Kasztany
i liście opadły przegnane przez Wietrzyk, do przedwiośnia i
przebudzenia Dzieci Korzeni jeszcze tak daleko, więc na co tu
czekać, kiedy jest się małym niecierpliwym człowiekiem? Ano na
śnieżne szaleństwa jak z bajki, na przygodę Marlenki i każdego
innego dziecka. Podobnie jak niektóre liście po zasuszeniu nie
tracą piękna, a nawet je zyskują, tak i pewne opowieści są
piękne mimo starości, albo dopiero czekają na swój czas. W Polsce
całkiem niedawno nastał boom na książki obrazkowe i publikacje
retro, natomiast perfekcjonizm edytorski w publikacjach dla dzieci
nadal należy do rzadkości. Wydawnictwo Przygotowalnia wpisuje się
we wszystkie te nurty, a jego najnowsza pozycja – "Przygoda
Marlenki", choć ukazuje się 112 lat po niemieckiej premierze,
trafiła na najlepszy możliwy moment. Po pierwsze, zdaje się, że
dopiero teraz nastały w Polsce odpowiednie dla tej książki warunki
wydawnicze: znalazł się ambitny i konsekwentny wydawca, dbający o
doskonałą oprawę, papier, czcionkę, jakość kolorystyczną (i
ogólną) ilustracji oraz merytoryczną posłowia. Po drugie, mamy
ukształtowane, liczne i wciąż powiększające się grono
świadomych odbiorców książki dla dzieci, nie tylko rodziców, ale
też fascynatów, kolekcjonerów. Po trzecie wreszcie, właśnie
teraz pracą translatorską para się Eliza Pieciul-Karmińska,
odpowiedzialna między innymi za nowe przekłady J. i W. Grimmów
oraz E.T.A. Hoffmanna, a także, wspólnie z Andrzejem Karmińskim,
Sibylle von Olfers ("Wietrzyk", "Przygoda Marlenki").
Bez udziału tej tłumaczki polska "Przygoda Marlenki"
byłaby zupełnie inna, na pewno nie tak celna, lekka i
bezpretensjonalna.
A
przygoda Marlenki rozpoczyna się od samotności i nudy. Nie, nie
jest to zaniedbana dziewczynka, która stale musi sama organizować
sobie czas. Po prostu każde dziecko czasem właśnie tak się czuje,
gdy rodzic musi popracować, porozmawiać z innym dorosłym, wyjść
na chwilę, by coś załatwić. Ot, zwykłe, codzienne, małe smutki.
Ale po co się martwić, gdy tuż obok może czaić się przygoda?
Spogląda
Marlenka na niebo zszarzałe,
nagle
– cóż to? Z chmury płatki opadają.
To
żywe śnieżynki! Baletnice białe
wirują
i do tańca Marlenkę wołają.
Marlenka
jest rozsądną, dużą dziewczynką, nie wybiega boso na mróz,
kiedy wzywają ją latające dzieci-śnieżynki. Ubiera się ciepło
i elegancko, w bieli i lodowym błękicie zimy wyglądając jak owoc
dzikiej róży w swoim czerwonym płaszczyku, czapce, rękawiczkach i
butach oraz z rumianą buzią.
Chmary
dzieci-płatków wzywają Marlenkę:
– Wyjdź
do nas, wspaniale się tutaj bawimy!
Zatańcz
z nami, zawiruj, zakołuj troszeńkę,
a
potem poleć z nami do Królowej Zimy!
Rozpoczyna
się wesoła podróż do Królowej Zimy, ale nie okrutnej Królowej
Śniegu, która więziła Kaja. W tej opowieści Marlenka pędzi
sankami dzięki przychylnemu wietrzykowi-dziecku, odwiedza lodowy
zamek, poznaje dobrotliwą królową i królewnę, dla której
dziewczynka jest prezentem urodzinowym, bierze udział w przyjęciu
obsługiwanym przez bałwanki i podziwia niezwykły ogród.
Najedzona
Marlenka na spacer wychodzi,
przez
cudowny ogród biegnie roześmiana
wśród
iskrzących krzewów, wśród kwiatów powodzi –
kwiatów
połyskujących w tysiącu odmianach.
Kwiaty
są jakby szklane i lśnią przezroczyści,
a
ziemia jest tutaj jak lustro błyszcząca.
Śnieżnobiałe
są krzewy i trawa, i liście –
liście
drzew, co sięgają do samego słońca.
Później
jest jeszcze bal oraz nieunikniony punkt programu w każdej
dziecięcej przygodzie: zmęczenie i chęć powrotu do domu.
"Przygoda
Marlenki" jest miłą, starodawną historyjką emanującą
atmosferą, jaka może spodobać się wielu maluchom, rodzicom i
dziadkom, choć pewnie nie wszystkim, jak to bywa z książkami
artystycznymi o jasno określonym stylu. Utwory Sibylle von Olfers są
jak kapsuła czasu z początku XX wieku – utrwaliły nie tylko
modny wówczas styl plastyczny art nouveau,
ale i pewien stan europejskiej rzeczywistości. W książkach
artystki, przynajmniej opublikowanych dotąd przez wydawnictwo
Przygotowalnia, nie ma bowiem
mężczyzn. Widocznie nie
uczestniczyli oni w sferze wyobraźni i poezji, jaką pielęgnuje
autorka, w opisywanym przez
nią czasie,
miejscach oraz zajęciach,
należących wyłącznie do
dzieci oraz kobiet, a były
to: dom, ogród, zabawa,
odpoczynek, nuda,
spacer w środku dnia,
zmienność pór roku, wymyślanie historyjek o wietrze, śniegu,
kwiatach. Świat mężczyzn był gdzie indziej, oni nie bawili się z
dziećmi za dnia, nie czytali im książek (może dlatego też nie
byli ich bohaterami), nie czekali stęsknieni w progu, gdy maluchy
wracały z ogrodowych harców. Kolejnym powodem, dla którego warto
mieć "Przygodę Marlenki"
jest więc zawarty w niej obraz domu i rodziny, a także publikacji
dla dzieci, czy
raczej znaczenia, jakie na
przełomie XIX i XX wieku im
przypisywano.
Książkę
tę można podarować z okazji Dnia Babci (do wspólnego czytania z
wnukami) albo pierwszego śniegu, na chorobę w mroźny dzień, na
niechęć do wyjścia na dwór, gdy zimno, cicho i pusto. W wielu
sytuacjach "Przygoda Marlenki" zmieni dzień na lepszy,
ciekawszy, a to przecież jedna z ważniejszych funkcji literatury
dla dzieci. To także książka od pasjonatów i dla pasjonatów,
przygotowana z pełnym profesjonalizmem, wywodząca się z pasji
naukowo-badawczej. W ostatnich latach w Polsce rozkwita teoria
książki dziecięcej i jej wykorzystanie w praktycznych
przedsięwzięciach warsztatowych czy terapeutycznych, coraz więcej
specjalistów (wydawców, twórców czasopism, księgarzy, naukowców,
studentów) pochyla się nad jakością publikacji dla młodszych i
najmłodszych czytelników. Miło być świadkiem rosnącej
różnorodności działań, powstawania nowych płaszczyzn wymiany
poglądów, łączenia sił teoretyków i praktyków, małych
wydawnictw, księgarni kameralnych. Oby to bogactwo i ta pasja trwały
jak najdłużej, a efekty na pewno nie zostaną zapomniane –
"Przygoda Marlenki" i poprzedzające ją "Dzieci
Korzeni" oraz "Wietrzyk" już mają swoje miejsce w
historii polskiego ruchu wydawniczego.
Bożena
Itoya
Sibylle
von Olfers, Przygoda Marlenki, z niemieckiego przełożyli Eliza i
Andrzej Karmińscy, Wydawnictwo Przygotowalnia, Kraków 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz