Książka
"Hamak ze stanika" jest efektem rozmów Barbary Stenki z
dziećmi, a jako adresatów publikacji autorka wskazała dorosłych
"związanych z dziećmi w jakikolwiek sposób".
Rzeczywiście, pozycja ta powinna wzbudzić zainteresowanie i emocje
nie tylko rodziców czy dziadków, ale też zaangażowanych w swoją
pracę pedagogów, opiekunów, bibliotekarzy, animatorów kultury i
jej twórców. Czytelnik zyskuje możliwość poznania wielu małych
światów, bo książka złożona jest z odpowiedzi udzielonych na
pytania autorki przez 61 dzieci. Nie jest to jednak kwestionariusz
wypełniany przez wszystkich rozmówców. Publikacja zawiera 15
rozdziałów, a na każdy składa się wspomnienie Barbary Stenki,
której dzieciństwo "przypadło na lata siedemdziesiąte i
osiemdziesiąte dwudziestego wieku", oraz kilkadziesiąt
(powyżej 20, ale nigdy aż 60) anonimowych wypowiedzi współczesnych
dzieci (2017 rok). Pytania zadane młodym ludziom to właściwie
hasła, które oni mogli rozwinąć lub zwięźle skomentować, a
autorka parafrazując niektóre opinie sformułowała następujące
tytuły rozdziałów: "Ja – to ja!", "Tak – to
lubię najbardziej...", "Słowo na "sz" (szkoła),
"Mój wolny, wolny, wolny czas", "Dorośli, czyli
kochać za nic", "Marzę = planuję???", "Dzień
za dniem..." (grafik zwyczajnego dnia), "Rówieśnicy,
czyli kto?", "Raz, gdy pękłam ze śmiechu",
"Zagrożenia i strachy", "Mój najciekawszy sen",
"Moja pasja to taka pasja", "Jeden temat na
książkę...", "Rada dla świata", "Powinnaś
zapytać...".
Dorośli,
czyli kochać za nic
(...)
Rok 2017 – dzieci:
Są
niesprawiedliwi, mają swoich faworytów, czyli dzieci w pewnym
sensie błyskotliwe, takie do przodu. Na skryte dzieci dorośli nie
zwracają uwagi albo je lekceważą. Tak jest i w domu, i w szkole.
Są
fajni! Wygłupiają się z nami, mają kasę, lubię z nimi
przebywać.
Uważam,
że dorośli są naprawdę w porządku mimo swoich wad, które
posiada każdy z nas. Potrafią pokazać dzieciom w każdym wieku, że
są twardzi jak kamień, a także swoją zaradnością poradzą,
pomagają młodszym w trudnych dla nich sytuacjach.
(...)
Człowiek dorosły ma megaprzewagę nad osobą nieletnią, zwaną
dzieckiem lub młodzieżą. Dorosłemu każdy wierzy, a dziecku nie,
bo mówią, że zmyśla albo przekolorowuje. Dlatego dorośli mogą
robić nieletniemu krzywdę. Nawet rodzice, nie mówiąc o innych
nauczycielach czy przestępcach. Biją, straszą, piją alkohol,
krzyczą, kłamią, szantażują, rozwodzą się i jeszcze gorzej. Co
dziecko ma zrobić, no nie? Jak się poskarży i ktoś mu, powiedzmy,
uwierzy, to dziecko wyląduje w domu dziecka, ile jest takich
przypadków, no nie? Bo co – dorośli się zmienią? Nie. W tym
problem. Ale zakład, że pani tego nie wydrukuje.
Jak
widać już po pierwszym cytacie, "zgodnie z zamysłem Autorki,
wypowiedzi dzieci zostały przytoczone w oryginalnym brzmieniu".
Respondenci, a właściwie współautorzy książki, mają od 9 do 15
lat. Kim są? Poznajemy ich imiona – we wstępie, resztę
przedstawiają nam sami w toku książki, w takim zakresie, w jakim
im się podoba. Kwestie poszczególnych dzieci zostały od siebie
oddzielone, ale nie podpisano ich imionami, możemy więc tylko
próbować przyporządkować wypowiedź z jednego rozdziału do
podobnego tonu zdania umieszczonego w innym rozdziale. Autorka
wspomina we wstępie, że ze swoimi rozmówcami nie zawsze znała się
wcześniej, przypuszczam, że pochodzą oni z różnych środowisk,
choć sądząc po wypowiedziach jest wśród nich przynajmniej
kilkoro członków szczecińskich zespołów artystycznych, co może
wpływać na ogólny poziom czy charakter materiału zawartego w
książce. Stosunkowo rzadko zdarzają się tu dzieci, które mają
do powiedzenia niewiele, używają "koślawych" zdań lub
równoważników. Tymczasem nawet w klasie mojego syna odsetek takich
osób jest bardzo wysoki, a małomówność też przecież o czymś
świadczy, podobnie jak brak wprawy w konstruowaniu poprawnych
wypowiedzi. Nie wiem, czy dużo jest w Polsce młodych ludzi tak
otwarcie jak rozmówcy Barbary Stenki mówiących o swoich emocjach,
umiejących ująć je w słowa, obojętnie czy przesadzone, czy
oddające rzeczywiste przeżycia 1:1.
Słowo
na "sz"
(...)
Rok 2017 – dzieci:
W
szkole jest niesprawiedliwie. Nie ma sprawiedliwości. Słabi się
nie liczą. Panie lubią tylko najlepszych i wybijających się.
Pod
względem treści przekazywanej przez młodzież jest to książka,
która mówi sama za siebie. Wszelkie próby omówienia
poszczególnych wypowiedzi dzieci stają na granicy analizy
psychologicznej, która nie jest celem recenzji. Mogę natomiast
podzielić się swoimi wrażeniami co do obrazu dzieciństwa, jaki
ogólnie wyziera z tekstu przygotowanego przez Barbarę Stenkę.
Po
pierwsze, zwróciłam uwagę na przepaść między niektórymi
wypowiedziami autorki o jej najwcześniejszej młodości a
opowieściami dzisiejszych dzieci o ich teraźniejszości. Odczuwamy,
jak inaczej patrzy się na siebie z dystansu, jak łatwo się
mitologizuje, uogólnia, tworzy spójną narrację, w porównaniu z
gorącymi relacjami dzieci o niedawnej śmierci dziadka czy
przykrościami doznanymi od rodzeństwa, rówieśników albo
dorosłych kilka dni, a nawet kilka godzin temu. Emocjonalność,
dowcip wypowiedzi i czasem ich niezamierzona śmieszność (związana
również z błędami językowymi) to sfera dzieci, autorka zaś ma
wszystko dawno ułożone i "przepracowane". Nie znajdziemy
u niej materializmu, interesowności czy zarozumiałości
przebijającej z niektórych wypowiedzi dzieci w 2017 roku, wiadomo,
dorośli potrafią ukrywać te cechy, szybko też zapominają, że
były i ich udziałem.
Rówieśnicy,
czyli kto?
Rok
1979 – autorka:
Rówieśnicy...
nie będę za dużo pisała o tych, którzy zatruwali mi życie –
tak, istniały szkolne gangi i osobnicy, przed którymi drżała cała
szkoła. Groźne dziewczyny, okradające i szantażujące koleżanki,
które samy doświadczały przemocy w swoich domach. Chłopak –
Czarek, który wypchnął mnie na ulicę prosto pod jadący samochód.
Tak, byli tacy. Ale dawałam sobie z nimi radę, dzięki tym dobrym,
którzy mnie wspierali i lubili.
Nikt
nie mógłby mi zastąpić mojej szkolnej przyjaciółki – Eli.
Zaiskrzyło niemal od razu – okazało się, że tylko my dwie z
całej naszej klasy musimy chodzić po lekcjach do świetlicy, a
także na ciepłe śniadania i obiady w stołówce. Niemal każde
inne dziecko miało w domu babcię, ciocię, niepracującą mamę –
tak kiedyś było. Nie wiedzieli, co tracą – nasz czas w świetlicy
był bezcenny. Te szalone zabawy, rozmowy, śpiewanie, rysowanki. I
ucieczki pod pretekstem wyjścia do biblioteki. Codziennie bawiłyśmy
się w konie, ganiając po szkolnych korytarzach i klepiąc się po
tyłkach, rżąc, parskając tupiąc, zanim nie wyjrzała z klasy
jakaś surowa nauczycielka i karnie nie odprowadziła nas do
świetlicowej sali. Ela zawsze była blisko – na lekcjach i po. W
czasie ferii kupowałyśmy budyń w torebkach i z pasją gotowałyśmy
go z dodatkiem kakao lub kostek czekolady (w tych czasach nie istniał
gotowy budyń czekoladowy). Pamiętam naszą nieudaną akcję
ukręcania lukru, ale narozrabiałyśmy... Szpiegowałyśmy dorosłego
brata Eli. Jeździłyśmy tramwajami na tak zwane pętle, czyli
końcowe przystanki, żeby sprawdzić, gdzie dojedziemy i co tam
jest. Kupowałyśmy "nielegalne" lody za sprzedane (często
zbyt wcześnie) podręczniki. Biegłyśmy oglądać wypadki drogowe.
Dokarmiałyśmy konie ciągnące w mieście drewniane wozy (ech, ten
koń z wargami w buraczkach, o mało nie umarłyśmy ze śmiechu!).
Odprowadzałyśmy się po lekcjach i przychodziłyśmy po siebie
przed lekcjami. Byle razem. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego,
jakie to ważne, by mieć kogoś niezawodnego w szkolnej
codzienności. To było oczywiste. Rodzice nie byli przychylni naszej
przyjaźni, ale my przetrwałyśmy wszystko i dzisiaj, jako dorosłe
panie, nieraz wspominamy nasze przygody.
(...)
Rok
2017 – dzieci:
(...)
Rówieśnicy...
Z tego, co widać, nie są zbyt ufni i my nie możemy im zaufać.
Moje koleżanki takie nie są, niektóre. Większość z nich jest do
śmiechu i rozrywek, tylko nieliczni są do prawdziwych sytuacji. W
moim otoczeniu jest tylko jedna osoba prawdziwa. Reszta też jest
super, ale tylko do zabawy.
Po
drugie, w tekście znalazły się charakterystyczne "znaki
czasów" – wstępy Barbary Stenki do wszystkich rozdziałów
są przesiąknięte atmosferą dzieciństwa w PRL (problemy z
nabyciem papieru toaletowego, gaz łzawiący na ulicach, szare
ubrania polskie kontra kolorowe i pachnące zagraniczne, wczasy i
kolonie z zakładu pracy rodziców – co roku w tym samym miejscu i
składzie, pusta świetlica szkolna i stołówka, "twarde"
wychowanie, zabawy na podwórku), za to, co zrozumiałe, próżno
szukać w nich wzmianek o spędzaniu czasu na tworzeniu animacji,
graniu na tablecie czy komputerze. Choć to ostatnie było już
przecież hobby wielu dzieci urodzonych w latach 70. i na początku
lat 80. XX wieku, więc nieprawdziwy jest stereotyp, jakoby
dzisiejsze najmłodsze pokolenie tak bardzo różniło się od
poprzedniego. Autorka nie wspomina jednak o tym ani o innych
uprzedzeniach, w ogóle nie komentuje zamieszczonych relacji, daje
nam materiał, a wnioski mamy podjąć sami.
Moje
kolejne wrażenie w pewnym sensie pozostaje w sprzeczności z
poprzednim: obraz dzieciństwa przekazany w "Hamaku ze stanika"
uważam za uniwersalny, przynajmniej w powojennej Polsce.
Niezależnie, czy mamy obecnie rok 1950, 1980 czy 2018, wśród
dzieci zawsze znajdzie się jakiś myśliciel, zraniony przez świat
dorosłych nastolatek, marzący o karierze młody sportowiec,
uważający wszelkie formy spędzania czasu inne niż własna za
marnotrawstwo, fan zwierzątek, artysta, brzydula czy szara myszka
marząca o byciu gwiazdą z telewizji (albo YouTube'a), mądrala
przemawiający o doniosłych sprawach językiem swoich rodziców.
Mój
wolny, wolny, wolny czas
(...)
Rok 2017 – dzieci:
Trenuję
w tenisa. Marnowanie czasu jest bez sensu, to marnotrawstwo życiowe.
Życie ma się tylko jedno i coś można w nim osiągnąć albo nie.
Prosta retoryka. Brutalna prawda. Nie rozumie pani? Niektórzy
zostaną kimś, a inni będą przeciętniakami przed telewizorem. Nie
lubię odpoczywać, bezproduktywnie spędzać czasu. Wolę grać w
tenisa.
Warto
przyjrzeć się, czym dzieci z "Hamaka" chcą się dzielić
i spróbować zgadnąć, dlaczego. Czy nikt poza autorką ich nie
słucha? Czy czują się w jakiejś mniejszości i chcą walczyć o
prawa swojej grupy do bycia popularnym, modnym lub chociaż
umiarkowanie znanym ze względu na swój styl życia, nauki albo
spędzania wolnego czasu? A może po prostu lubią narzekać i
odgrywają przed Barbarą Stenką "sceny"? Książka jest
ciekawa właśnie dlatego, że nie należy do poważnych, naukowych
opracowań socjologicznych z precyzyjnie określonymi wymogami co do
respondentów, większości uwarunkowań w ogóle nie poznajemy.
Czytelnik ma jednak świadomość, że autorka zadbała o pewne
zróżnicowanie grona rozmówców, wśród których znalazła się na
przykład osoba przewlekle chorująca czy rodzeństwo dziecka
niepełnosprawnego. Marzenia i radości tych młodych ludzi mogą
otrzeźwić niejednego zrzędzącego na swoją ciężką codzienność
dorosłego. Równocześnie łatwo przedawkować "Hamak",
przynajmniej ja nie byłam w stanie czytać więcej niż 2-3
rozdziały dziennie, bo wypowiedzi dzieci za bardzo we mnie wnikały,
nie mogłam znieść wielogłosu w mojej głowie, każdemu chciałam
dać tę wymarzoną książkę o Lewandowskim, dobre słowo albo inny
drobiazg. Po skończonej lekturze mam wrażenie, że zdobyłam kilku
małych przyjaciół, a najgłębsza więź łączy mnie z
dziewczynką, która wymyśliła taki sam regał na książki, jak ja
kilka dni przed sięgnięciem po "Hamak ze stanika". Swoją
drogą, historia tytułu książki jest jedną z najweselszych i
dowodzi, że dzieci miewają najlepsze pomysły na chwytliwe akcenty
w twórczości dorosłych (ostatnio usłyszałam, że jeden z
kluczowych momentów amerykańskiego blockbustera "Thor:
Ragnarok" został wymyślony przez małego fana, a znakomite
dialogi dziecięce w filmie "Fuga" są autentyczne, oparte
na wypowiedziach dzieci reżyserki i scenarzystki – Agnieszki
Smoczyńskiej i Gabrieli Muskały).
Marzę
= planuję???
(...)
Rok 2017 – dzieci:
Moim
jednym z największych marzeń jest pojechać do Japonii i kupić tam
dużo gadżetów.
Marzę
aby kiedyś podłożyć głos pod bajkę.
Żebym
miała siostrę. Albo żeby moja Tosi miała szczeniaczki. Nie
zastanawiałam się nad planami. Plany są i tak narzucane, na
przykład przez rodzinę. A jednak mam plan. Chcę zostać
piosenkarką. Ale na pewno będę robiła animacje!
Marzenie,
marzonko mam takie malutkie, ale ogromniutkie. Mieć taki zawód,
żeby strasznie dużo zarabiać. Wtedy zostawiłabym sobie tylko
trochę kasy na jedzenie, a resztę oddałabym dla dzieci, co
zbierają na operacje ratujące życie. Bo już nie mogę patrzeć na
te ogłoszenia w sieci. Czuję się wtedy bardzo bezradna.
(...)
Chciałabym zostać piłkarzem i jeździć po wszystkich krajach na
świecie. Chciałbym wybudować dom, taki bardzo wielki, taką willę,
można powiedzieć. Żeby tam było piętnaście pokoi, osiem
łazienek, jedna duża kuchnia, basen przed domem i boisko do piłki
nożnej. Moje plany: skończę szkołę podstawową i pójdę do
technikum. Nie wiem, jakie plany mam. W ogóle żadnych planów nie
mam na razie.
(...)
Opowiem, o czym marzy moja mała siostra. Ma cztery lata i chodzi do
przedszkola. Ona marzy, żeby być starą babcią. Bardzo często
udaje babcię, chodzi zgarbiona i udaje, że nie ma zębów. Bierze
kijek od nordic walkingu i się podpiera. Wypycha też sobie plecy
poduszką i udaje, że ma garba. Trzęsie się i chodzi pomału.
Prosi rodziców, żeby dali jej emeryturę i tata daje jej złotówkę.
Bawimy się, że jest moją babcią, a ja jej wnuczką.
Żeby
ludzie nie pili alkoholu. Po alkoholu ludzie są straszni i śmierdzą.
Nigdy nie dawałabym alkoholu do sklepów, żeby tak każdy mógł
sobie kupować. Marzę, żeby to było zakazane. Ale jest otwarte
nawet w święta i ciągle pije się alkohol.
(...)Marzę
o kolorowej desce sedesowej – może być jednokolorowa: morska,
zielona albo czerwona. Najlepsze są takie przezroczyste z wtopionymi
muszelkami, rysunkami, nawet komiksami. Ale u mnie deska jest,
niestety, zawsze biała...
Chciałabym
mieć wszystkie książki świata (przetłumaczone na język polski,
rzecz jasna) w magicznym regale (miałabym ich dwa) – byłyby one
bez dna. Z jednego wyciągałabym książki (do ręki wpadałyby mi
tylko te, które są przeznaczone dla osoby w moim wieku). A do
drugiego odkładałabym książki przeczytane.
Planuję,
żeby żyć szczęśliwie. Obojętne, co będę robiła. Żeby to mi
dawało szczęście.
W
książce pojawiają się inne od publicznej (i powszechnej) formy
edukacji: szkoła leśna, szkoła demokratyczna i edukacja domowa. W
sprawie tej ostatniej jedno z dzieci wypowiada bardzo istotną
kwestię. Czy próbowaliście się dowiedzieć, jak dużo znajomych
dzieci uczy się w domu? Ja znam przynajmniej kilka rodzin, które
zdecydowały się na naukę poza szkołą i chyba co roku ich
przybywa. Niestety muszę potwierdzić prawdziwość opinii młodego
współautora "Hamaka ze stanika" – lektury szkolne nie
idą z duchem czasu i dyskryminują inne niż tradycyjna metody
nauczania dzieci.
Jeden
temat na książkę dla dzieci lub młodzieży
(...)
Rok 2017 – dzieci
(...)
Lektury szkolne są dla nas absurdalne, bo w nich są uwzględnione
wyłącznie dzieci ze zwyczajnego systemu szkolnego. Tak jest także
w innych książkach niebędących lekturami. My jesteśmy w zupełnie
innym systemie, to znaczy bez systemu. Nigdy nie trafiłam na książkę o kimś z edukacji domowej. Nigdy. A chcę zaznaczyć, że jest nas
niemało obecnie. O naszym życiu też warto napisać książkę, nie
ma się co bać.
Nie
dziwi wyraźne logo "50 lat Orderu Uśmiechu 1968-2018" na
okładce "Hamaka ze stanika", bo autorka sumiennie
relacjonuje sny, pragnienia i bolączki dzieci przed kilkudziesięciu
laty i dziś. Po tej lekturze wielu czytelników zechce zadbać o
dobre życie otaczających nas młodych ludzi i nieść w świat
przesłanie Janusza Korczaka oraz Orderu Uśmiechu: dbałość o
podmiotowe traktowanie dzieci. Barbara Stenka skutecznie podpowiada,
jak być ich prawdziwym i najlepszym przyjacielem, okazywać im serce
i dawać radość – tak określono profil Kawalera Orderu Uśmiechu
na stronie internetowej odznaczenia, ale przecież każdy z nas może
być na co dzień takim "cichym" kawalerem, znanym tylko
najbliższym dzieciom.
Bożena
Itoya
Barbara
Stenka, Hamak ze stanika. Barbara Stenka rozmawia z dziećmi i
młodzieżą, okładka: Katarzyna Kołodziej, zdjęcie na okładce:
Piotr VASCO Wasilkowski, Wydawnictwo Literatura – Literatura Piętro
Wyżej, Łódź 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz