Cykl
książek "Bzik & Makówka" został napisany dla dzieci
około dziesięcioletnich. Właśnie w tym wieku są tytułowi
bohaterowie: Gabrysia Bzik i Nilson Makówka, wykreowani przez Rafała
Witka (tekst) i Magdę Wosik (ilustracje). Dzieci lubią się i
polegają na sobie, choć początkowo Gabrysia jest do kolegi
uprzedzona, a ich kontakty wpisują się w szkolne zasady "zadawania
się".
"To
było następnego dnia, kiedy wracaliśmy z Nilsonem ze szkoły. Od
afery z toaletą i tak wszyscy o nas plotkowali, więc przestaliśmy
ukrywać naszą znajomość. A może przyjaźń? Natalka trochę się
o tę przyjaźń gniewa. Na najbliższym treningu spuszczę jej
porządne manto, to od razu się pogodzimy."
("Zgniłobrody
i Luneta Przeznaczenia")
W
każdym tomie dzieci przeżywają nową przygodę, bawiąc się w
detektywów lub dobroczyńców, wpadając do ciekawych miejsc,
czasów, natrafiając na niezwykłe przedmioty i osoby. A wszystko
zaczyna się od spotkania z pewnym kloszardem, a może piratem?
"Właśnie
miałam odgryźć pierwszy kawałek kabanosa, kiedy usłyszałam za
sobą coś jakby kroki. W tej samej sekundzie czyjaś łapa wyrwała
mi kabanosa i przy okazji ubrudziła bluzkę substancją
przypominającą błoto.
– Ej,
no! – krzyknęłam.
Za
moimi plecami stał obcy mężczyzna. Był zwalisty, potwornie
brudny, zarośnięty i obszarpany. W dodatku śmierdziało od niego,
jakby się wykąpał w przenośnej toalecie."
Pierwszy
tom serii ("Zgniłobrody i Luneta Przeznaczenia")
napisany został prostym, młodzieżowym językiem. Narratorką jest
Gabrysia Bzik, wszystkie wydarzenia poznajemy z jej punktu widzenia.
Dziewczę to trudno uznać za potulne i skromne, momentami jest nawet
przesadnie złośliwe. Przygoda toczy się wartko, bywa zaskakująca,
wciąga i bawi młodego czytelnika od pierwszej do ostatniej strony,
czyli na około dwie, trzy godziny. Płynność lektury w dużym
stopniu jest zasługą ilustracji, utrzymujących uwagę tych dzieci,
które dotychczas wolały komiksy, a od książek stroniły. Humor,
umowność i skrótowość tych czarno-białych obrazków znakomicie
odpowiadają fabule oraz sposobowi narracji. W drugim tomie
("Ucieczka z tajemniczego ogrodu") rysunki niekiedy
nawet dominują nad tekstem, mniej porywającym i dynamicznym niż w
"Zgniłobrodym i Lunecie Przeznaczenia".
Zmiana
tematu, a raczej jego zawężenie do dziedziny odległej
początkującym czytelnikom (nie mogę za wiele zdradzić), jak
również eksperymenty z językiem, wpłynęły na niekorzyść
książki. Po prostu przy "Ucieczce z tajemniczego ogrodu"
chwilami prawie się nudziliśmy, mimo że znamy i lubimy książkę,
do której odnosi się, nawet w tytule, Rafał Witek.
Druga
część "Bzika & Makówki" zaskoczyła mnie
nietypowymi rozwiązaniami stylistycznymi: użyciem w wypowiedziach
(narracji) dziesięciolatki czasu zaprzeszłego ("Powinniśmy
byli sami na to wpaść!", "Powinien był przenieść nas
do dnia, w którym...") oraz słów za trudnych dla dzieci w tym
wieku. Równocześnie starodawny, staranny sposób wysławiania się
jednej z postaci określony został jako "egzaltowany,
pompatyczny styl" oraz "maniera".
Jednak
i w "Ucieczce z tajemniczego ogrodu" znaleźliśmy
fragmenty zabawne, cierpkie, po prostu charakterystyczne dla
pisarstwa Rafała Witka. Na przykład, co decyduje o tym, że czujemy
się w Polsce dwudziestego pierwszego wieku jak u siebie?
"Widok
linii wysokiego napięcia bardzo by mnie uspokoił. Dowolny znak
informacyjny – choćby to nawet było: "Uwaga, seryjni
mordercy!" – wzbudziłby mój entuzjazm. Dałabym się pokroić
za możliwość wypatrzenia i podniesienia najnędzniejszego skrawka
plastikowego opakowania. Ale żadnej z tych rzeczy po drodze NIE
BYŁO! Były za to ptaki, muchy i meszki, koński nawóz, przydrożne
kwiatki i kilometry, kilometry, kilometry wrzosowisk..."
Trzecia
odsłona serii spodobała się nam najbardziej. Objętość
"Autografu za milion dolarów" jest
mniej więcej taka sama, jak w przypadku dwóch pierwszych części,
ale tę książkę przeczytaliśmy błyskawicznie i byliśmy
zawiedzeni, że "już" się skończyła.
Po
pierwsze, mocną stroną tej lektury jest autorefleksja bohaterów.
W przeciwieństwie do poprzednich części, więź między nimi jest
naprawdę mocna, szczera i jakby bardziej realna. Gabrysia i Nilson
zaczynają się nieśmiało zastanawiać, co ich łączy. To ważne,
bo przyjaźnie damsko-męskie w wieku dziesięciu lat zdarzają się
naprawdę rzadko, choć roi się od nich w literaturze dla dzieci.
Nie wystarczy powiedzieć młodemu czytelnikowi, że bohaterowie
książki najpierw patrzyli na siebie z ukosa, a potem tak po prostu
się polubili i stali nierozłączni. Tak dzieje się tylko w
bajkach.
Autorefleksja
Gabrysi i Nilsona nie ogranicza się wyłącznie do ich przyjaźni,
rozmyślają także o przyczynach swoich przygód.
"–
Nie sądzisz, że to wszystko jest chore? Gdziekolwiek się ruszymy,
wpadamy w to, co było. Tak jakby przeszłość... w jakiś sposób
nas przyciągała. Inni żyją w teraźniejszości inie mają takich
problemów."
Drugim
atutem "Autografu za milion dolarów" jest niewymuszone,
świeże poczucie humoru. Bywa cynicznie, ale tak właśnie
lubią się śmiać rówieśnicy bohaterów, zwłaszcza wielbiciele
komiksów i rozmaitych ilustrowanych "dzienników".
Zresztą, z niewielkimi wyjątkami, Gabrysia ma jakby mniej cięty
język niż we wcześniejszych tomach. Planując omówienie tej
książki wynotowałam aż sześć najśmieszniejszych fragmentów,
nie mogłam się zdecydować, który tu przytoczyć, musiałam więc
dokonać wyboru drogą losowania. Wizje trupa w brudnych ciuchach
Gabrysi, studenta z ośmiopakiem piwa w bagażu podręcznym,
rozpaczających badyli, konsultacji psychiatrycznych oraz alkomatu
telefonicznego pozostawiam do samodzielnego odnalezienia.
"Cóż
było robić? Kiedy sława puka do drzwi, nie warto udawać, że
nikogo nie ma w domu. Grzecznie się przedstawiłam, pozdrowiłam
pana dyrektora Sztorca i całą klasę III A (która już za tydzień
zmieni się w IV A), a także naszą dozorczynię, żeby było jej
miło."
Kolejną
wielką zaletą trzeciej części "Bzika & Makówki"
jest nietypowy wymiar edukacji artystycznej.
Forma, w jakiej Rafał Witek opowiada o surrealizmie
(!) jest lekka, ale książka zachowuje wszelkie walory informacyjne.
Nie wyobrażam sobie lepszego sposobu na przekazanie słowem wiedzy o
sztuce. Mój syn zapamiętał z tej lektury dużo więcej, niż
z książek może cenniejszych literacko, ale dla dziesięciolatka
zbyt dydaktycznych, na przykład z "Pana Jaromira i zagadki
aniołów" Heinza Janischa. W "Autografie za milion
dolarów" do tradycyjnych lekcji muzealnych, odbywanych w ciszy
i filcowych kapciach, nawiązuje tylko sceneria, w jakiej zawiązuje
się intryga.
"Z
ciekawością przyglądałam się kolejnym pracom. Były niewielkie i
musiałam podchodzić do każdej naprawdę blisko. Przez cały czas
czułam na plecach wzrok pani w granatowym sweterku. Nie miałam
wątpliwości, że gdybym wykonała choć jeden podejrzany ruch,
wyjęłaby spod sweterka miniaturowy karabin maszynowy i otworzyła
do mnie ogień. To w każdym razie sugerowało jej spojrzenie.
Dlatego się pilnowałam i cały czas trzymałam dłonie splecione za
plecami."
Konwencja
i tempo akcji nie rozmywają się, jak w części drugiej. "Autograf
za milion dolarów" uważam za najbardziej dopracowaną i spójną
odsłonę serii, choć wciąż nie jest to rozbudowana narracja,
trudno nawet uznać ją za powieść. Pozostaje dynamiczną książką
z elementami komiksu, odwołującą się do gustów czytelników
"Dziennika cwaniaczka", "Magicznego drzewa" czy
"Biura detektywistycznego Lassego i Mai". Na pewno jest to
jedna z lepszych pozycji z grupy modnych, krótkich, bogato
ilustrowanych lektur dla uczniów młodszych klas szkoły
podstawowej.
Bożena
Itoya
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz