W
marketach nastały święta, a na blogach rankingi podsumowujące rok
wydawniczy. Ja nie zamierzam kategoryzować tegorocznych nowości w
ten sposób, zastanawiałam się natomiast, czy ktokolwiek
zainteresowany rynkiem książki dla dzieci i młodzieży jest w
stanie zauważyć (oraz przeczytać) wszystkie najważniejsze
pozycje, jakie ukazały się w 2017 roku. O niektórych z nich nie
było głośno, nie fetowano ich premier i nie udostępniano licznych
recenzji, fotografii, postów przyciągających uwagę czytelników
(a raczej ich rodziców) i krytyków. Czy słyszeliście na przykład
o książce "Daleka droga do wody", która w bieżącym
roku ukazała się nakładem wydawnictwa Media Rodzina? Trudno
podsumować tę pozycję romantycznym zdjęciem książki owiniętej
łańcuchem ledowym, w towarzystwie parującej herbaty i imbiru, nie
pasuje też prezentacja wśród kolorowych zabawek, stąd "Daleką
drogę do wody" słabo "widać" w Internecie. Po jej
przeczytaniu nawiedzały mnie rozmaite górnolotne sformułowania: ta
powieść jest niezbędna do przetrwania niczym woda, ponieważ, jak
ona, uczy pokory, bez której nie można dobrze żyć, płynie przez
cały świat i może nam o nim niejedno powiedzieć. Nawet to, co
niekoniecznie chcielibyśmy wiedzieć, bo nie jest dla nas wygodne,
burzy komfort naszego życia, jego europejską hermetyczność,
sterylność i homogeniczność.
Książka
Lindy Sue Park jest opowieścią literacką opartą na prawdziwej
historii. O elemencie non-fiction dowiedziałam się dopiero w
posłowiach autorki i bohatera "Dalekiej drogi do wody",
bowiem zazwyczaj pomijam opisy okładkowe (za wiele w nich ocen i
"spoilerów"), a tym razem nie zauważyłam też podtytułu,
który wtopił się w popękaną, spaloną ziemię Południowego
Sudanu. Prawdopodobnie powieść wstrząsnęła mną głównie
dlatego, że nie wiedziałam, jak odnosi się do rzeczywistości,
czyli po prostu: czego się po niej spodziewać. Niezależnie od
mojego wzruszenia, książkę czyta się szybko, bo jest też
porywającą, dobrze napisaną (i przetłumaczoną!) beletrystyką
zahaczającą o reportaż.
Rozdział
pierwszy podzielony został na część rozgrywającą się w 2008 i
1985 roku, a każdej z nich przydzielono odmienny ornament oraz inną
czcionkę. Kolejne rozdziały wyglądają podobnie, czytelnik więc
szybko oswaja się z dwutorowością historii. Jedenastoletnia Nya
żyje właściwie w naszych czasach i egzotyka jej życia, to
równoległe istnienie dwóch tak różnych światów: naszego oraz
tego, w którym dzieci zamiast do szkoły chodzą po wodę oraz
umierają na choroby w Europie zapomniane, poruszy czytelnika w
każdym wieku.
Koło
wioski Nyi znajdowało się wielkie jezioro, do którego szło się
trzy dni. Co roku, keidy ustawały deszcze i wysychało pobliskie
jeziorko, jej rodzina przenosiła się do obozu koło tego wielkiego
jeziora.
Rodzina
Nyi nie mieszkała tam przez cały rok z powodu walk. Jej plemię,
Neurowie, często walczyło z plemieniem Dinka o te ziemie. Mężczyźni
i chłopcy odnosili rany czy nawet ginęli w czasie starć. Dlatego
Nya wraz z innymi osobami z wioski mieszkała tam tylko przez pięć
miesięcy pory suchej, kiedy to oba plemiona musiały raczej walczyć
o przetrwanie niż ze sobą.
Jezioro
wysychało podobnie jak jeziorko w wiosce. Ale ponieważ było
znacznie większe, jego gliniaste łożysko wciąż utrzymywało
wodę.
Nya
robiła w obozie nad jeziorem to samo, co w domu – nosiła wodę.
Własnymi rękami kopała dziurę w wilgotnej glinie, aż w końcu
nie mogła dalej sięgnąć. Głębiej glina była mokra, aż w końcu
przez łożysko jeziora zaczynała się przesączać woda.
Woda
w dziurze była brudna i bardziej przypominała błoto niż płyn.
Naciekała tak wolno, że trzeba było długo czekać, żeby nabrać
parę kalabas. Nya klęczała przy dziurze i czekała.
Czekała
na wodę. Za każdym razem po cztery godziny. I tak codziennie przez
pięć długich miesięcy, aż w końcu nadchodziły deszcze i mogła
wraz z rodziną powrócić do wioski.
Drugi
bohater również ma jedenaście lat (choć 23 lata wcześniej niż
Nya), a na imię mu Salva. Książka opowiada więc o rówieśnikach
mojego syna, co na pewno też wpływa na mój emocjonalny odbiór
całej historii. Przez pierwsze trzy strony chłopięcej części
rozdziału poznajemy niektóre myśli i sposoby spędzania czasu
Salvy. A potem nagle następuje koniec tego świata.
Doskonale
wiedział, jak będzie wyglądał powrót. Matka przestanie mielić
ziarna i przejdzie do tej części domu, która wychodzi na drogę.
Jedną dłoń uniesie nad oczy i zacznie go wypatrywać. Salva już z
daleka zobaczy jej jasnopomarańczowy szal i pomacha jej ręką. A
kiedy dotrze do domu, wewnątrz już będzie na niego czekała miska
z mlekiem.
TRACH!
Ten
dźwięk dobiegł z zewnątrz. Czy był to strzał? A może tylko
rura wydechowa jakiegoś wozu?
Nauczyciel
przerwał na chwilę. Wszyscy w klasie spojrzeli w stronę okna.
Nic.
Cisza.
Nauczyciel
chrząknął, co sprawiło, że chłopcy znowu spojrzeli w jego
stronę. Zaczął mówić tam, gdzie przerwał, a potem...
TRACH!
TA-TA-TA TAM!
TY-TY-TY-TY-TY!
Odgłosy
strzałów!
– Wszyscy
NA ZIEMIĘ! – krzyknął nauczyciel.
Niektórzy
chłopcy zareagowali natychmiast i rzucili się na podłogę,
chroniąc głowy. Inni siedzieli skamieniali z szeroko otwartymi
ustami i oczami. Salva zasłonił głowę rękami i przerażony
rozejrzał się dookoła.
Nauczyciel
przesunął się wzdłuż ściany do okna. Wyjrzał na chwilę na
dwór. Ogień ustał, ale słychać było krzyki i odgłosy
bieganiny.
–
Biegnijcie szybko, wszyscy –
powiedział nauczyciel cichym, natarczywym tonem. – Ale do buszu.
Słyszycie? Nie do domu. Oni pójdą do wiosek, a wy musicie się
trzymać od nich z daleka. Uciekajcie do buszu.
Podszedł
do drzwi i raz jeszcze wyjrzał na zewnątrz.
– No
już ! Biegnijcie wszyscy!
Salva
posłuchał nauczyciela i uciekł do buszu, długo snuł się z
miejsca na miejsce, bez rodziny, szukając pomocy i jakiejkolwiek
bezpiecznej przystani, a znajdując tylko brutalne, bezlitosne życie,
w którym nadzieja gasła wraz z kolejnymi śmierciami i rosnącym
głodem. Trudno uwierzyć, że starczyło życia (jeszcze
trwającego!) jednego człowieka na tyle krytycznych chwil, wielkich
codziennych czynów oraz przedsięwzięć na międzynarodową skalę.
Nie powiem, jak długo trwała podróż tego bohatera (w każdym
znaczeniu tego słowa) ani jak się skończyła, ale kto przejdzie ją
razem z Salvą, ten pełniej zrozumie pojęcia "uchodźca",
"obóz dla uchodźców" czy "imigrant". Czytelnik
zyska wiedzę i empatię, ale też coś utraci – ewentualne
uprzedzenia (choć trudno zakładać, że osoby nietolerancyjne w
ogóle sięgną po tę powieść), niewinność Europejczyka, który
jest nieświadomy wielkich problemów świata. Nabyta tu wiedza
zobowiązuje, coś trzeba z nią zrobić.
– Jak
sądzisz, co tu zbudujemy? – spytał Nyę uśmiechnięty ojciec.
– Dom?
– zgadywała. – A może szopę?
Ojciec
potrząsnął głową.
– Coś
lepszego – powiedział. – Szkołę.
Na
popatrzyła na niego wielkimi oczami. Najbliższa szkoła znajdowała
się pół dnia drogi od ich wioski. Wiedziała o tym, bo Dep chciał
do niej chodzić, ale było to za daleko.
– Szkołę?
– powtórzyła.
– Tak
– odparł. – Nie będziemy już musieli chodzić do jeziora,
skoro mamy studnię. Wszystkie dzieci będą mogły więc chodzić do
szkoły.
Nya
popatrzyła na ojca. Otworzyła usta, ale nie zdołała wydobyć
głosu. Kiedy w końcu jej się to udało, mówiła szeptem:
–
Wszystkie dzieci? Dziewczynki też?
Ojciec
uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Tak,
Nyo, dziewczynki też – odparł. – A teraz idź po wodę.
I
znowu zabrał się do koszenia długiej trawy.
Nya
poszła po swój plastikowy pojemnik. Miała wrażenie, że dostała
skrzydeł.
Szkoła!
Nauczy się czytać i pisać.
Książka
"Daleka droga do wody" może być znakomitą pomocą
dydaktyczną na zajęciach wychowawczych i jakichkolwiek innych z
elementami antropologii, etnografii, ekonomii, geografii, historii
politycznej XX wieku. Słuszne wydaje się jej omawianie w polskich
szkołach podstawowych, gimnazjalnych oraz średnich, ponieważ
uczniowie często starają się o dodatkowe punkty (na świadectwie
kwalifikującym do szkoły średniej) za wolontariat, ale dużo
rzadziej podejmują takie działania z potrzeby serca, ze zrozumienia
czyjejś trudnej sytuacji. Po tej lekturze każdy zrozumie, jak rodzi
się prawdziwa działalność dobroczynna, nieuwarunkowana wpisem w
CV, pojmowana nie jako konieczna do "wyrobienia" praktyka,
tylko życiowa misja. A dorośli? Cóż, zanim pierwsi rzucą
kamieniem w uchodźców albo zajmą się załatwianiem swojemu
dziecku wolontariatu (z uwzględnieniem łatwości zaliczenia, a nie
preferencji, możliwości i zaangażowania przyszłego młodego
wolontariusza), powinni przeczytać, w jakich warunkach dorastał
Salva i chorowała siostra Nyi, uświadomić siebie oraz dziecko,
czym jest pomoc charytatywna i humanitarna.
Dotknięte
konfliktami, głodem czy brakiem wody rejony świata, o których
milczą media oraz memy, nadal istnieją i potrzebują pomocy, nawet
gdy nikt nas za nią nie wynagradza punktami, lajkami,
udostępnieniami czy innymi oklaskami. Linda Sue Park i Salva
pokazują, że każde dziecko powinno mieć prawo do szczęścia,
bezpieczeństwa, opieki zdrowotnej, nauki, uczciwego traktowania. Czy
nie tego powinny uczyć książki? Te same zasady wyznawał zresztą
Janusz Korczak, są one też elementem obowiązującej między innymi
w naszym kraju Konwencji praw dziecka, "Daleka droga do wody"
jest zatem pozycją bliską polskim dzieciom i uniwersalnym
wartościom, które większość z nas wyznaje. Ta lektura może
sprawić, że więcej dzieci przeżyje swój happy
end jak Nya, wierzę w to gorąco.
Bożena
Itoya
Linda
Sue Park, Daleka droga do wody. Oparte na prawdziwej historii,
tłumaczył Krzysztof Puławski, Media Rodzina, Poznań 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz