci oraz młodzież. Niewymuszony, prawdziwy język to jedno, ja zwróciłam uwagę przede wszystkim na pokazywanie świata takim, jak widzą go dzieci, na bezbłędne oddanie sposobu myślenia inteligentnego, ale nie jakoś wyjątkowo genialnego nastolatka. Kiedy Tomek zauważa wielkiego zwierza za ogrodzeniem, autorka nie pisze, że to ogromny pies w boksie, ale tak, jak uważa bohater: lew w klatce. Takie podejście dodaje lekturze kolorów, emocji, może też krztynę poezji i wzruszenia, na przykład gdy Tomek martwi się o swoją siostrzyczkę, bo jest od niej daleko i nie może ochronić Heniutki przed całym złem wszechświata. Przeczytajcie tę książkę koniecznie, nawet jeśli wasze dzieci są na nią jeszcze za małe lub już za duże. To po prostu dobra proza, zresztą znajomość świata młodych przyda się każdemu rodzicowi, a niektóre fragmenty "Kobry" rozśmieszą dorosłych może nawet bardziej niż dziecięcych czytelników, bo obraz naszego "dorosłego" społeczeństwa jest tu trafniejszy niż w wielu felietonach czy esejach. W tych tekstach zresztą rzadko kto odważy się rozpracować marketingowe, pseudocharytatywne kity, którymi jesteśmy na co dzień karmieni, tymczasem Katarzyna Wasilkowska znakomicie podsumowała skalę dobroczynności znanych sklepów. Jak? Dajcie się zaprosić na wielkie otwarcie marketu ALFA Żołądek w Dębowym Borku, sami zobaczycie. Kiełbasa z grilla, baloniki, piwko i disco polo gratis.
Bożena Itoya

Katarzyna Wasilkowska, Kobra, okładka Katarzyna Kołodziej, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz