"...I nigdy nie chodziłem do szkoły" chodziło za mną od dłuższego czasu. Czytałam już wiele o edukacji alternatywnej, ale zwykle z punktu widzenia wszelkiej maści reformatorów, edukatorów, badaczy, rodziców. Książka Andrégo Sterna to na tym tle coś wyjątkowego: wspomnienia człowieka, który dorastał według najlepszych ideałów unschoolingu w czasach, kiedy nurt jeszcze nie istniał. Człowieka już dojrzałego, pewnym głosem opowiadającego o swoim dzieciństwie, przekonanego o słuszności obranej przez swoich rodziców drogi. To opowieść o tym, co może się wydarzyć, jeśli zanurzymy dziecko w bogatym, stymulującym środowisku i pozwolimy mu spędzać czas tak, jak zapragnie.
Podczas gdy jego rówieśnicy
siedzieli w szkole, młody André spędzał dni na tworzeniu modeli aparatów
fotograficznych i kolejek, czytaniu, graniu na gitarze, pisaniu artykułów do
własnego czasopisma motoryzacyjnego czy budowaniu wymyślnych konstrukcji z LEGO
Technics. Wiedzę ogólną zbierał niejako przy okazji, jako środek do
wyznaczonych sobie celów (trudno zbudować działający aparat fotograficzny bez
znajomości podstaw optyki, matematyki i geometrii).
Jednak historia dzieciństwa Andrégo
to w dużej mierze dzieło jego rodziców, którzy - choć nie ingerowali w zabawy
chłopca, nie komentowali ani nie oceniali jego poczynań - przewijają się przez
całą książkę jako dobre duchy i nieodzowny katalizator edukacji chłopca. Oboje
wzbraniają się przed nazwaniem ich decyzji poświęceniem (Michèle Stern całkowicie
zrezygnowała z pracy zawodowej, by móc towarzyszyć dzieciom), odbieram ją
raczej jako celebrację dzieciństwa i życia rodzinnego. W pamięć zapadł mi
drobny szczegół, wspomniany przez Andrégo: gdy jako mały berbeć mazał pisakiem
po kartkach, czynność ta była brana przez rodziców na tyle poważnie, że nikt
nigdy z oszczędności nie odwracał kartki na drugą stronę. Dziecko jako osoba,
którą należy traktować całkowicie serio - to jedno z ważniejszych założeń
wychowawczych Sternów.
Rodzice Andrégo obserwowali go
nieustannie i zaspokajali jego apetyt na wiedzę, organizując spotkania,
zajęcia, wyszukując nauczycieli, ściągając do domu ogromne ilości książek i
płyt... Regularnie przy tym korzystali ze znajomości wynikających z obracania
się w inteligenckim środowisku Paryża. Ale może istotniejszy od koneksji i ciągłej
gotowości do pomocy był klimat, który panował w domu Sternów. Z opowieści Andrégo
wyłania się obraz rodziny niezwykle aktywnej kulturalnie, regularnie bywającej
w teatrach, muzeach, na wykładach, wycieczkach krajoznawczych, czytającej,
piszącej, słuchającej muzyki poważnej, wiecznie żądnej wiedzy. W takim
otoczeniu ciekawość chłopca mogła swobodnie rozkwitać, karmiona coraz to nowymi
inspiracjami.
Pytanie, które zadawałam sobie
wielokrotnie w trakcie lektury, brzmiało: czy rację ma André Stern, twierdząc,
że każde dziecko mogłoby przeżyć takie dzieciństwo, jak on. Pierwszym odruchem
była smutna konstatacja: przeciętna rodzina, bez tradycji inteligenckich, mieszkająca
na 40 metrach kwadratowych, na siódmym piętrze bloku w sercu betonowej pustyni,
nie może dać dziecku takich warunków do rozwoju, jakie miał młody André,
zamieszkujący w domu pełnym książek i dysponujący wystarczającą przestrzenią,
by móc zorganizować w domu pracownię fotograficzną czy warsztat lutniczy. Nawet
jeśli jednak pominiemy te ograniczenia, większość zainteresowań André rozwijał
dzięki nadzwyczajnym i niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika kontaktom jego
rodziców.
Oczywiście André odpowiada na te
- dość oczywiste - zarzuty: dziecko ograniczone w tym czy innym aspekcie,
odnajdzie dla siebie inną drogę, o ile pozwolimy mu kierować się ciekawością i
zachwytem. Ja jednak widzę w tym rozumowaniu dużą lukę: nie uważam mianowicie
ciekawości za cechę, którą odnajdziemy u każdego dziecka. A raczej - nie każde
dziecko ma szansę tę cechę naturalnie rozwinąć. Co gorsza, u wielu może ona
zostać stłamszona przez wychowanie.
Można więc stwierdzenie Andrégo
rozumieć jako wyzwanie dla rodziców: czy potraficie stworzyć środowisko domowe,
w którym wasze dziecko rozkwitnie? Kluczowe w doświadczeniu Sterna wydają się:
obserwacja i wsparcie, niedyrektywność i - przede wszystkim - przykład
rodziców. Młodemu André'emu nie brakowało pozytywnych wzorców: osoby w jego
otoczeniu miały mnóstwo zainteresowań, które pielęgnowały i którym się
poświęcały, pozwalając mu sobie towarzyszyć. To chyba mój najistotniejszy
wniosek z historii Sterna: czy zapytana o własne pasje, te bieżące, a nie praktykowane,
zanim urodziły się dzieci, będę w stanie odpowiedzieć? Czy moje dziecko ma
okazję zaobserwować mój zachwyt i zarazić się moim pędem do wiedzy? André
niekoniecznie mówi o tym wprost, ale z jego relacji wyraźnie wynika, że wiele zainteresowań
dosłownie podłapał, towarzysząc rodzicom i obserwując ich bogate życie
towarzyskie i kulturalne. Czas więc na rachunek sumienia, zajęcie się sobą,
zamiast poświęcania się bez reszty dzieciom. Rodzicielstwo według Sternów
ubogaca wszystkich członków rodziny.
"...I nigdy nie chodziłem do
szkoły" to interesująca, inspirująca, a zarazem bardzo przyjemna w
odbiorze lektura. Czytając, wspominałam chwile zachwytu i całkowitego
zatracenia się w nauce, które sama przeżyłam w dzieciństwie (długie godziny
spędzone na nauce projektowania stron internetowych czy rysowaniu gigantycznych
planów miast na sklejanych taśmą klejącą kartkach). Nie można w takiej sytuacji
nie zadać sobie pytania: co by było, gdyby tak wyglądało całe moje dzieciństwo,
a ten stan towarzyszył mi każdego dnia, od rana do wieczora. Odpowiedzi jest
tyle, ile domów i dzieci, każda zapewne warta oddzielnej książki. Korci mnie,
by się przekonać, gdzie ciekawość poprowadziłaby moje własne dzieci.
Joanna Pietrulewicz
André Stern, ...I nigdy nie chodziłem do szkoły, Element, Warszawa 2016.
Joanna Pietrulewicz
André Stern, ...I nigdy nie chodziłem do szkoły, Element, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz