Książka
"Wilczki" adresowana jest do najmłodszych czytelników, a
właściwie nawet do tych dzieci, które tylko słuchają i oglądają,
a jeszcze nie czytają. Svenja Herrmann napisała (pierwotnie w
języku niemieckim) ładną, prostą opowiastkę do obrazów Józefa
Wilkonia, całkiem dojrzałych, bo liczących sobie ponad 40 lat.
Wilczki są cztery, w trakcie lektury często je liczymy – z
autorką i ilustratorem, bo oboje równolegle prowadzą nas coraz
głębiej w leśną przygodę. A do jej rozpoczęcia potrzebny będzie
tylko jeden krok jednego z wilcząt.
Pewnej
rozgwieżdżonej nocy młoda wilczyca obudziła się w swojej norze.
Jej matka była właśnie na polowaniu, więc szczenię odważyło
się zrobić krok w stronę wyjścia. Powiew słodkiego wiosennego
powietrza uderzył je w nozdrza, na co młode zaskomlało.
Stylizacja
narracji na dawną przypowieść o zwierzętach, taką daleką krewną
utworów Rudyarda Kiplinga (z powodu tematu nasuwa się też
skojarzenie z "Białym Kłem" Jacka Londona, ale to jeszcze
odleglejsze powiązania), powoduje pewną archaizację języka.
Zabieg ten pasuje do poetyckiego obrazu nocnej kniei, odmalowanego i
słowem, i pędzlem. Tekst pozostaje zrozumiały nawet dla maluchów
i uniwersalny, ponieważ badanie świata na własną rękę (lub
łapę) dotyczy wszystkich młodych.
I
znów zobaczyły cztery wodne wilczki, które łypały na nie
ciekawskimi oczkami. Cóż robić? Trzeba wskoczyć do jeziorka i
zawrzeć przyjaźń. Jeden, dwa, trzy, cztery! Ale nikt się nie
ruszył.
Wtedy
mała przewodniczka zdobyła się na odwagę i pierwsza wskoczyła do
wody.
Jeden,
dwa... Trwało to wprawdzie nieco dłużej, ale zabrzmiało i "trzy".
Jeden,
dwa, trzy, cztery! Serca waliły jak szalone.
Historia
podróżujących i w pewnym momencie zagubionych w lesie wilczków
okazała się łagodna, nieskomplikowana oraz wyważona, bo choć
raczej pouczająca, to zdarzają się i fragmenty humorystyczne. Mali
miłośnicy natury znajdą w niej tchnienie wolności nieskażone
ludzką ingerencją, puszczański mikrokosmos, pewnie zechcą się
przyłączyć do wilczego zewu szczeniąt i ich matki. Bo też
opowieść oczywiście ma szczęśliwe zakończenie, z zapachem domu
i matczynym ciepłem.
Wielbiciele
malarstwa i grafik Józefa Wilkonia zastaną w "Wilczkach"
wszystko to, co najbardziej "Wilkoniowate". Rozmyte
kształty zwierząt, ich charakter oddany jakby kilkoma maźnięciami
pędzla – niby to oczywiste, ale jakoś nikt inny tak nie potrafi.
Wilki Wilkonia są bardzo... wilcze, zwierzęce, artysta nie próbuje
robić z nich dziecięcych maskotek, pozostają dzikie, należą
tylko do siebie. Atmosferę książki tworzą i portrety zwierząt, i
obrazy puszczy, przy czym bardzo istotne są barwy, te rozmaite
szarobure tonacje sierści, ściany drzew, ściółki, nieba. Widać,
że wilczki należą do lasu i las do nich, stapiają się ze sobą,
tworzą zgodną całość, złożoną jednak z niezależnie
bytujących elementów. Relację tę można w pewnym stopniu
przenieść na płaszczyznę książki, bo też tekst "Wilczków"
dobrze współgra z ilustracjami, chociaż właściwie słowa nie są
tu konieczne. Józef Wilkoń słusznie został wskazany na okładce i
stronie tytułowej nie jako ilustrator, ale współautor, dla mnie
jest nawet głównym twórcą tej publikacji.
Bożena
Itoya
Svenja
Herrmann, Józef Wilkoń, Wilczki, tłumaczyła Anna Urban, Media
Rodzina, Poznań 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz