Trochę
światła, więcej mroku i tła jak z kalejdoskopu – niech tę
recenzję otworzy właśnie pierwsza (rymowana) myśl, jaka nasunęła
mi się po lekturze "Czerwonego Wilczątka" Amélie
Fléchais. Książka obraz(k)owa "Le Petit Loup Rouge" w
języku francuskim ukazała się w 2014 roku, a polskie wydanie w
2017 roku zapewniła Kultura Gniewu (Krótkie Gatki), powierzając
przekład Anie Brzezińskiej. Co ciekawe, właściwie o tę edycję
zadbano już wcześniej, ponieważ wśród danych redakcyjnych
znalazła się informacja: "Copyright kultura gniewu for the
Polish edition 2015". Domyślam się więc, że proces
wydawniczy był skomplikowany. Efekt jest jednak oszałamiający i
warto było czekać trzy lata, bo właśnie trzymam w rękach
publikację nieprzeciętną, wyróżnianą przez każdy ze zmysłów
bibliofila: wzrok (format, grafika, kolorystyka), dotyk (struktura
papieru "współpracująca" z barwami), węch (wiadomo, o
co chodzi) i słuch, bo z jednej strony miło słuchać ciężaru
przewracanych kart, a z drugiej, jeśli czytamy książkę dziecku na
głos, to na pewno ten głos okaże się jedynym, co będzie słyszało
aż do końca książki. Ucichną gwar ulicy, zagadywania młodszego
rodzeństwa, telefony, to będzie wasza chwila. W jakichkolwiek
okolicznościach byśmy nie czytali, nie można się uwolnić od tego
książkowego spektaklu w pięciu aktach, trzeba wytrwać, choćby z
zapartym tchem, do ostatniej sceny i opadnięcia mrocznej kurtyny.
Wspomniałam
o czytaniu "Czerwonego Wilczątka" z dzieckiem, ale muszę
dookreślić, że w moim przypadku był to początkujący nastolatek.
Wydawca za dolną granicę wieku czytelnika uznaje osiem lat (według
strony internetowej Kultury Gniewu). Zależnie od wrażliwości oraz
doświadczeń młodego człowieka, zwłaszcza jego kontaktu z
komiksem i mrocznymi klimatami, poprzeczkę można podnieść nawet o
dwa czy trzy lata. Jest to bowiem jeden z takich produktów kultury
dla dzieci, które nieostrożni rodzice maluchów nazywają niekiedy
"chorymi bajkami". Spotykam się z podobnymi określeniami
książek wypowiadanymi na popularnych portalach parentingowych,
byłam świadkiem pospiesznego opuszczania kina podczas projekcji
filmu "Za niebieskimi drzwiami", słyszałam też o całej
klasie (zerówce) płaczącej na seansie "Sekretów morza",
zdarzało mi się również (mimowolnie...) doświadczać na
festiwalu Kino Dzieci wyrazów niezrozumienia płynących potoczyście
z ust dzieci, które były poniżej zalecanego wieku widza. Warto
więc uwzględniać wskazówki instytucji dystrybuującej książkę
czy film, zamiast uznawać, że skoro dla dzieci, to dla wszystkich.
Album
Amélie Fléchais na pewno przypadnie do gustu koneserom książki
obrazkowej dla dorosłych (a lubią je także dzieci!) oraz
najcięższych opowieści braci Grimm. Tym razem oceńcie książkę
po okładce – nietrudno zauważyć, że Wilczątko niesie w węzełku
truchełko zajączka, a urocze listki i pączki są podejrzanie
zaczerwienione, jakby umoczone we krwi. Można też dostrzec ćmy,
zniewalające powoje i ciernie w tle. Jeśli się nie boicie,
zerwijcie folię z tej ekskluzywnej igraszki i pogrążcie się w
negatywie baśni.
Autorka
zaznaczyła, że "Czerwone Wilczątko" powstało "z
inspiracji baśnią Czerwony Kapturek Charles'a Perraulta".
W tej interpretacji w baśniowym lesie żyje sobie wilcza rodzina,
mieszkając pod korzeniami drzewa w domostwie podobnym do ludzkiego,
korzystając ze sprzętów zbliżonych do tych naszych, choć mama
nie przynosi w wiklinowym koszyku bułeczek i jabłek, tylko martwe
zające, a w sąsiedztwie nie mieszka zrzędliwa staruszka czy
uciążliwy podwórkowy łobuz, tylko królewskie sumy (w koronach)
oraz inne stworzenia. Wilczyca przyodziana jest w fantastyczną
draperię, trochę suknię, trochę płaszcz, a jej potomek, którego
płci właściwie nie znamy, nosi imię (czy przezwisko) Czerwone
Wilczątko, ze względu na, wiadomo, czarowny czerwony płaszczyk z
kapturkiem. Zgodnie z literackim pierwowzorem, mama wysyła wilczątko
do chorej babci, która nie może już polować. W węzełku ląduje
wspomniane już truchełko, a w uszach i głowie przestroga przed
lasem martwych drzew, w którym mieszkają myśliwy i jego córka,
wrogowie wilków.
Lekkomyślny
wędrowniczek, korzystając z uroków lasu, trafia tam, gdzie nie
powinien. Ufa jednak, że jest dostatecznie samodzielny, by sobie
poradzić, oraz wystarczająco wstrzemięźliwy, by zjeść tylko
jedną zajęczą łapkę. I pozostałe. No, i może uszka... Nie
starcza samokontroli, nerwy zabłąkanego zwierzątka też okazują
się zbyt słabe, kładzie się więc na ziemi i pochlipuje. A może
nawet na chwilę zasypia? I śni resztę historii? Oczy Czerwonego
Wilczątka są tak nierzeczywiste, że trudno ocenić, kiedy wylewają
jeziora łez na jawie, a kiedy pogrążają się w świecie
strasznych opowieści mamy. Podczas łzawego odpoczynku wilczątko
słyszy sympatyczny, pocieszający głos i widzi turkusowo-złotą
dziewczynkę. Jest to osóbka przypominająca starodawną,
porcelanową lalkę ze szklanymi oczami, choć ja miałam skojarzenia
raczej z zabawkowymi oprawcami z horrorów. Wilczątko chwyta pomocną
dłoń i rusza z dziewczynką do jej domu, wysłuchując ułożonej
przez towarzyszkę melodii i pieśni. Kolorystyka historii powoli się
zmienia: dotąd przeważnie była zbliżona do tej z okładki, teraz
zyskuje zupełnie nowe odcienie.
W
pierwszych trzech rozdziałach wilczątko idzie przez las, ale
dopiero w czwartym i piątym (pomijając jeden obraz-zwiastun z
trzeciego) dociera w graficzne i nastrojowe okolice komiksu "Przez
las" Emily Carroll. Wcześniej motywy roślinne przetaczają się
niczym w kalejdoskopie, przypominając kadry filmów Tomma Moore'a:
"Sekret księgi z Kells" ("The Secret of Kells")
i "Sekretów morza" ("The Song of the Sea").
Także niektóre twarze, spojrzenia oraz cały tryb opowieści
skojarzyły mi się z tymi animowanymi obrazami, w których roi się
od celtyckich tradycji i istot mitycznych.
Ilustracje
autorki niekiedy zdają się być eksperymentami malarskimi, zabawą
z paletą, dziecięcym mieszaniem farb akwarelowych z efektem
rozmytych, przygaszonych szarości, brązów, zgniłej zieleni,
fioletu i niebiesko-zielonych odcieni roślinności. Jednak tak
naprawdę nie ma tu miejsca na przypadkowość i improwizację.
"Czerwone Wilczątko" jest zaplanowane i dopracowane do
najmniejszej kreski na ilustracji i litery w tekście, to pełna
koncepcja artystyczna, bez marginesu pozostawianego dla czytelnika,
by uzupełnił baśń własnymi domysłami czy wizjami.
Od
wspomnianego wyżej spotkania z dziewczynką przygoda wilczątka
staje się coraz mroczniejsza, ale nie zdziwiło to nas, nie
zapadliśmy się w tej ciemności i mgle, bo od początku
dostawaliśmy sygnały o takim charakterze tej książki. Jeśli ktoś
nie zauważył, co zapowiada okładka, to może zwrócił uwagę na
stronę tytułową z melancholijną, szaroprzezroczystą jak
wspomnienie panią, w której włosy wtulają się kruki. Albo na
kosteczki wystające z runa leśnego, po którym kroczą Czerwone
Wilczątko i jego przewodniczka. A tam tuż, niedaleczko, czekają
wrota z płaskorzeźbą kobiety zapamiętanej ze strony tytułowej.
Ty który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją – zdaje się ostrzegać ta niesamowita brama. Łatwowierne
wilczątko oczywiście dało się zwieść słodkiemu głosowi
dziewczynki i weszło. Co będzie dalej, zdradzić nie mogę, ale
pojawią się jeszcze dwie opowieści z przeszłości, niby nadal w
formie pieśni, ale już nie tej romantycznej, tylko jako czysta
rozpacz wsączająca się we współczesną rzeczywistość i los
bohatera.
W
finale "Czerwonego Wilczątka" spodobało mi się
objaśnienie znaczenia tkanin, pięknie zdobionych, pojawiających
się co i rusz, opatulających wilki i snujących się za piękną
panią z pieśni. Czytelnik dowiaduje się też, dlaczego postacie na
wyklejkach (na początku oraz końcu książki), zastygłe jako
rzeźby, są różnymi wcieleniami tej samej historii. Autorka z
wdziękiem i zarazem dosadnością wplotła w obraz i w słowo
koncepcję relatywizmu. To niewątpliwie udane zagranie filozoficzne.
Również morał, którego w żadnej baśni nie może zabraknąć,
nie zawiedzie wymagających czytelników: nienawiść, uprzedzenia i
bycie ofiarą mogą być dziedziczone, a to, co znienawidzone i
odrażające, bywa najbliższe temu, co kochamy.
Bożena
Itoya
Amélie
Fléchais, Czerwone Wilczątko, tłumaczenie Ana Brzezińska, Kultura
Gniewu, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz