Najnowsza
książka Justyny Bednarek przebojem podbiła nasze serca. Autorka
"Niesamowitych przygód dziesięciu skarpetek" jest stałym
gościem w wielu polskich książkolubnych domach, co znam z
autopsji, wypowiedzi znajomych i internautów. My sięgnęliśmy po
tę lekturę (szkolną!) z ilustracjami Daniela de Latoura, gdy
pozornie byliśmy na nią dużo za duzi – mój syn miał dziesięć
czy nawet jedenaście lat, a ja odpowiednio więcej. Bawiliśmy się
wesoło, ale dopiero książka "Pan Kardan i przygoda z
vetustasem" spełniła nasze czytelnicze marzenia o, napisanej
przez tę autorkę o niepowtarzalnym stylu, fantastycznej opowieści
dla starszych dzieci. Myślę, że idealnym odbiorcą tej książki
może być i siedmio- lub ośmiolatek, i rówieśnik mojego syna,
czyli piątoklasista.
Dziecięcym
bohaterem jest tu Michałek, "chłopiec w waszym wieku",
mieszkający płot w płot z panem Waldemarem Kardanem, dobrotliwym
staruszkiem i zwariowanym wynalazcą w jednym. Michałek przygląda
się sąsiadowi zafascynowany jego szalonymi przedsięwzięciami
zmierzającymi do pobicia rekordu Guinessa w kategoriach rozmaitych,
nigdy typowych. Pewnego dnia chłopiec przełazi po drzewie na
posesję pana Kardana i zostaje jego pomocnikiem. Przedtem jednak
poznajemy kilka postaci drugoplanowych, a dzięki ich porównaniu z
Michałkiem oraz panem Waldemarem zauważamy, jak pasują do siebie
chłopiec i staruszek, na czym polega ich podobieństwo oraz
przyciąganie. Więź między głównymi bohaterami wzrusza i wzbudza
uśmiech, jak sam Michałek, na żywo podobno zarażający swoją
pogodą oraz radością.
Zupełnie
innymi typami są tata i mama Michałka oraz "deweloper"
Błażej Bałamut. Te postacie wpisują się w szablon, czy raczej
kajdany, dorosłości. Ci państwo są poważni, zależy im na
dobrobycie, wygodzie i szacunku. Michałek należy do innego świata,
może bliższego obcym wymiarom i czasom, jakie będzie poznawał z
panem Kardanem, niż życiu własnych rodziców. Ten gorzki wątek
zostanie jednak przełamany smakowitymi i zabawnymi komponentami
historii, do jakich zaliczają się pani Kapusta, pan Kazimierz, dwie
rasowe kury oraz jeden kot dwojga imion (i wymiarów!).
Prawdopodobnie właśnie udział oraz znaczenie tychże zwierzęcych
asystentów (i przyjaciół!) wynalazców sprawił, że staliśmy się
fanami tej książki, a, może także serii?
Kurki
pojawiają się w domu pana Kardana, gdy ma on ochotę na rosół.
Bazarowa legenda, obrotna przekupka pani Krystyna-wspomniana-Kapusta,
wciska staruszkowi to, czego mu potrzeba – w życiu, nie w rosole.
Nigdy
wcześniej nie gotował rosołu, wiedział jednak, że do tego
potrzebna jest kura, a gdzie ją znaleźć, jeśli nie na targu. Traf
chciał, że tuż za bramą targowiska rozsiadła się na drewnianych
skrzynkach pani Krystyna Kapusta, przekupka pierwsza klasa, słynna z
tego, że każdemu potrafiła sprzedać to, czego akurat potrzebował.
Gdy jej bystre oko wyłowiło z tłumu pana Kardana, od razu
zrozumiała, że właśnie trafia się klient idealny, więc uniosła
się odrobinę, otrzepała wzorzystą spódnicę, a potem wlepiła w
wynalazcę swój hipnotyzujący wzrok. Nikt nie był w stanie mu się
oprzeć, a już na pewno nie pan Kardan, który przydreptał do
stoiska pani Krystyny i spytał:
– Czy
może wie pani, gdzie kupię kurę na rosół?
– Ale
dlaczego kurę?! – Brwi pani Krystyny uniosły się w wyrazie
ogromnego zdziwienia.
– No...
sądziłem, że do zrobienia rosołu potrzebna jest kura –
wymamrotał pan Kardan nieco zbity z tropu.
– Nie
kura, lecz kury. – Przekupka pierwsza klasa zorientowała się, że
ma do czynienia z kompletnym kuchennym nowicjuszem i postanowiła kuć
żelazo póki gorące. – Kury, drogi panie, co najmniej dwie, jeśli
ma wyjść z tego przyzwoita zupa.
Pan
Kardan odetchnął z ulgą, bo już podejrzewał, że palnął jakieś
okropne głupstwo. Tymczasem chodziło wyłącznie o liczbę mnogą...
– W
takim razie być może jest pani zorientowana, gdzie nabędę dwie
kury.
– Ależ
nabędzie je pan u mnie – uśmiechnęła się promiennie pani
Krystyna, a potem wstała z drewnianej skrzynki, delikatnie ją
uniosła i oczom pana Kardana ukazała się metalowa klatka, w której
siedziały dwie kury. Albo leżały, trudno było stwierdzić.
Gdy
kurki przebudzą się z drzemki, będą już w nowym domu, a
rozważania o ich ugotowaniu przerwie Michałek, właśnie wtedy
pojawiwszy się u sąsiada i nadawszy zagrożonym kokoszkom imiona
Sherlock i Watson. Słuszne to przydomki, bo, jak się szybko okaże,
trudno o lepszych śledczych czasoprzestrzennych.
Prezencja
nie była ich jedynym atutem. Bo trzeba wam jeszcze wiedzieć o
przedstawicielkach rasy sussex, że choć wyglądają jak
najzwyklejsze kury na świecie, mają niesamowite zdolności, wręcz
paranormalne. I tak jak świnie są wyjątkowo utalentowane w
wyszukiwaniu bardzo drogich grzybów zwanych truflami, tak kury
sussex potrafią znaleźć dawno zagubione przedmioty. Wystarczy, że
grzebną pazurkiem raz i drugi, a spod ziemi wychodzą srebrne
łańcuszki, zagubione pierścionki, portfele pełne dawno
nieaktualnych banknotów, spinki do krawata, a czasem nawet trafia
się złoty ząb. Wiedzą o tym niektórzy poszukiwacze skarbów i
zabierają kury rasy sussex na każdą znaczącą ekspedycję. Kiedy
więc zobaczycie gdzieś w górach lub w lesie brodacza z łopatą,
prowadzącego na smyczy białą kurę, nie dziwcie się! Będzie to
po prostu poszukiwacz skarbów.
Owa
zdolność do wynajdywania przedmiotów nie wynika ani z wybitnego
węchu, ani słuchu, ani wzroku. Przeciwnie. Kury sussex, choć
sympatyczne, zachowują się, jakby postradały zmysły. Potykają
się o własne łapy, obijają o siebie, biegają to tu, to tam
zupełnie bez sensu. Znikają w jednej części ogrodu, by wyłonić
się nagle w zupełnie innej, gdzie nikt się ich nie spodziewa.
Przykro to mówić, ale wśród hodowców kur ta biała rasa uchodzi
za wyjątkowo mało inteligentną. Błąd! Dziwne zachowanie nie jest
bowiem dowodem na głupotę drobiu, ale na szczególny talent: kury
sussex potrafią wypatrzeć nawet najmniejszą dziurę między
wymiarami, przełażą przez nią i w ten sposób podróżują w
czasie.
Natomiast
kot, w domostwie Michała nazywany Puszkiem, a za bytności u pana
Kardana – Młotkiem, okazuje się narzędziem naprawczym dla
zagubionych dusz. Jak działa? Musicie wyczytać sami. I choć jest
to jeden z fantastycznych elementów tej historii (poza tym mającej
wiele z powieści obyczajowej), to my uznajemy go za metaforę naszej
rzeczywistości, bo sami mamy czarnego kota, który od lat ogrzewa
rodzinne serca i zmienia nas w lepszych ludzi. Oj, bardzo drżał mi
głos gdy czytałam te fragmenty, zwłaszcza że nasza Puszka-Młotka
akurat ciężko zachorowała.
Cudowne
umiejętności kur wiążą się z przeznaczeniem wynalazku pana
Kardana, tytułowym vetustasem. To kawał maszyny, złożonej z
urządzeń nowoczesnych, jak smartfon, i urzekających antyków, jak
fotoplastykon. Niezwykłe działanie projektora marzeń pana
Waldemara (i nie tylko jego) oparte jest na połączeniu nowego ze
starym, dosłownie i w czasoprzestrzennej przenośni. Pierwszym i
ostatnim człowiekiem korzystającym na eksperymentalnym zastosowaniu
vetustasu jest imć Kazimierz, projekcja melancholijnej strony naszej
natury.
W
książce Justyny Bednarek znaleźliśmy wszystko, co cenimy i czego
szukamy w literaturze: zwariowany, lekko absurdalny humor,
wzruszenie, odrobinę refleksji, uczucia rodzinne (wykraczające poza
rodzinę), elementy fantastyki, zaświaty, "zaczasy",
dopracowane charakterologicznie postacie, otwarte zakończenie,
zapowiadające przecież kontynuację, no i czarnego kota oraz kurki.
(Gdyby ktoś z szanownych czytelników zabierał się za rozprawę
naukową na temat kur i/lub czarnych kotów w literaturze dziecięcej,
służę pomocą w opracowywaniu bibliografii – śledzimy temat od
lat.)
Do
ulubionego zestawu literackiego dostaliśmy gratis świetne
ilustracje Adama Pękalskiego, klimatyczne, bo widać na nich
odcienie danego klimatu: morskiego, ogrodowego, ogrodowo-morskiego,
willowego (sceny z rodzicami Michałka), bazarowego, dziadkowego,
sentymentalno-PRLowskiego (drabinki i piaskownica na placu zabaw,
stroje starszej pani i chłopca – strona 47). Trzeba przyznać, że
artysta ten nigdy się nie powtarza, choć podbródki i oczęta jego
autorstwa rozpoznalibyśmy wszędzie. Pani Krystyna pasowałaby co
prawda do "Sanatorium" (nie, nie tego z "Jesteśmy na
wczasach" Młynarskiego, choć właściwie...) Doroty Gellner,
ale tej twarzy i "stylówy" tam nie było. Wprawdzie tata
Michałka i pan Kardan mogliby uchodzić za dalekich kuzynów
praktycznego pana, jednak postacie narysowane przez Adama Pękalskiego
tym razem są nieco inne, może ze względu na towarzystwo wielu
szczegółów i tła – po raz pierwszy dostrzegłam u tego twórcy
tak rozbudowany drugi plan. Również kolorystyka "Pana Kardana"
różni się od "Praktycznego pana" Roksany
Jędrzejewskiej-Wróbel, wspomnianego "Sanatorium", "Mydła"
Małgorzaty Strzałkowskiej, nie mówiąc już o jakby szkicowanym
"Mazurku Dąbrowskiego" tej samej autorki. Każda z
wymienionych publikacji (a wszystkie ukazały się w Wydawnictwie
Bajka) zajmuje ważne miejsce w naszej biblioteczce i prawie
wszystkie przyciągnęły nas w pierwszej kolejności twarzami pana
Pękalskiego. Te miny to prawdziwa bomba!
Książkę
"Pan Kardan i przygoda z vetustasem" czyta się bardzo
dobrze również dzięki jej formie edytorskiej: ładnej czcionce,
wyraźnym oznaczeniom rozdziałów, czytelnym tytułom, mocnemu, ale
nie śliskiemu papierowi, o ładnym, ale nie najbielszym z białych
odcieniu. Całość jest bardzo atrakcyjna oraz trwała, bo pamięć
o tej opowieści i sam wolumin przetrwają wiele innych książek dla
dzieci.
Bożena
Itoya
Justyna
Bednarek, Pan Kardan i przygoda z vetustasem, ilustracje Adam
Pękalski, Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz