Gdy
pierwszy raz zobaczyłam okładkę "Do kroćset!" Olgi
Wróbel (wyd. Centrala), nie potrafiłam zgadnąć, jakiego typu to
książka, do kogo i o czym może mówić. Komiks to, opowieść
graficzna, czy picturebook? I cóż oznacza okładkowy opis "książka
dla dzieci, głównie tych około trzydziestego roku życia" –
zaczepkę, żart? W każdym razie mojego jedenastolatka ta okładka
zniechęciła, ale kiedy zajrzał mi przez ramię, i zobaczył, co
zostało schowane w środku książki, szybko zabrał się za
lekturę.
Książka
spodobała nam się właśnie dzięki tej zabawnej konwencji, dla nas
trochę trochę tajemniczej, bo chyba nie czytaliśmy (i nie
oglądaliśmy) niczego podobnego. Do końca nie wiedzieliśmy, ku
czemu zmierza ta opowiastka, czy autorka na końcu uraczy nas jakimś
morałem albo stałym w literaturze dla dzieci
stwierdzeniem-odkryciem, że to wszystko był sen? Na szczęście
nie, zabawa z "Do kroćset!" polega na czym innym i jest
przednia. Twardo ciosana, pozornie dość ponura polska
rzeczywistość, w której dzieci spędzają wakacje wśród
parującego asfaltu wielkich miast, okazuje się tu tylko powłoką,
pod którą kryje się wesołe, fantastyczne dzieciństwo. Nie chodzi
nawet o dobudowywanie innego świata z wykorzystaniem wyobraźni, po
prostu te szare blokowiska nie są takie złe, gdy ma się dziesięć
lat i trochę pogody ducha.
O
swojej niepowszedniej codzienności opowiada nam tu dziesięcioletnia
dziewczynka. Książka pełna jest dziecięcych wrażeń, skojarzeń
i interpretacji. Olga Wróbel prezentuje nam między innymi
niepowtarzalne portrety salmonelli (tak, właśnie tej), kranówki
latem, spieczonych trawników, chłodnej i ciemnej klatki schodowej,
baniek mydlanych, ukwiałów, ale i ludzi, wśród których
najbardziej polubiłam ulicznego sprzedawcę siemienia i, a jakże,
siostrę piratkę. No właśnie, o co chodzi z tymi domorosłymi
piratami, którymi najwyraźniej są przebierańcy z okładki?
Zbadajcie sami, ja nic nie powiem, bo też sama nie wszystko wiem.
Rysunki
autorki są po prostu fajne, czasem realistyczne (wygląd papugi,
plan mieszkania, sprzedawca siemienia i jego stoisko, pan Antek z
warzywniaka na swoim terenie), kiedy indziej szalone (klatka schodowa
zmieniająca się w akwarium, "rysunek o tym, jak mój nos widzi
lato"), a przeważnie 2 w 1. Spokojne, zamglone, płynnie się
rozwijające kolory wprawiają czytelnika w rozmarzony, nieco leniwy
nastrój, ale nikt tu nie przyśnie, w książce jest na to za dużo
ruchu między granicami tradycyjnej ilustracji książkowej (czy taka
jeszcze istnieje?), książki obrazkowej, opowieści czy impresji
graficznej i komiksu. Niektóre strony są dla mnie takimi kadrami
komiksowymi widzianymi pod lupą, z niewidocznym obramowaniem. Olga
Wróbel przeskakuje od brzydkich buziek przedszkolaków do fal włosów
i tych morskich, zmieniając nastroje postaci oraz czytelników,
przekuwając dostosowanie do świata w rozbuchaną hardość i
kwiecisty brak pokory.
I
ja byłam kiedyś piratką, tym i owym, może dlatego tak dobrze mi
się czytało i oglądało "Do kroćset!". Mam nadzieję,
że autorka nie poprzestanie na tej publikacji, bo dawno nikt mnie
tak nie oczarował rzeczywistością.
Bożena
Itoya
Olga
Wróbel, Do kroćset!, Centrala – Mądre komiksy, Poznań 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz