cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 31 października 2017

Czerwone Wilczątko – sekrety lasu


Trochę światła, więcej mroku i tła jak z kalejdoskopu – niech tę recenzję otworzy właśnie pierwsza (rymowana) myśl, jaka nasunęła mi się po lekturze "Czerwonego Wilczątka" Amélie Fléchais. Książka obraz(k)owa "Le Petit Loup Rouge" w języku francuskim ukazała się w 2014 roku, a polskie wydanie w 2017 roku zapewniła Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), powierzając przekład Anie Brzezińskiej. Co ciekawe, właściwie o tę edycję zadbano już wcześniej, ponieważ wśród danych redakcyjnych znalazła się informacja: "Copyright kultura gniewu for the Polish edition 2015". Domyślam się więc, że proces wydawniczy był skomplikowany. Efekt jest jednak oszałamiający i warto było czekać trzy lata, bo właśnie trzymam w rękach publikację nieprzeciętną, wyróżnianą przez każdy ze zmysłów bibliofila: wzrok (format, grafika, kolorystyka), dotyk (struktura papieru "współpracująca" z barwami), węch (wiadomo, o co chodzi) i słuch, bo z jednej strony miło słuchać ciężaru przewracanych kart, a z drugiej, jeśli czytamy książkę dziecku na głos, to na pewno ten głos okaże się jedynym, co będzie słyszało aż do końca książki. Ucichną gwar ulicy, zagadywania młodszego rodzeństwa, telefony, to będzie wasza chwila. W jakichkolwiek okolicznościach byśmy nie czytali, nie można się uwolnić od tego książkowego spektaklu w pięciu aktach, trzeba wytrwać, choćby z zapartym tchem, do ostatniej sceny i opadnięcia mrocznej kurtyny.
Wspomniałam o czytaniu "Czerwonego Wilczątka" z dzieckiem, ale muszę dookreślić, że w moim przypadku był to początkujący nastolatek. Wydawca za dolną granicę wieku czytelnika uznaje osiem lat (według strony internetowej Kultury Gniewu). Zależnie od wrażliwości oraz doświadczeń młodego człowieka, zwłaszcza jego kontaktu z komiksem i mrocznymi klimatami, poprzeczkę można podnieść nawet o dwa czy trzy lata. Jest to bowiem jeden z takich produktów kultury dla dzieci, które nieostrożni rodzice maluchów nazywają niekiedy "chorymi bajkami". Spotykam się z podobnymi określeniami książek wypowiadanymi na popularnych portalach parentingowych, byłam świadkiem pospiesznego opuszczania kina podczas projekcji filmu "Za niebieskimi drzwiami", słyszałam też o całej klasie (zerówce) płaczącej na seansie "Sekretów morza", zdarzało mi się również (mimowolnie...) doświadczać na festiwalu Kino Dzieci wyrazów niezrozumienia płynących potoczyście z ust dzieci, które były poniżej zalecanego wieku widza. Warto więc uwzględniać wskazówki instytucji dystrybuującej książkę czy film, zamiast uznawać, że skoro dla dzieci, to dla wszystkich.


Album Amélie Fléchais na pewno przypadnie do gustu koneserom książki obrazkowej dla dorosłych (a lubią je także dzieci!) oraz najcięższych opowieści braci Grimm. Tym razem oceńcie książkę po okładce – nietrudno zauważyć, że Wilczątko niesie w węzełku truchełko zajączka, a urocze listki i pączki są podejrzanie zaczerwienione, jakby umoczone we krwi. Można też dostrzec ćmy, zniewalające powoje i ciernie w tle. Jeśli się nie boicie, zerwijcie folię z tej ekskluzywnej igraszki i pogrążcie się w negatywie baśni.
Autorka zaznaczyła, że "Czerwone Wilczątko" powstało "z inspiracji baśnią Czerwony Kapturek Charles'a Perraulta". W tej interpretacji w baśniowym lesie żyje sobie wilcza rodzina, mieszkając pod korzeniami drzewa w domostwie podobnym do ludzkiego, korzystając ze sprzętów zbliżonych do tych naszych, choć mama nie przynosi w wiklinowym koszyku bułeczek i jabłek, tylko martwe zające, a w sąsiedztwie nie mieszka zrzędliwa staruszka czy uciążliwy podwórkowy łobuz, tylko królewskie sumy (w koronach) oraz inne stworzenia. Wilczyca przyodziana jest w fantastyczną draperię, trochę suknię, trochę płaszcz, a jej potomek, którego płci właściwie nie znamy, nosi imię (czy przezwisko) Czerwone Wilczątko, ze względu na, wiadomo, czarowny czerwony płaszczyk z kapturkiem. Zgodnie z literackim pierwowzorem, mama wysyła wilczątko do chorej babci, która nie może już polować. W węzełku ląduje wspomniane już truchełko, a w uszach i głowie przestroga przed lasem martwych drzew, w którym mieszkają myśliwy i jego córka, wrogowie wilków.
Lekkomyślny wędrowniczek, korzystając z uroków lasu, trafia tam, gdzie nie powinien. Ufa jednak, że jest dostatecznie samodzielny, by sobie poradzić, oraz wystarczająco wstrzemięźliwy, by zjeść tylko jedną zajęczą łapkę. I pozostałe. No, i może uszka... Nie starcza samokontroli, nerwy zabłąkanego zwierzątka też okazują się zbyt słabe, kładzie się więc na ziemi i pochlipuje. A może nawet na chwilę zasypia? I śni resztę historii? Oczy Czerwonego Wilczątka są tak nierzeczywiste, że trudno ocenić, kiedy wylewają jeziora łez na jawie, a kiedy pogrążają się w świecie strasznych opowieści mamy. Podczas łzawego odpoczynku wilczątko słyszy sympatyczny, pocieszający głos i widzi turkusowo-złotą dziewczynkę. Jest to osóbka przypominająca starodawną, porcelanową lalkę ze szklanymi oczami, choć ja miałam skojarzenia raczej z zabawkowymi oprawcami z horrorów. Wilczątko chwyta pomocną dłoń i rusza z dziewczynką do jej domu, wysłuchując ułożonej przez towarzyszkę melodii i pieśni. Kolorystyka historii powoli się zmienia: dotąd przeważnie była zbliżona do tej z okładki, teraz zyskuje zupełnie nowe odcienie.
W pierwszych trzech rozdziałach wilczątko idzie przez las, ale dopiero w czwartym i piątym (pomijając jeden obraz-zwiastun z trzeciego) dociera w graficzne i nastrojowe okolice komiksu "Przez las" Emily Carroll. Wcześniej motywy roślinne przetaczają się niczym w kalejdoskopie, przypominając kadry filmów Tomma Moore'a: "Sekret księgi z Kells" ("The Secret of Kells") i "Sekretów morza" ("The Song of the Sea"). Także niektóre twarze, spojrzenia oraz cały tryb opowieści skojarzyły mi się z tymi animowanymi obrazami, w których roi się od celtyckich tradycji i istot mitycznych.
Ilustracje autorki niekiedy zdają się być eksperymentami malarskimi, zabawą z paletą, dziecięcym mieszaniem farb akwarelowych z efektem rozmytych, przygaszonych szarości, brązów, zgniłej zieleni, fioletu i niebiesko-zielonych odcieni roślinności. Jednak tak naprawdę nie ma tu miejsca na przypadkowość i improwizację. "Czerwone Wilczątko" jest zaplanowane i dopracowane do najmniejszej kreski na ilustracji i litery w tekście, to pełna koncepcja artystyczna, bez marginesu pozostawianego dla czytelnika, by uzupełnił baśń własnymi domysłami czy wizjami.
Od wspomnianego wyżej spotkania z dziewczynką przygoda wilczątka staje się coraz mroczniejsza, ale nie zdziwiło to nas, nie zapadliśmy się w tej ciemności i mgle, bo od początku dostawaliśmy sygnały o takim charakterze tej książki. Jeśli ktoś nie zauważył, co zapowiada okładka, to może zwrócił uwagę na stronę tytułową z melancholijną, szaroprzezroczystą jak wspomnienie panią, w której włosy wtulają się kruki. Albo na kosteczki wystające z runa leśnego, po którym kroczą Czerwone Wilczątko i jego przewodniczka. A tam tuż, niedaleczko, czekają wrota z płaskorzeźbą kobiety zapamiętanej ze strony tytułowej. Ty który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją – zdaje się ostrzegać ta niesamowita brama. Łatwowierne wilczątko oczywiście dało się zwieść słodkiemu głosowi dziewczynki i weszło. Co będzie dalej, zdradzić nie mogę, ale pojawią się jeszcze dwie opowieści z przeszłości, niby nadal w formie pieśni, ale już nie tej romantycznej, tylko jako czysta rozpacz wsączająca się we współczesną rzeczywistość i los bohatera.
W finale "Czerwonego Wilczątka" spodobało mi się objaśnienie znaczenia tkanin, pięknie zdobionych, pojawiających się co i rusz, opatulających wilki i snujących się za piękną panią z pieśni. Czytelnik dowiaduje się też, dlaczego postacie na wyklejkach (na początku oraz końcu książki), zastygłe jako rzeźby, są różnymi wcieleniami tej samej historii. Autorka z wdziękiem i zarazem dosadnością wplotła w obraz i w słowo koncepcję relatywizmu. To niewątpliwie udane zagranie filozoficzne. Również morał, którego w żadnej baśni nie może zabraknąć, nie zawiedzie wymagających czytelników: nienawiść, uprzedzenia i bycie ofiarą mogą być dziedziczone, a to, co znienawidzone i odrażające, bywa najbliższe temu, co kochamy.
Bożena Itoya

Amélie Fléchais, Czerwone Wilczątko, tłumaczenie Ana Brzezińska, Kultura Gniewu, Warszawa 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz