"Życie
na podglądzie" przyciąga starszą młodzież intrygującą
okładką oraz mocnym opisem wydawniczym. Jest tu malutki dom,
równoznaczny z rodziną, i wielki, (wszech)potężny rak chwytający
domek (lub podrzucający nim), patrzący nań okrągłymi,
wszystkowidzącymi ślepiami-kamerami, a całość znajduje się na
niebieskim tle – może to ekran telewizyjny? W końcu wydawca każe
nam wczuć się w sytuację komunikując: "Niespodziewanie życie
Twojej rodziny staje się obiektem telewizyjnego show. Potrafisz to
sobie wyobrazić?". Spróbujmy.
W
prologu i pierwszej części powieści dowiadujemy się wraz z
Jaredem, ojcem piętnastoletniej Jackie, że niedługo umrze on z
powodu nowotworu mózgu. Poznajemy reakcje chorego, jego żony,
młodszej córki (Megan), a wreszcie głównej bohaterki. Rodzinny
dramat rozwija się powoli, ponieważ autor zarzuca nas
retrospekcjami, opisami szkoły i związków koleżeńskich
dziewcząt, oraz szczegółowo przedstawia kolejne postaci
drugoplanowe. Jedną z nich jest sam guz mózgu, glejak
wielopostaciowy IV stopnia, zyskujący tu osobowość i imię: Glej.
Książka Lena Vlahosa okazała się trudna ze względu na temat i
styl narracji, a przede wszystkim z uwagi na bezpośredni,
realistyczny obraz ludzkich niedoskonałości fizycznych,
emocjonalnych i moralnych.
Kiedy
Glej skończył kąpiel malutkiej Jackie, wpadł na coś doprawdy
niezwykłego. To była część kory mózgowej, której żywiciel
nigdy świadomie nie wykorzystywał. Prawdę mówiąc, żaden
człowiek nie eksploatował z premedytacją tej sekcji mózgu. Był
to fragment owych mitycznych dziewięćdziesięciu procent mózgu,
których człowiek nie używa. Tyle że te zasoby bynajmniej nie były
mitem, a w każdym razie nie dla glejaka wielopostaciowego IV
stopnia.
Nurkując
coraz głębiej w korze mózgowej Jareda, Glej mijał połyskujące
kurtyny neuronów, z których co chwila wystrzeliwały rozbłyski w
kolorze cyklamenowym, indygo i seledynowym, niczym zorza polarna
umysłu. Wiry i strumienie inteligencji niosły go przez lejowate
kłęby myśli zmieniające się w gwałtowny nurt, który bez
uprzedzenia wyrzucił go wprost do synaptycznego morza, gdzie z
głośnym pluskiem zanurzył się w ciepły bezmiar wody.
Wadą
powieści jest brak swobody i płynności czytania, zacinanie się na
ciągłych przeskokach, niemożność odczuwania głębi literatury.
Nie da się utonąć w tej książce ani nawet w niej zanurkować, po
lekturze pozostajemy susi, bo czytając cały czas mamy świadomość,
jakim zabiegom poddaje nas autor. No, może brodzimy w gęstej
wydzielinie konsumpcyjno-telewizyjnej ludzkości, ale jawne i okazałe
zabiegi pisarskie, mające na celu wzruszanie i szokowanie
czytelnika, pozostały dla nas prowokacjami. Autor sugeruje nam, jak
mamy odbierać każdą z postaci, niczym stronniczy obrońca i
oskarżyciel podsuwający ławie przysięgłych ocenę cząstkową
oraz sam wyrok. Odpowiadając więc na cytowane wyżej polecenie z
opisu wydawniczego: spróbowaliśmy to sobie wyobrazić, ale się nie
udało. Naszą fantazję zastąpiły wyobraźnia autora i jego
osobliwy styl, tak barwny, że chyba aż przebarwiony, dający o
sobie znać w "glejowych" partiach tekstu i trochę przeze
mnie zapożyczony na potrzeby niniejszego akapitu recenzji. Poetyckie
porównania zastosowane w opisie czegoś tak organicznego, jak guz
mózgu, zostały doprawione skomplikowanymi charakterystykami
medycznymi. Po takich fragmentach czytelnik przeważnie potrzebuje
chwili oddechu, czasem nawet dnia odpoczynku, zanim zacznie czytać
dalej. Pozostałe elementy konstrukcji powieści kontrastują z
przeżyciami Gleja, jest to po prostu relacja na żywo z życia
uczestników i animatorów show.
Nie
zapomnijcie obejrzeć "Życia i śmierci", najważniejszego
reality show w historii telewizji. Pierwszy odcinek już za tydzień
w ATN. Będziecie mogli śledzić życie Jareda Stone'a, którego
mózg powoli zjada nieoperacyjny nowotwór. Nasze kamery mają
nieograniczony dostęp do jego domu, dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Zobaczycie, jak razem z rodziną radzi sobie ze śmiertelną
chorobą i z samą śmiercią. To będzie niespotykane, opiniotwórcze
widowisko telewizyjne. Za chwilę wracamy.
Jako
wielbicielka filmu "Truman Show" wypatrzyłam w "Życiu
na podglądzie" wiele podobieństw do tego przełomowego obrazu
sprzed niemal dwudziestu lat (choć podobno i tak nie był w pełni
nowatorski). Trudno powiedzieć, czy były to celowe "mrugnięcia"
do czytelnika, czy też autor mimowolnie czerpie ze skarbca
popkultury, w każdym razie wydarzenia i zachowania opisane w książce
nie są dla współczesnej młodzieży tak bulwersujące, jak miały
być. Przede wszystkim temat nie trafia w zainteresowania młodych
Polaków, bo raczej nie oglądają oni tego typu programów, o ile w
ogóle korzystają z dobrodziejstw telewizji. Nastolatków prędzej
wciągną dwa pomniejsze wątki, odpowiadające aktualnym modom i
realiom: akcja wsparcia Jareda zorganizowana przez uczestników gry
sieciowej fantasy oraz międzynarodowa "wymiana" uczniów
na portalu społecznościowym (choć ten wskazany w książce uważany
bywa raczej za przeznaczony dla maluszków i staruszków).
Autor
solidnie zanalizował destrukcyjny wpływ choroby głowy rodziny,
zamianę ról, do której dochodzi w domu Jareda, reorganizację
relacji. Nie udało się nam zaprzyjaźnić z bohaterami książki,
ale uznaliśmy ich za charakterystyczne typy, dobrych reprezentantów
różnych pokoleń i funkcji społecznych. Niestety powieść jest
mocno osadzona w realiach Stanów Zjednoczonych i nie wszystko będzie
jasne dla polskiego czytelnika, zwłaszcza młodego. Dotyczy to na
przykład pracy Jareda czy opisu (a nawet samej nazwy) amerykańskiej
klasy średniej. W powieści znalazły się też fragmenty jakby
odseparowane od fabuły, owszem, ciekawe, ale ich obecność
pozostała dla mnie niezrozumiała – może odnoszą się do
rzeczywistych miejsc, osób czy okoliczności, których polski
czytelnik po prostu nie zna.
Właściciel
sieci Powell's wcale nie żartował, nazywając swój sklep miastem
książek. Olbrzymi lokal zajmował całą przecznicę i składał
się z sześciu pomieszczeń, z których każde było większe niż
przeciętna księgarnia. Poszczególne działy gromadziły
księgozbiór poświęcony innej tematyce. Nawet wytrawni bibliofile
zatrzymywali się przy tablicach informacyjnych przed sklepem,
chętnie korzystając z ich pomocy, żeby znaleźć literacką igłę
w przytłaczającym stogu słów.
Zakończenie
powieści wykracza daleko poza czas akcji, a tym samym ucina
rozważania o ewentualnej kontynuacji czy własne dywagacje na temat
dalszych losów Jackie, jej rosyjskiego przyjaciela Maksa,
internetowej przyjaciółki Hazel i całkiem realnej siostry Megan.
Ale jeżeli chcecie na własny sposób rozpisać fikcyjny sequel
"Życia na podglądzie", możecie po prostu pominąć
epilog.
Bożena
Itoya
Len
Vlahos, Życie na podglądzie, tłumaczył Maciej Potulny, projekt
graficzny okładki Lucyna Talejko-Kwiatkowska, Media Rodzina, Poznań
2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz