cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 22 listopada 2017

Bursztynowy szlak. Podarunek królowej Jadwigi


Wielu dziadkom i rodzicom zależy na zaszczepieniu dzieciom pasji historycznej, tylko jak to zrobić? Może wystarczy sprawić przedszkolakowi przebranie rycerza i drewniany rynsztunek? Niektórzy polegają na dobrym przykładzie, od najmłodszych lat otaczając potomka "dorosłymi" publikacjami historycznymi (krytycznymi, beletrystycznymi), które sami czytają, portretami, dokumentami, sepiowymi fotografiami i pamiątkami po przodkach. Inni na własną rękę uczą dziejów kraju i świata, narzucając jednak pewien pryzmat – własną ocenę, bo przecież w takich opowieściach wartościujemy wydarzenia oraz osoby. Każda z wymienionych dróg będzie dobra, jeśli choć trochę podziała i młody człowiek zdobędzie jako taką orientację, pozwalającą na bezbolesną, a nawet przyjemną naukę historii w szkole. Przedmiot ten pojawia się w czwartej klasie szkoły podstawowej, ale już wcześniej wprowadzane są jego elementy, a we wszelkich akademiach uczestniczą nawet przedszkolaki, więc i najmłodszym dzieciom należy umożliwić kontakt z historią pisaną. Nie musimy już w domowej edukacji historycznej ograniczać się do poważnych, profesjonalnych lektur. Po cyklu opowiadań "Zdarzyło się w Polsce", adresowanym do starszych uczniów szkoły podstawowej, oraz kilku powieściach dla nastolatków, wydawnictwo Literatura rozbudowało serię "A to historia!" o blok krótkich książek dla przedszkolaków i początkujących uczniów. Co roku na warszawskich Targach Książki Historycznej obserwuję kolejki przy stoisku wydawnictwa Literatura i zastanawiam się, dla kogo kupowane są te książki, jaki będzie ich odbiór, czy ci czytelnicy wrócą tu za rok. Tego ostatniego można być już właściwie pewnym. Nowa seria jest tak łatwo przyswajalna i uniwersalna, że trudno o lepszą zachętę do zgłębiania tajników dawnych stuleci. To pierwszy poziom, po którego osiągnięciu chce się zdobyć kolejny – przeczytać opowiadania o Piastach, Jagiellonach, Rzeczpospolitej szlacheckiej, rozbiorach i wolnej Polsce, by przejść na ostatni stopień wtajemniczenia, czyli do rozmaitych powieści Zuzanny Orlińskiej, Katarzyny Ryrych oraz Grażyny Bąkiewicz.
"Bursztynowy szlak" oraz "Podarunek królowej Jadwigi" to dwa (wydane osobno) opowiadania o treści i stylistyce zbliżonej do baśni lub legendy, ale napisane współczesnym językiem, jak zwykła beletrystyka. Tekst opatrzono dużymi (format zbliżony do A4), kolorowymi ilustracjami, stosując układ jedna strona tekstu – jeden całostronicowy obrazek.
Książka "Bursztynowy szlak" przyciągnęła mnie i syna nazwiskiem autorki, czytywanej przez nas regularnie. Zwróciliśmy też uwagę na nietypową szatę graficzną: delikatnie stylizowane, kilkupłaszczyznowe ilustracje, lekko (celowo) pościerane, starodawne napisy w kolorze bursztynu oraz morza na twardej, ciemnej okładce oraz wycięte w niej okienko ze złoceniem i widokiem na kulminacyjną scenę opowieści. A jest to historia o dawnej Europie i ziemiach polskich sprzed czasów Słowian. Tę antyczność czujemy od początku do schyłku pięknie niezakończonej przygody.
Na pierwszej ilustracji widzimy dwóch chłopców pod tym samym bursztynowym słońcem, ale rozdzielonych rozgałęzioną konstrukcją, którą można interpretować jako bursztynowy szlak lub bursztynodajne drzewo, a może nawet korzenie naszej kultury?

Dawno, dawno temu, na przełomie er, żyło dwóch chłopców. Jeden miał na imię Lisyniusz, drugi Farko. Mieszkali na dwóch końcach tej samej drogi. Jeden na jej początku, drugi na końcu. A droga była długa, tak długa, ze wydawała się łączyć dwa różne światy. Właściwie nie było szansy, by Lisyniusz i Farko kiedykolwiek się spotkali. Ale życie bywa dziwne.

Jak to bywa w prawdziwych przygodach, wszystko zaczyna się od nudy i nieprzystosowania do otoczenia. Lisyniusza poznajemy, gdy zadaje pytanie "Daleko jeszcze?" swojemu ojcu, rzymskiemu kupcowi, przez wiele tygodni zmierzającemu nad Bałtyk, by tam wymienić żelazne noże, miecze, siekiery i ostrza do włóczni na bursztyn. O celu swojej podróży chłopiec wie niewiele, za to dużo sobie wyobraża.

A jacy ludzie tam mieszkają? Podobno mają dzioby i pióra zamiast włosów.
Nie wierz we wszystko, co usłyszysz – prychnął tata. – Ludzie znad Bałtyku nie różnią się niczym od nas. Ale wśród nich też pewnie są tacy, co myślą, że to my mamy dzioby zamiast nosów i skrzydła zamiast rąk.

A na drugim krańcu nitki tej drogi mieszka Farko, żyjąc skromniej, w odmiennym klimacie, z innymi troskami, ale podobnymi rozmyślaniami o odległych krainach. To jakby literacka realizacja twierdzenia, że wszystkie dzieci są jednakowe, mają takie same serca i marzenia, a także prawa do uwagi oraz szczęścia.

Potem mrużąc oczy od słonecznego blasku, patrzył na ptaki lecące kluczem wysoko na niebie. "Odlatują do krajów, gdzie nie ma zimy", mówił dziadek. Dowiedział się tego od kupców, którzy za czasów jego młodości przyjechali po jantar. Farko nie bardzo wierzył w te opowieści. No, bo jak może nie być zimy? Ale patrząc na niknący w oddali klucz, pomyślał, że może istnieją dwa różne światy? Chętnie by to sprawdził, ale jeszcze był za mały. Co prawda już rok temu miał postrzyżyny i przeszedł spod opieki matki pod władzę ojca, ale musiało minąć jeszcze trochę czasu, by urósł, nabrał sił i mógł podejmować własne decyzje.
Może za jakiś czas... – mruknął i zaraz westchnął żałośnie: – Albo i nie.
W jego rodzinie wszyscy od wieków byli rybakami, więc i on nim zostanie. A jako rybak nie będzie miał wielkiej szansy, by wybrać się gdzieś indziej niż łodzią na połów.

Farko jako rybak... Czy to na pewno jego przeznaczenie? W następnym segmencie opowieści dowiadujemy się, że jest on w pewnym sensie wyklęty, bo nie może wytrzymać na morzu, cierpiąc na zawroty głowy i stany lękowe. Być wykluczonym ze wspólnoty pracujących mężczyzn, to chyba największy koszmar chłopca dorastającego w tamtych czasach. Znalezienie wyjątkowego jantaru stanowi pewną pociechę, a przede wszystkim ten mały skarb pociągnie opowieść dalej i, choć nie jest bardzo ciężki, przeważy w sprawie dalszych losów Farko.

Lubił zbierać słoneczne kamyki, szczególnie odkąd dowiedział się od dziadka, że to okruchy pałacu bogini Juraty. Dzisiaj jednak miał pecha, bo nie znalazł nawet kawałka bursztynu.
Co za dzień! – jęknął. – Nic mi się nie udaje.
W końcu wypatrzył krążące nad czymś mewy, a chwilę potem dostrzegł unoszący się na falach niedaleko brzegu kłąb wodorostów. Namęczył się, nim wciągnął je na piasek, ale warto było, bo pod liśćmi przyklejone były bursztyny. Niewielkie i zaledwie garstka, ale dobre i to. Już miał wrzucić rośliny do wody, gdy poczuł pod ręką jeszcze jeden kawałek. Bursztyn miał piękny żółty kolor, a w jego wnętrzu zatopiona była mucha. Kolorowe skrzydła miała rozłożone jak do lotu, a otwartymi oczami spoglądała wprost na Farko.

Zacytowany fragment ożywił moje wspomnienia z dzieciństwa, czas grzebania w piachu, pod wodorostami wyrzuconymi na brzeg, w poszukiwaniu choćby najmniejszych bursztynów... Cóż, nadal mi została ta fascynacja. I jeszcze to znalezisko Farko, kojarzące się z "Parkiem Jurajskim" – nie ma co ukrywać, że nie tylko mojemu synowi lektura "Bursztynowego szlaku" sprawiła przyjemność.
Opowieść Grażyny Bąkiewicz jest bardzo ciekawa, zarówno z uwagi na zetknięcie dwóch odmiennych kultur, jak i pewną surowość relacji o czasach, w których także człowiek bywał towarem, wycenianym ze względu na swoją użyteczność. Doceniam również sztukę pisarską autorki, bo tylko prawdziwy artysta pióra potrafi stworzyć tak przyjemny w odbiorze tekst, niezwykły nastrój oraz scenariusz. Gdyby "Bursztynowy szlak" doczekał się ekranizacji, mógłby stać się małym dziełem sztuki filmowej, ale też zjawiskiem kultury popularnej, takim "Gladiatorem" dla dzieci.
"Podarunek królowej Jadwigi" Beaty Ostrowickiej wpisuje się w trend beletrystyki historycznej czerpiący z fantastyki naukowej, bo dzielący akcję między dwa plany czasowe. Współczesny bohater dziecięcy, tu jest nim siedmioletni Jasiek, podróżuje w czasie, w tym wypadku do średniowiecza za panowania królowej Jadwigi, gdzie staje się naocznym świadkiem wspaniałomyślności władczyni oraz spotyka swojego przodka. W opowiadaniu Beaty Ostrowickiej spodobały nam się okoliczności oraz towarzystwo, w jakich chłopiec przeskakuje o ponad sześćset lat wstecz.

(...) Nie chcesz, to nie – wstaję, a ptak lekko wzbija się w górę i przysiada mi na ramieniu.
Jasiek, będziesz mieć superzdjęcie – cieszy się mama. – Oj, zmień minę. Może zamiast tej zasępionej po prostu się uśmiechnij.
Nie jestem zasępiony, cokolwiek to znaczy. Jestem zdziwiony aż po końce włosów, aż po czubek zadartego nosa. Bo srebrny grucha mi do ucha, a ja wszystko rozumiem.
Niebywałe, niebywałe. Te kolory, gru gru. Rzadko spotykane.
No, wszyscy w klasie mi zazdrościli – odpowiadam z dumą. – Fajnie się w nich biega. I na rowerze jeździ.
Oj, ja nie o ciżmach.
To o czym?
O twoich oczach, gru gru.
Krzywię się, humor mi się psuje. Musiał przypominać, że jedno oko mam zielone, a drugie niebieskie? Mało mi w szkole dokuczają?
Jest w tobie cząstka krwi Jana– grucha ptak. – Masz dwukolorowe oczy. Zwróciłeś uwagę na chromego ptaka. Coś ci pokażę. Nie bój się.
Nie boję się – prycham. Co to chromy ptak?
Kulawy. Czyli ja.
Zdjęcie zrobione... – Czekaj, dzwoni – mama wyjmuje z kieszeni telefon. – To z pracy – wzdycha i daje znak, że zaraz wraca, a ja mam się nie oddalać.
Coś mi się jeszcze przypomina.
A te piżmy?
Ciżmy, czyli buty, gruu, gruu.
Mama skończyła rozmowę i macha do mnie.
Jasiek, wchodzę do sklepu. Tego z aniołami. Kupię coś na pamiątkę. Poczekaj tu na mnie, okej?
Okej, okej – mruczę.
Gru, gru, zanim mama wróci, będziemy z powrotem. Nie bój się – powtarza.
Dobra – podejmuję decyzję.
A wtedy Srebrny uderza mnie dziobem w czoło. Trzy razy. Delikatnie.

Interesująco wypada jeszcze jeden, polonijny wątek, który wpływa na wykrzesanie tej przygody. Jasiek ma bowiem polskie imię, ale mieszka w Anglii, a jego ojciec jest Anglikiem. Mimo to chłopiec dobrze zna Kraków, w którym rozgrywa się akcja opowiadania (niezależne od aktualnego czasu i postaci, w jakich funkcjonuje bohater). Nie rozumie natomiast niektórych staropolskich słów, poznając je dopiero w rozmowie z gołębiem.
Ilustracje autorstwa Marcina Bruchnalskiego koncentrują się na wybranych scenach z życia dawnego Krakowa, przy czym są pokazane tak, jak widzi je bohater, jego samego nie zobaczymy (poza niewielkim, niewyraźnym, bo oddalonym portretem dwóch podróżników w czasie). Współczesność w sferze ilustracji nie istnieje, co wydaje się dobrą decyzją, bo uniknięto rysunkowych "spoilerów" (dzieci uwielbiają z nich korzystać i po zapoznaniu się z tym, co będzie, odmawiać dalszego czytania), a partie tekstu dotyczące XXI wieku i tak wyróżniono inną czcionką. Kadry z życia krakowskiego średniowiecza są realistyczne, lupa ilustratora skierowana została na pracę rozmaitych fachów oraz stroje różnych stanów, a w stole odbijają się nawet odpowiednie fragmenty otoczenia. Ponadto podziwiamy rysunki jasne i pogodne, jak zawsze u tego artysty. Dla rozweselenia atmosfery pojawiają się też krewni naszego ulubionego kota Cagliostro (seria książek ilustrowanych przez Marcina Bruchnalskiego). Oryginalnym rozwiązaniem jest wyjście obrazem poza treść opowiadania, którego zakończenie częściowo zostało dopowiedziane ostatnimi dwiema ilustracjami.
Dalej czytelnikowi pozostaje rozważanie charakterystyczne dla wszystkich pasjonatów science-fiction: czy bohater narodziłby się, gdyby sytuacja z przeszłości, której był świadkiem lub uczestnikiem, przebiegła inaczej? Może wtedy zniknąłby ze współczesności? A my, czy nie przestaniemy istnieć, jeżeli będziemy pomijać ważne momenty naszej historii? Jeśli nieprzeczytanie takiej pozornie niewielkiej "książeczki" będzie miało w przyszłości naszego dziecka jakieś doniosłe, teraz trudne do przewidzenia skutki – co wtedy? Lepiej nie igrajcie z losem i przeskakujcie w przeszłość jak najczęściej, by nie żałować straconej teraźniejszości, gdy już nadejdzie przyszłość młodego człowieka.
Bożena Itoya

Grażyna Bąkiewicz, Bursztynowy szlak, ilustracje Ewa Beniak-Haremska, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2017.
Beata Ostrowicka, Podarunek królowej Jadwigi, ilustracje Marcin Bruchnalski, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz