Oto
opowieść zamknięta we flakoniku perfum i prostej czerni sukienki.
Przed Wami historia Coco, dziewczyny, która dopasowała pojęcie
kobiecości do wygody i spełnienia. A przynajmniej do swojego ich
rozumienia – w jej czasach (1883-1971) uznawanego raczej za
niebywałe i przełomowe. Poznacie kobietę, która nie zrezygnowała
z nazywania jej płci piękną, ale zignorowała tradycję płci
słabej. Książki "Coco i jej mała czarna" nie uznaję
jednak za portret rewolucjonistki czy emancypantki, tylko wyzwolonej
i wyzwalającej projektantki mody. Właśnie w tym zawodzie bohaterka
odnalazła możliwości do realizacji swojej koncepcji, może wcale
nie tak wzniosłej, jak to się dziś wydaje, tylko czysto
"praktycznej". Coco po prostu rozpięła klatkę gorsetu,
odrzuciła ubrania ciężkie i niewygodne, teraz jawiące się jako
wręcz niegustowne, stawiając na kroje i pomysły, które do dziś
nie wyszły z mody lub raz po raz do niej wracają.
Sukces
autorki polega na tym, że ta krótka, obrazkowo-tekstowa biografia
dla dzieci nie jest zbyt ciężka pod względem ideologicznym,
informacyjnym i dydaktycznym. Nie chciałabym czytać mojemu dziecku,
niezależnie od jego płci, książki przesyconej walką,
przewracaniem świata do góry nogami, nakazami, jak postępować, by
spełniać aktualne standardy nowoczesności i równouprawnienia.
"Coco" taka nie jest, to prosta, zwięzła artystycznie i
treściowo relacja z najważniejszych etapów podróży pewnej małej
"niesierotki" z domu dziecka do wielkiego świata sukcesu i
sławy. Książkę czyta się przyjemnie, choć dla współczesnego
dziecka wiele realiów życia Coco okazuje się abstrakcją. Mali
czytelnicy nie mają takich obowiązków oraz smutków, to już
historia, a elementy męczeństwa płci i jej reprezentantki nieco
zbliżają tę opowieść do żywotów świętych. Oczywiście mamy
tu do czynienia ze "świętością świecką", związaną z
przejściem na wyższy poziom cywilizacyjny, a nie mistyczny.
Szczerze mówiąc, takie popkulturowe złote cielce przeważnie
działają na małe umysły bardziej niż prawdziwa wiara, bo też
telewizory i inne monitory odwiedzamy częściej niż świątynie.
Książka
posiada głównie wartość poznawczą, choć nie można nie zauważyć
artystycznego i humorystycznego aspektu przejawiającego się w
ilustracjach. Obrazki rozluźniają nieco powagę tekstu i dopełniają
jego zwięzłość. A sama Coco kilkakrotnie skojarzyła mi się z
Olive Oyl, bohaterką komiksu (i kreskówki) Popeye.
Jeśli
waszym dzieciom potrzebny jest oręż do zdobywania świata i
pewności siebie, warto sięgnąć po tę pozycję, pobawić się
szukając ukrytych znaków firmowych Chanel i odgadując, jak
wcześnie objawił się w małej Coco potencjał artystki modowej.
Potem wypada porozmawiać o tym, co w tej historii uniwersalne, bo
przecież tak należy określić wytrwałość, umiejętność
wykorzystywania swoich mocnych stron, nawet jeśli wywodzą się ze
słabości – Coco po prostu musiała zarabiać, nie była panienką
z dobrego domu o wysokich ambicjach i koneksjach. W pewnym stopniu
bohaterka może być wzorem dla współczesnych dzieci, którym na
pewno przyda się lekcja zamknięta w morale (nawet jeśli to rodzic
musi go sformułować): nie oglądajmy się na innych, nie martwmy
się tym, w czym oni są lepsi, bo ich stać (finansowo!),
korzystajmy z własnego kapitału – umiejętności zdobywanych
ciężką pracą, ale też pomysłowości. Tego trzeba uczyć dzieci
od maleńkości, jednak przede wszystkim należy kontynuować kurs
wysokiej samooceny i kreatywności, gdy maleńkość się skończy,
bo to w wieku czytelników "Coco", czyli we wczesnej szkole
podstawowej, młodzi ludzie masowo wkraczają na ścieżkę
gadżetowej konkurencji, dopasowując się do ogółu posiadaczy i
konsumentów, a rezygnując z twórczej indywidualności.
Bożena
Itoya
Annemarie
van Haeringen, Coco i jej mała czarna sukienka, tłumaczenie
Agnieszka Bienias, Muchomor, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz