Obrazy,
kadry, twarze, smutek, melancholia, stare pocztówki, sepia, obłoki,
obcy, mechanizmy – takie były moje pierwsze skojarzenia, hasła
wywołane gdzieś z głębi mnie przez "Przybysza", czyli
graficzną opowieść Shauna Tana wydaną staraniem Kultury Gniewu. W
miarę zagłębiania się w historię, dołączały pojęcia
konkretniejsze, bardziej realistyczne, jak emigracja, ucieczka,
prześladowanie, ojczyzna. Kolejne ujęcia namalowane przez autora są
jakby fotografiami, ale tylko jednymi z wielu, jakie można wywołać
z negatywów samotności, wyobcowania i tęsknoty.
Czytelnik,
czy raczej degustator "Przybysza" może sobie wyobrazić,
że to oparta na faktach historia dziewiętnasto- lub
dwudziestowiecznych europejskich emigrantów podróżujących za
ocean, albo dzieje kogoś z rodziny, wędrującego daleko, za chlebem
lub przeciw systemowi politycznemu, i to całkiem niedawno, na
przykład po wojnie. Przybysze z kart tego albumu bywają
równocześnie uciekinierami, wygnańcami, na pewno ich losy dają
się porównać z wieloma doświadczeniami imigrantów politycznych,
wyznaniowych, ekonomicznych... Tak, możemy doszukiwać się również
najbardziej bieżących analogii.
Z
drugiej strony, ja rozmyślając nad podróżą bohatera, tym, jak
obcy wydawał mu się "nowy świat", a więc tamtejsze
istoty, język, alfabet, pożywienie, budynki, zawędrowałam w
czasie daleko wstecz, i to nie tylko do tych, którzy przybywali
(choćby ze swoich praojczyzn, jak my, Słowianie), ale i do których
przybywano. Przecież ten, kto wchodzi do nieznanego środowiska ze
swoją walizką (o tym, jak różnie można rozumieć taki "bagaż",
świadczy kadr "Przybysza" przedstawiający otwieranie
walizki), aklimatyzując się wprowadza mniejsze lub większe zmiany.
Niektórzy chcą się włączyć do zastanego zwyczajnego życia,
inni starają się włączać do niego przybyszów, jakimi czasem
sami byli – tak właśnie toczy niekończącą się opowieść
Shaun Tan.
Album
jest piękny, duży, nastrojowy, sprawdzi się jako prezent dla
dorosłych miłośników komiksów, ale proszę się nie obawiać,
"czy to aby dla dzieci?". Mój syn sięgnął po tę
publikację sam z siebie, nie pytał, o co chodzi, choć wiem, że na
początku nie wszystko rozumiał. Oglądał, czasem powoli, kiedy
indziej szybko przerzucając strony, chwilami się uśmiechał (te
stwory!), bo wbrew pozorom nie jest to historia ponura, przeciwnie,
według mnie niesie pokrzepienie i nadzieję. A dzieci naprawdę nie
zawsze wymagają prostych, dosłownych komunikatów, czasem lubią
pobłądzić w metaforach i obłokach, jak my. Moim ulubionym
fragmentem tej opowieści są właśnie portrety chmur. Jeden z
kadrów zadziwiająco przypomina obłok sfotografowany przeze mnie
kilka miesięcy temu, przez co jeszcze bardziej poczuliśmy się
elementem tej opowieści.
"Przybysz"
został dość dokładnie opisany przez autora i wydawcę w notach na
ostatniej stronie i okładce. Te omówienia trochę za bardzo
sprowadziły mnie na ziemię, w pewnym stopniu blokując własne
interpretacje i swobodnie płynące skojarzenia. Tak było po
pierwszej "lekturze" albumu, ale teraz, kiedy minęło
kilka dni, obrazy w mojej głowie wyzwoliły się ze słownych
komentarzy, ożyły i dalej działają. Ten niemy, "malarski"
komiks pozostaje dla mnie uniwersalną, wywołującą ciarki
przypowieścią o podróży i domu, jakkolwiek by je interpretować.
Bożena
Itoya
Przybysz + Mężczyzna
po raz ostatni czule całuję swoją żonę i córkę, by za chwilę wejść na
pokład statku, którym przemierzy ocean. To bolesne rozstanie jest
początkiem najważniejszej podróży w jego życiu – opuszcza dom w
poszukiwaniu nowego, lepszego miejsca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz