cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

piątek, 4 września 2015

"Historie Mona Lizy" – barwny przewodnik i urokliwa przewodniczka po dziejach malarstwa

"Historie Mona Lizy", wydane w 2015 roku przez Muchomor (francuski oryginał ukazał się w roku 2010), stanowią zarys historii malarstwa w formie dialogów ojca z córką oraz malarza z innymi malarzami. To jakby fantastyczna wizyta w kilkunastu muzeach i galeriach równocześnie. Rzeczywistych prac artystów omawianych przez autora (również malarza) nie znajdziemy w jednym miejscu, a obrazy przedstawione w "Historiach Mona Lizy", z wyjątkiem tytułowej Giocondy Leonarda da Vinci, istnieją tylko w tej książce – wyszły spod pędzla jej autora, Piotra Barsony'ego. W nieco innym wydaniu mogliśmy je podziwiać na reprodukcjach zdobiących stoisko wydawnictwa Muchomor podczas Warszawskich Targów Książki, tam można było nawet dopracować wizerunek Mona Lizy uzupełniając obraz własną twarzą. A jakie oblicza i maski przybiera Gioconda w książce "Historie Mona Lizy"? I czemu służą te przebieranki?

"– Nie chciałabym mieć go w swoim pokoju, nie mogłabym zasnąć.
On jest namalowany po to, żeby Cię obudzić."

Piotr Barsony, wychodząc od słynnego obrazu Leonarda da Vinci, podjął zabawę z wielkimi postaciami światowego malarstwa. Konwencja książki na początku skojarzyła mi się z ulubionym fragmentem podręcznika do języka polskiego dla szkół średnich – cyklem parodii Juliana Tuwima, z "Jak Wyspiański napisałby wiersz Wlazł kotek na płotek" na czele. Mona Liza jest dla Barsony'ego właśnie kotkiem na płotku.

W omawianej publikacji Gioconda występuje bowiem w wielu, często zupełnie odmiennych odsłonach, "wchodząc" w rolę muzy impresjonizmu, ekspresjonizmu, kubizmu, abstrakcjonizmu, szkoły paryskiej, suprematyzmu, konstruktywizmu, pop-artu, nowego realizmu czy minimalizmu, a nawet sztuki ulicy. "Historie Mona Lizy" w warstwie plastycznej nie są jednak parodiami, raczej grą, edukacyjną zabawą ze stylami i konwencjami, a w połączeniu z tekstem stają się pochwałą malarstwa, wyrazem i przekazem miłości, szacunku oraz głębokiego zrozumienia dla tej sztuki.

"– Czy to znaczy, że malarstwo już się skończyło?
Skąd! Malarstwo nie może się skończyć, ono stanowi nieodłączną część ludzkości od czasów prehistorycznych. Ale wtedy właśnie narodziło się coś nowego, sztuka przestała być wyłącznie sprawą siatkówki oka.
Co to znaczy?
To znaczy, że sztuka stała się czystym myśleniem, rzemieślnicza sprawność artysty i umiejętność malowania tego, co widzi oko, przestały być konieczne. Odtąd artyści, którzy pójdą śladem Duchampa, powinni być inteligentni...
I zabawni."

Książka w prosty, zrozumiały, ale zarazem profesjonalny sposób wyjaśnia sens poszczególnych kierunków i stylów w historii malarstwa. Forma dialogu bardzo ułatwia i uatrakcyjnia lekturę dzieciom, oczywiście tym starszym, bo wydawca poleca "Historie Mona Lizy" dla czytelników w wieku powyżej 10 lat. Mniej więcej ich rówieśniczką wydaje się być rozmówczyni malarza, w naturalny i charakterystyczny dla dzieci sposób komentująca kolejne ujęcia Giocondy: "Był trochę zwariowany" (Malewicz), "Jakaś nabazgrana ta Mona Liza" (Kadinsky), "Ona straszy" (Dix), "Gdy ona się krzywi albo przeraża, to jest ekspresjonistyczna", "Przez jej twarz widać pejzaż" (Picaba), "Och, jaka ona brzydka! Czy zobaczymy jeszcze ładne Mona Lizy?" (Bacon), "Ta Mona Liza jest podarta" (Klein). Takie świeże, przyziemne spojrzenie na sztukę umożliwia młodemu czytelnikowi odetchnięcie: uff, nie tylko ja to tak odbieram. To ważne, bo żaden laik nie wytrzyma długo akademickich wywodów.
Mój dziewięcioletni syn przeczytał całość z zacięciem zazwyczaj zarezerwowanym tylko dla beletrystyki, choć dotąd był jedynie okazjonalnym miłośnikiem wybranych dziedzin sztuk plastycznych i nie miał pojęcia o większości omawianych przez Piotra Barsony'ego zagadnień, nurtów czy artystów. Teraz wie znacznie więcej, a wiedzę tę zawdzięcza nie tylko wielkim ilustracjom, ale i niezwykle plastycznemu językowi autora.

"– Picasso namalował profil, który zwraca się do nas przodem. On umie obracać głowami.
Pejzaż w tle przypomina kwadraciki Cézanne'a.
Rzeczywiście. Jako młodzi ludzie Picasso i jego przyjaciel, także malarz, Georges Braque (1882–1963), zwiedzili razem wielką wystawę malarstwa Cézanne'a w Paryżu. Wyszli z niej rozentuzjazmowani:
PICASSO: No i co powiesz?
BRAQUE: Sprytny pomysł na malowanie różnych planów.
PICASSO: Można to robić lepiej.
BRAQUE: Chcesz powiedzieć, że można malować obiekty z kilku różnych ujęć jednocześnie?
PICASSO: Tak. Jakbyśmy obchodzili dokoła sześcian, czyli kubik.
BRAQUE: Idziemy do twojej pracowni czy do mojej?
PICASSO: Do mojej.
Ty też tam byłeś, tato?
Nie, ale mogę sobie wyobrazić, jak ci dwaj wielcy malarze zainspirowani pracami Cézanne'a próbowali pójść jeszcze dalej i przedstawić model z wszystkich stron jednocześnie, tak jakby obracali dokoła kostkę (kubik), żeby pokazać wszystkie płaszczyzny. Nazwano ich zresztą kubistami."

Publikacja zawiera wiele danych biograficznych, zarazem dyskretnie informuje o kulturze danego okresu i regionu świata, a nawet o emocjach, przekonaniach, stanach "duchowych" i sposobach ich wyrażania. W kilku zdaniach dowiadujemy się, jakim człowiekiem był malarz, jak patrzył na świat, co chciał osiągnąć swoim malarstwem.

"– To jest Mona Liza niemieckiego malarza ekspresjonisty Ottona Dixa.
Chciałoby się powiedzieć, że to jest śmierć.
Ten obraz wyrażał to, co czuli artyści wobec okropieństw wojen dawnych i przyszłych."

Przekaz jest silny, bo nie każdy twórca został przedstawiony w jednakowy sposób, opis artysty jest właściwie determinowany przez rozmowę o sztuce, będącą treścią książki, a nie odwrotnie. W "Historiach Mona Lizy" nie znajdziemy rutyny, choć podróż po malarstwie jest uporządkowana chronologicznie i gatunkowo.
Barsony nie planował zamknąć w jednej książce całej historii malarstwa i oczywiście tego nie dokonał. Jego ujęcie jest subiektywne, koncepcja plastyczna i realizacja książki wydały się nam i naszym znajomym zabawne, sprytne, a nawet fascynujące. Autor nie przygotował publikacji w pełni samodzielne. Wydawca podaje, że Piotr Barsony jest twórcą tekstu i obrazów, natomiast książka powstała na podstawie pomysłu Nadine Nieszawer, a dwie inne osoby zajęły się nadzorem artystycznym (Sandrine Granon i Stéphanie Aguado).
Nie zamierzam idealizować omawianej publikacji, muszę więc zaznaczyć, że tekst miejscami był dla syna zbyt skondensowany, przepełniony informacjami historycznymi: porównaniami artystów, odniesieniami, nazwiskami. Cóż, jest młodszy niż planowany odbiorca, ale równocześnie nikt go do tej lektury nie zmuszał. Sięgnął po "Historie Mona Lizy" z własnej woli, niemal zahipnotyzowany barwami i oryginalnością publikacji, a powyższa uwaga była właściwie jedyną krytyczną, jaką wyraził (zresztą ja jej nie podzielam).
Dla dziewięciolatka pewnym (niewielkim) problemem okazał się również brak konsekwencji w ułożeniu tekstu – na niektórych stronach w jednej, na innych w dwóch lub trzech kolumnach. Mój syn chwilami się gubił, przez ułamek sekundy nie wiedział, gdzie znajduje się kontynuacja przerwanego "rozdziału". Trudno mu się dziwić, dzieci w tym wieku raczej nie czytują książek z kilkoma kolumnami na stronie, ani takich, gdzie rozmieszczenie tekstu zmienia się na poszczególnych stronach.
Wracając do porównania Piotra Barsony'ego z Julianem Tuwimem, polski poeta nie posunął się do sparodiowania samego siebie, a francuski malarz owszem, zaprezentował również własny "metaportret". "Historie Mona Lizy" kończą się mądrymi słowami, opowieścią o technice malarskiej autora książki i jej ciekawym ujęciem w formie kolejnego portretu Giocondy (choć nie mnie oceniać wartość artystyczną poszczególnych wariacji na temat Mona Lizy). Taka autoprezentacja nie wydaje mi się przejawem pychy, ale dobrym, stosownym zakończeniem autorskiego projektu. Piotr Barsony dedykował swoją książkę córce, sam namalował wszystkie "obrazo-ilustracje", interpretacja własnego malarstwa dodaje publikacji autentyzmu i humoru.
Książkę Barsony'ego wyobrażam sobie zarówno jako uzupełnienie, jak i wprowadzenie (albo bardzo wczesne preludium) do szkolnej nauki historii sztuki. Poza wartością merytoryczną, jest to też ładna, wielkoformatowa publikacja, ciesząca oko czytelnika w każdym wieku. Nie mogę się doczekać, kto wyrośnie z osób bawiących się "Historiami Mona Lizy" w wieku niemowlęcym, przedszkolnym, wczesnoszkolnym. Istnieje szansa, że mali przeglądacze szalonych Mona Liz rozkwitną jako artystyczne dusze, otwarte umysły, obserwatorzy i krytycy kultury oraz jej twórcy, wynalazcy nowych mostów między różnymi dziedzinami sztuki.

"– Może pewnego dnia uczonym uda się znaleźć ekwiwalentne kolory i dźwięki.
Będzie można słuchać muzyki Kadinsky'ego?
Może i tak, kiedyś."

Oczywiście obcowanie z tą książką stanowi dopiero początek przygody z malarstwem, wszystkim jego młodym wielbicielom (a może adeptom?) polecam snucie się po korytarzach wszelkich dostępnych galerii i muzeów, bo, jak stwierdza Piotr Barsony, "Można TO zobaczyć tylko na dużych obrazach, w muzeach. Zresztą w ogóle malarstwo należy oglądać w oryginale." [wyróżnienie – B.I.]

Bożena Itoya

Piotr Barsony, Historie Mona Lizy, tłumaczenie: Jolanta Kozłowska, Joanna Woyciechowska, Muchomor, Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz