cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 30 sierpnia 2017

Jak Kalle rozprawił się z bykiem

Ilustrowane książki Astrid Lindgren dla najmłodszych dzieci są wspaniałym wynalazkiem, co stwierdzam regularnie co kilka miesięcy od kiedy wynalazłam je w jednej z naszych bibliotek. Wydawnictwo Zakamarki ciągle obdarowuje nas nowymi pozycjami, napisanymi co prawda dawno, czasem kilkadziesiąt lat temu, ale przeważnie debiutującymi na rynku polskim. Trudno uwierzyć, że wychowałam się bez "Jak Kalle rozprawił się z bykiem", chociaż Astrid Lindgren napisała to opowiadanie w 1950 roku, a Marit Törnqvist zilustrowała je w 1991 roku. Przecież od najwcześniejszego dzieciństwa otaczały mnie książki tej autorki, sama też od jedenastu lat otaczam nimi swojego syna, a jednak Kalle nas ominął. Jak to dobrze, że już od dziesięciu lat mamy wydawnictwo Zakamarki, które odświeża naszą domową biblioteczkę i spojrzenie na twórczość najpopularniejszej ze szwedzkich pisarek, kontynuując zarazem tradycję polskiej translatoryki, bo nieznane w Polsce utwory Astrid Lindgren przekłada Anna Węgleńska, wybitna tłumaczka popularnej "Ronji", niektórych "Karlsonów", "Blomkvistów" i "Lott".
"Jak Kalle rozprawił się z bykiem" jest typem książki, do jakiej chce się wracać na okrągło, zwłaszcza gdy ma się kilka lat i rodzica, który lubi czytać w każdej wolnej chwili. Na początku polubiliśmy ilustracje otwierające opowieść: ptaki na dachu obory goszczącej na okładce (takie same "skaczące ogonki" spotykamy na wakacjach), kury przysiadające na furtce i uciekające przed bykiem na pierwszej stronie opowiadania oraz wszędobylskie koty wylegujące się na wyklejce i początkowych kartach. Ale byliśmy twardzi i nie oglądaliśmy dalszych obrazków bez czytania, przeszliśmy do tekstu, który okazał się prawdziwą bombą.
Nie znam zbyt wielu małych form stworzonych przez Astrid Lindgren, czytywałam dotąd głównie powieści tej klasycznej autorki. Tym bardziej byłam zaskoczona urodą "Kallego", bo jest to niewątpliwie utwór ładny, zgrabny i inteligentny, pełny pozytywnej energii, choć przecież tak krótki. Siedmioletni "mały wiejski chłopiec" ze Smalandii (region Szwecji) wydaje się być kolegą, kuzynem albo pierwowzorem słynnego Emila, ale nie jest bohaterem wracającym w kolejnych książkach, tylko takim wyciągniętym na chwilę z tłumu zwyczajnym, pełnym werwy chłopaczkiem. Dzięki niemu czytelnik przekonuje się, że każdy może dokonać czegoś wyjątkowego, a potem sobie zniknąć z oczu gapiów i żyć szczęśliwie poza zasięgiem reflektorów.

Dlaczego byka nagle ogarnia złość? Dlaczego Adam Engelbrekt w tamtą wielkanocną niedzielę wpadł w tak okropnie zły humor? Tego nigdy się nie dowiemy. Może któryś z cielaków odezwał się do niego niegrzecznie w cielęcym języku, a może krowy go zirytowały. W każdym razie Svensson nie mógł pojąć, dlaczego w ten wielkanocny poranek Adam Engelbrekt urwał się i pocwałował przez oborę z wielkim hałasem i tak straszliwym wyrazem oczu, że Svensson nie odważył się go zatrzymać i spytać, czy może Adam Engelbrekt był z czegoś niezadowolony. Svensson co sił w nogach wybiegł z obory, a Adam Engelbrekt z furią popędził za nim.

W książce Astrid Lindgren wydarzeniem dnia staje się ucieczka byka z powroza. Rozbawiło nas jego podwójne imię i osobowość, dowodzące, jak wysoki był (i pewnie nadal bywa) status niektórych zwierząt na wsi. Zwierzaki w ogóle są tu w centrum wydarzeń, jest ich na kartach prawie tak dużo jak ludzi, ale tylko na ilustracjach, bo tekst ściśle trzyma się opisywanej sytuacji.
Miejsce i czas akcji są jasno określone i zamknięte w małej przestrzeni: oto mamy scenkę z życia Smalandii rozgrywającą się w wielkanocną niedzielę, prawdopodobnie na początku XX wieku, jak to było z "Emilem ze Smalandii", ale szczegóły właściwie nie mają znaczenia. Okoliczni gospodarze, ich dzieci i służba zbiegają się do zagrody (czyli dużego gospodarstwa), w której mieści się obora zamieszkana przez krowy, cielęta i królującego tam byka, sprawcę całego zamieszania. Ludzie mają bezpłatne świąteczne przedstawienie, a ich gapiostwo jest zdecydowanie ponadczasowe – przecież nadal zatrzymujemy się tłumnie przy każdym zamieszaniu na ulicy, czy to wiejskiej, czy wielkomiejskiej. Właśnie tak narodziły się uliczne teatry.
Niektóre okoliczności opowieści przeminęły i mogą się wydać czytelnikom nie tylko nieaktualne, ale i egzotyczne, jak radość dzieci z nowych sandałów, którymi zostały obdarowane na Wielkanoc, wynagrodzenie, jakie otrzymuje bohater dnia albo fakt, że Kalle mówi po smalandzku i nie zna ogólnego języka szwedzkiego, jednak, moim zdaniem, te archaizmy nie przeszkadzają w gładkiej lekturze, a tylko budują atmosferę.

Jednym z pierwszych, którego przygnała ciekawość, był Kalle z zagrody Torpet. Przybiegł tak szybko, jak tylko pozwoliły mu na to jego siedmioletnie nogi. Kalle był małym wiejskim chłopcem, dokładnie takim, jak tysiące innych smalandzkich chłopców – tak samo niebieskookim, tak samo lnianowłosym i tak samo zasmarkanym.

Nie ujawnię niczego więcej, niż zdradza tytuł książki, gdy powiem, że Kalle w pięknym stylu ujarzmi rozbrykanego olbrzyma. Cóż, gdzie dorosły nie da rady, tam pośle małego naturszczyka, a ci ze Smalandii mają najwyraźniej predyspozycje do poskramiania zwierząt, i to lepsze od niejednego parobka czy gospodarza. Przecież i Emil zasłynął z podobnego wyczynu, a jeśli nie pamiętacie tego rozdziału lub zupełnie go nie znacie, po przeczytaniu "Kallego" koniecznie sięgnijcie po przygody największego smalandzkiego łobuza.
Bożena Itoya

Astrid Lindgren, Jak Kalle rozprawił się z bykiem, ilustrowała Marit Törnqvist, przełożyła ze szwedzkiego Anna Węgleńska, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz