Mam przed sobą książeczkę trochę
niecodzienną, która ukazała się ostatnio nakładem wydawnictwa Media Rodzina. Powstała z pasji, nie
tyle, zresztą, do opowiadania historii, lecz do materii całkiem innego rodzaju.
Opowiastki o myszkach Samie i Julii powstawały później, rodziły się niejako „po
drodze”, jako akompaniament do… No, właśnie. Najpierw był domek, czy raczej
dom, bagatela, z przeszło setką pokoi, zakamarków, stryszków, schowków i
przytulnych kątów. Twórczynią niezwykłej konstrukcji z kartonu i papier-mâché była holenderska
pisarka Karina Schaapman, ciekawa
postać, której bogatym życiorysem zainspirować by się mógł niejeden pisarz, czy
reżyser filmowy. Książki dla dzieci „pisały się” jej same niejako na marginesie
działalności politycznej.
Można nawet pomyśleć, że mogły być odskocznią od
spraw trudnych i dramatycznych, którymi się zajmowała. Krok po kroku,
wykorzystując oprócz papieru stare tkaniny sprzed kilkudziesięciu lat i
wszelkiej maści przedmioty Autorka stworzyła wnętrza nostalgiczne, przytulne i
sielankowe, w sam raz, by zamieszkać tam mogły mysie rodziny, zarówno te pełne
i wielopokoleniowe (rodzinka Sama), jak i te „po przejściach” (których się
zaledwie domyślamy), a więc składające się tylko z mamy i dziecka, w tym
przypadku – rezolutnej Julii. Jak można się od razu domyśleć, Sam i Julia to
nieodłączni przyjaciele. Jedno ma to,
czego nie ma drugie - pisze autorka - i
wszystkim się ze sobą dzielą. I może właśnie dlatego nieśmiały Sam (…) z Julią robi rzeczy, których sam nigdy nie
ośmieliłby się zrobić.(…). Wśród tych rzeczy na pewno jest buszowanie po
domu i odkrywanie jego zakątków i tajemnic, lecz także zwykłe sprawy: wizyta w
cukierni, pranie, ospa wietrzna, a nawet...
świętowanie szabatu. Cóż, myszki najwyraźniej mają wyraźnie zdeklarowaną
konfesję.
Historyjki biegną swoim torem,
lecz nie da się ukryć, że pierwszoplanowym bohaterem jest w tej książce
ilustracja. Ciekawa i niezbyt często u nas spotykana fotografia ilustracyjna,
dzięki dużemu formatowi, pozwala na niekończące się śledzenie fascynujących
szczegółów, zgadywanki „z czego to mogło być zrobione” i, przede wszystkim,
okrzyki podziwu nad kunsztem i pomysłowością Autorki. Miniaturowe meble,
instrumenty, zabawki, garnki, wszystko, co przyjdzie do głowy, wysmakowane i
dopieszczone w najdrobniejszym szczególe, przywodzi na myśl baśniowy świat
ilustracji Antona Piecka, również holenderskiego artysty, znanego z
nastrojowych obrazów. Autorka zadbała nawet o … krosty od ospy, wyhaftowane
czerwonymi koralikami na pyszczku chorej myszki! I to jest chyba właśnie ważny
element, ta dbałość o szczegóły – dzieci lubią, jak się je poważnie traktuje.
O takich domkach, jak ten z książki Schapmaaan, marzą chyba wszystkie
dziewczynki. Pamiętam, że gdy byłam mała, urządzałam mieszkania mojej lalce.
Była plastikowa z takimiż włosami, kupiona w kiosku „Ruchu” i potrafiła zamykać
oczy. I chociaż starałam się bardzo, to jednak musiała się zadowolić zdecydowanie
skromniejszym wnętrzem z meblościanką pracowicie przeze mnie wykonaną z pudełek
po zapałkach i resztek materiału. Ach, gdybym mogła wtedy zobaczyć „Mysi
domek”… Doskonałe źródło inspiracji, i to do tego stopnia, że nawet teraz
nabrałam ochoty, by stworzyć coś podobnego, naturalnie, nie na taką skalę, jak
Karina Schaapman, nie od razu... Zobaczymy, może zainspiruje się któraś z córek
i będzie potrzebowała mojego wsparcia? Każdy pretekst dobry, by się pobawić. A
może nie potrzeba nawet pretekstu? Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Mysi Domek można oglądać od frontu, tyłu i z boku, a liczy on przeszło setkę pokoików, przejść, zakamarków wyposażonych w mnóstwo potrzebnych sprzętów. Myszy, które go zamieszkują, zostały zaprojektowane i wykonane przez Karinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz