cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

sobota, 28 listopada 2015

Przybysz, przybysza, przybyszowi, przybysza, z przybyszem, o "Przybyszu"


Obrazy, kadry, twarze, smutek, melancholia, stare pocztówki, sepia, obłoki, obcy, mechanizmy – takie były moje pierwsze skojarzenia, hasła wywołane gdzieś z głębi mnie przez "Przybysza", czyli graficzną opowieść Shauna Tana wydaną staraniem Kultury Gniewu. W miarę zagłębiania się w historię, dołączały pojęcia konkretniejsze, bardziej realistyczne, jak emigracja, ucieczka, prześladowanie, ojczyzna. Kolejne ujęcia namalowane przez autora są jakby fotografiami, ale tylko jednymi z wielu, jakie można wywołać z negatywów samotności, wyobcowania i tęsknoty.
Czytelnik, czy raczej degustator "Przybysza" może sobie wyobrazić, że to oparta na faktach historia dziewiętnasto- lub dwudziestowiecznych europejskich emigrantów podróżujących za ocean, albo dzieje kogoś z rodziny, wędrującego daleko, za chlebem lub przeciw systemowi politycznemu, i to całkiem niedawno, na przykład po wojnie. Przybysze z kart tego albumu bywają równocześnie uciekinierami, wygnańcami, na pewno ich losy dają się porównać z wieloma doświadczeniami imigrantów politycznych, wyznaniowych, ekonomicznych... Tak, możemy doszukiwać się również najbardziej bieżących analogii. 
 
Z drugiej strony, ja rozmyślając nad podróżą bohatera, tym, jak obcy wydawał mu się "nowy świat", a więc tamtejsze istoty, język, alfabet, pożywienie, budynki, zawędrowałam w czasie daleko wstecz, i to nie tylko do tych, którzy przybywali (choćby ze swoich praojczyzn, jak my, Słowianie), ale i do których przybywano. Przecież ten, kto wchodzi do nieznanego środowiska ze swoją walizką (o tym, jak różnie można rozumieć taki "bagaż", świadczy kadr "Przybysza" przedstawiający otwieranie walizki), aklimatyzując się wprowadza mniejsze lub większe zmiany. Niektórzy chcą się włączyć do zastanego zwyczajnego życia, inni starają się włączać do niego przybyszów, jakimi czasem sami byli – tak właśnie toczy niekończącą się opowieść Shaun Tan.
 
Album jest piękny, duży, nastrojowy, sprawdzi się jako prezent dla dorosłych miłośników komiksów, ale proszę się nie obawiać, "czy to aby dla dzieci?". Mój syn sięgnął po tę publikację sam z siebie, nie pytał, o co chodzi, choć wiem, że na początku nie wszystko rozumiał. Oglądał, czasem powoli, kiedy indziej szybko przerzucając strony, chwilami się uśmiechał (te stwory!), bo wbrew pozorom nie jest to historia ponura, przeciwnie, według mnie niesie pokrzepienie i nadzieję. A dzieci naprawdę nie zawsze wymagają prostych, dosłownych komunikatów, czasem lubią pobłądzić w metaforach i obłokach, jak my. Moim ulubionym fragmentem tej opowieści są właśnie portrety chmur. Jeden z kadrów zadziwiająco przypomina obłok sfotografowany przeze mnie kilka miesięcy temu, przez co jeszcze bardziej poczuliśmy się elementem tej opowieści.
 
"Przybysz" został dość dokładnie opisany przez autora i wydawcę w notach na ostatniej stronie i okładce. Te omówienia trochę za bardzo sprowadziły mnie na ziemię, w pewnym stopniu blokując własne interpretacje i swobodnie płynące skojarzenia. Tak było po pierwszej "lekturze" albumu, ale teraz, kiedy minęło kilka dni, obrazy w mojej głowie wyzwoliły się ze słownych komentarzy, ożyły i dalej działają. Ten niemy, "malarski" komiks pozostaje dla mnie uniwersalną, wywołującą ciarki przypowieścią o podróży i domu, jakkolwiek by je interpretować.
Bożena Itoya
Przybysz + Mężczyzna po raz ostatni czule całuję swoją żonę i córkę, by za chwilę wejść na pokład statku, którym przemierzy ocean. To bolesne rozstanie jest początkiem najważniejszej podróży w jego życiu – opuszcza dom w poszukiwaniu nowego, lepszego miejsca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz