Poznajcie
książkę, która wspiera działania Polskiej Akcji Humanitarnej w
Syrii, mieszkańcom Aleppo pomaga być zrozumianymi, może czyni ich
odrobinę mniej opuszczonymi, zapomnianymi przez świat, a nam,
czytelnikom, pozwala zrozumieć, co tam się tak naprawdę dzieje (i
nie chodzi o charakter konfliktów politycznych, kto jest winny i kto
ma rację). "Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo" Grzegorza
Gortata możemy postrzegać jako książkę niosącą wiedzę i
pomoc, ale jest i inna płaszczyzna odbioru. To powieść pełna
poetyckich obrazów literackich i plastycznych (ilustracje Marianny
Sztymy), intensywnie oddziaływająca na czytelnika, lektura, o
której myśli się zasypiając, śpiąc, budząc się i żyjąc
przez cały dzień.
Grzegorz
Gortat zapoznaje nas z pięcioosobową rodziną z Aleppo i jej
sąsiadami. Narratorką uczynił Jasmin, najstarsze z trojga dzieci
bardzo kochających rodziców. Jej braćmi są sześcioletni Nabil i
całkiem mały, trzyletni Tarik, który nie pamięta nic poza wojną,
bo urodził się w jej trakcie. Jasmin niby matkuje młodszemu
rodzeństwu tak, jak czyni to każda starsza siostra, jednak w
warunkach "cudownego" dzieciństwa w Aleppo opieka i
częściowe zastępowanie dorosłych (zajętych choćby zdobywaniem
jedzenia) ma nieco inny wymiar. Trudno jest zorganizować bezpieczne
zabawy w zaminowanych gruzach, pod niebem wzbudzającym lęk,
kojarzącym się nie z lotem ptaka, ale z nalotami.
Rodzice
Jasmin są wspaniali, ciepli, opiekuńczy, rozsądni, ludzcy. Gorąco
im kibicujemy jako czytelnicy. Ważne wydało mi się, że tata
Jasmin i kilka osób z jej otoczenia są byłymi nauczycielami,
naukowcami, ludźmi teraz, podczas wojny, zdegradowanymi i zawodowo,
i moralnie. Opis ich losu może otworzyć oczy wielu młodym (a może
i starszym?) Polakom, którzy Syrię i okoliczne kraje kojarzą tylko
z tabunami obszarpanych, bezimiennych uchodźców i zagrożeniem
terrorystycznym dla Europy. Czwartoklasiści w szkole mojego syna nie
mają pojęcia, co dzieje się w Syrii, bywa, że na przerwach bawią
się w terrorystów (nie szczędząc towarzyszących detonacji
okrzyków chwalących Allaha), wyzywają się od "arabów"
i "islamów". Na tych uprzedzeniach kończą się
skojarzenia z krajami Bliskiego Wschodu. Teoretycznie nie należy się
spodziewać, by powieść "Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo"
dotarła do takich uczniów, ale, wbrew pozorom, przeważnie są to
"dzieci z dobrych rodzin", w których książki są obecne
i prawdopodobnie uświadamianie z użyciem literatury jest możliwe.
Powieść
liczy 39 krótkich rozdziałów, na jej kartach poza głównymi
bohaterami pojawia się kilka postaci, zazwyczaj silnie zarysowanych
i wracających po kilkunastu lub kilkudziesięciu stronach.
Czytelnikowi szczególnie doskwiera obecność stryja Jasmin,
brodatego Husajna. Podejrzana działalność dalekiego krewnego, jego
moc, ignorowanie i poniżanie kobiet, namawianie taty Jasmin na coś,
co bardzo nie podoba się jej mamie – wszystko to tworzy wokół
postaci stryja Husajna nastrój grozy, który odczuwają i dziecięcy
bohaterowie, i czytelnicy. Nie trzeba nawet rozumieć, co oznacza ta
broda i skąd bierze się władza brodacza, wystarczy ta niepokojąca
atmosfera.
Akcją
książki jest codzienność, ale taka, jakiej polskie dzieci nie
znają. Mamy do czynienia z literacką fikcją, a jednak tyle tu
prawdy: niesprawiedliwości, nagle urwanych rozmów, znajomości i
istnień. Jasmin jest wyjątkowo dojrzałą ośmiolatką, mieliśmy
nawet wrażenie, że pewne obserwacje zostały "włożone"
w jej usta czy myśli, a tak naprawdę są wnioskami dorosłych,
wzruszającymi szczególnie dla nas, rodziców, którym zależy, by
nasze dzieci wychowywały się w pokoju i nie musiały podejmować
podobnych rozważań. Cóż, nie zarzucam nic autorowi, wcale nie
chciałabym się przekonać, czy zanurzone, wręcz podtopione w
wojnie dziecko rzeczywiście jest tak poważne, rozważne, mądre i
filozoficznie nastawione do życia.
(...)
Nabil zapytał, nie przerywając wznoszenia muru z klocków:
– Co
to znaczy "oblężone miasto"?
– Tak
mówimy, kiedy wróg otacza z każdej strony i atakuje jakieś
miasto. – Widziałam, że odpowiedź nie przychodzi tacie łatwo.
Przyciszył radio, które puszczało teraz muzykę. – Wtedy ani
mieszkańcy nie mogą się wydostać, ani żadna pomoc do takiego
miasta nie może dotrzeć.
– A
kto właściwie jest naszym wrogiem?
Tata
poczerwieniał jak mały chłopiec przyłapany na braku pracy
domowej. Przypomniało mi się, co tak niedawno z tego samego miejsca
mówił pan Safik – i wcale się tacie nie dziwiłam. Bo
rzeczywiście, na jakiej podstawie z tej długiej listy wybrać tych,
którzy przelali najwięcej syryjskiej krwi? Komu powinien przypaść
tytuł naszego największego wroga? Wojskom rządowym? Islamistom?
Powstańcom? Rosjanom? Amerykanom? Gdyby stał tu teraz pan Safik,
powiedziałby pewnie, że los zwykłych Syryjczyków tak naprawdę
nikogo już nie obchodzi. Po pięciu latach wojny naszym wrogom i
przyjaciołom zależy już tylko na jednym: chcą całemu światu
udowodnić, że oni i tylko oni mieli od samego początku rację.
(33.
Trudne pytanie)
Jaka
jest historia tej rodziny? Uciekną z Aleppo? Dotrą do obozu dla
uchodźców? Trafią do Polski lub innej spokojnej przystani, gdzie
idąc ulicą nie trzeba bać się ostrzału? Przeczytajcie, ja
zdradzę tylko, że w tej książce chyba nic nie jest typowe,
zresztą to widać nawet na pierwszy rzut oka. Jedni oceniają
książkę po okładce, inni nie, ale w przypadku "Mojego
cudownego dzieciństwa w Aleppo" już patrząc na okładkę
można wiele stwierdzić: to pozycja dla dzieci i dorosłych (lub po
prostu: dla rodzin), nie będzie zbyt kolorowo, ale mimo wszystko
delikatnie i jasno. Autor i ilustratorka nie próbują przypodobać
się dziecięcemu odbiorcy, nie udają, nie przybierają literackich
czy artystycznych póz, mówią szczerze, po swojemu, świetnie się
do siebie dopasowując. Obrazów nie ma w tej książce zbyt wiele,
ale nie można ich pominąć ani zapomnieć. Zapadały w nas
stopniowo, a zaczęło się od małego Tarika narysowanego na stronie
13, ale widocznego i na odwrocie, na białej części strony 14, pod
tekstem. To wrażenie było chyba niezamierzone przez wydawcę, przez
co wydało się nam magiczne i takie zupełnie nasze, osobiste.
Zaczęliśmy zastanawiać się, czemu Tarik tak prześwituje? Czy w
tej czerwonej koszulce nie ma stanowić celu ostrzału, bombardowania
albo całej opowieści? Potem były jeszcze prześcieradła prasowane
przez mamę Jasmin, wyfruwające przez okno jako chmury i tata chmurę
przytulający, a także inne niezapomniane ilustracje (broda
stryja!). Gdyby te obrazy krążyły po Internecie zamiast memów o
uchodźcach, czy świat nie byłby lepszy?
Oczywiście
wiele osób czytających dzieciom woli ten wspólny czas przeznaczyć
na opowiastki rozrywkowe, dodatkowo też starszym dzieciom, które
książkę zrozumieją, rodzice rzadko czytają. Warto jednak zmienić
zwyczaje dla "Mojego cudownego dzieciństwa w Aleppo", bo
tę powieść najlepiej przeżywać i omawiać wspólnie. My
czytaliśmy ją właśnie w ten sposób: rodzinnie, na głos, na
życzenie syna odłożywszy na później inne lektury, w tym lubianą
przez niego serię science fiction dla młodzieży. Jeśli
jedenastolatek rozmiłowany w literaturze przygodowej, książkach
humorystycznych i wszelkich komiksach z taką uwagą słucha rodzica
czytającego "Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo", z takim
zaangażowaniem domaga się kolejnych rozdziałów, nie może to być
tylko przygnębiająca powieść o wojnie. Oczywiście nie jest też
wesoła, więc jaka?
Kiedy
po kolacji mama ułożyła nas do snu, tata zaczął nam czytać
książkę przy zapalonej lampie.
Kiedy
skończył, miałam kluchę w gardle. Spytałam:
– Dlaczego
jest taka smutna?
– Czy
na pewno smutna?
– Prawie
się popłakałam.
– Ja
też – wsparł mnie Nabil. – Temu niby Szczęśliwemu Księciu
pęka serce, a jaskółka ginie na mrozie. To ma być wesoła bajka?
– Nie
powiedziałem, że jest wesoła. Nie zgadzam się tylko ze
stwierdzeniem, że jest smutna.
– Jaka
to różnica? – Podniosłam się na łokciu.
– Niesie
optymistyczne przesłanie. Uczy, ze prawdziwa miłość wymaga
poświęceń. I że jeśli kogoś kochamy, gotowi jesteśmy zrobić
dla niego wszystko. To chyba dobre zakończenie?
(32.
Prezent od Nabila)
Nie
odpowiem na to pytanie, bo książka Grzegorza Gortata dla każdego
może okazać się czymś innym, wywołać przebudzenie, oburzenie,
wzruszenie, ból, oczyszczenie, nadzieję, ale zakładam, że
przypadkowych młodych czytelników, zwłaszcza takich
skoncentrowanych na swoim codziennym tu i teraz, może pozostawić
niewzruszonymi, niezainteresowanymi, obojętnymi. Nie wszyscy lubią
rozmyślać, nie każdy chce być świadomy, przeważnie niewiedza
jest łatwiejsza. Podobnie jak wiele osób przejeżdżając
samochodem lub przechodząc obok człowieka leżącego na ulicy nie
sprawdzi, co się stało, nie wezwie pogotowia, tylko uspokoi swoje
sumienie stwierdzając, że to pewnie pijak albo narkoman, a jeśli w
dodatku jest z nami dziecko, trzeba zadbać, by nie zobaczyło sinego
odcienia twarzy czy krwi, odgrodzić jego dzieciństwo od przykrych
widoków i faktów – tak też nie każdy zwróci uwagę (swoją i
dziecka) na losy Aleppo.
Dorośli
są naiwni. Wydaje im się, że jak rozmawiają szeptem, dzieci nic
nie usłyszą. Jest dokładnie na odwrót.
(37.
Rzeczy, które nie powinny się wydarzyć)
Bożena
Itoya
Grzegorz
Gortat, Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo, ilustracje Marianna
Sztyma, Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2017.
Jeszcze nie czytałam, ale na pewno kupię i przeczytam!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńmiałam kluchę w gardle jak czytałam recenzję...
OdpowiedzUsuńKsiążkę kupię !!! już jutro