cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Mirabelka Cezarego Harasimowicza – saga Dorotek


Moje pierwsze skojarzenie z mirabelką, i tą prawdziwą, i literacką, to słońce. Mała, soczyście żółta kuleczka była jednym z ulubionych przedmiotów mojego dzieciństwa, taka ładna, pyszna, a nie trzeba było po nią jechać do żadnych odległych sadów czy na działkę, bo rosła masowo tuż obok bloków. To małe słoneczko rozjaśniało codzienność moją i innych podwórkowych bywalców. Podobnie okładka i wstęp książki "Mirabelka" Cezarego Harasimowicza z ilustracjami Marty Kurczewskiej odwołują się do słoneczności tego owocu, a słońce to radość, szczęście oraz jasność widzenia. Ta lektura jest takim małym oświeceniem: czytelnik może wyraźniej, z nowej perspektywy i w ciekawym zbliżeniu spojrzeć na losy warszawskich drzew, ulic i ich ludzi. Mirabelka Cezarego Harasimowicza przyświeca bowiem mieszkańcom Muranowa (i ich wnukom, prawnukom na emigracji) od dwudziestolecia międzywojennego do pierwszego dwudziestolecia XXI wieku. Przez historię prowadzą nas kolejne pokolenia drzewek i rozmawiające z nimi Doroty: Dorka, Dorotka, Dotty.

Maciek nie wsiadł do pociągu na Dworcu Gdańskim. Nie wyjechał. Nie dał się wyrzucić. Nie mógł odejść na zawsze. Kochał Dorotkę, a Dorotka jego kochała. Przecież nie mogli się rozstać. Ja też nigdzie się nie wybierałam. Jak mogłabym stąd uciec? Przecież wrosłam w ziemię, w której były korzenie mojej mamy i mojej babci. Czerpię soki z pozostałości po moich przodkach. Dobrze mi tu jest. Czerpię siłę ze słońca i ze szczęścia ludzi, którzy robią kompoty i ciasta z moich owoców. Lubię, jak chronią się w moim cieniu, by się ochłodzić podczas upałów.

Cezary Harasimowicz opowiada głównie o dziejach polskich Żydów i ich potomków, bo też mirabelka rosła (i będzie rosła) na terenie należącym w trakcie drugiej wojny światowej do warszawskiego getta. Jest to opowieść piękna i smutna, realna swoim dramatyzmem i zarazem nadprzyrodzona z powodu obecności duchów przeszłości czy rozmów z drzewami. Co do przekazywania wiedzy, nie jest to dla mnie najważniejsza funkcja "Mirabelki" i nie nauczanie historii uznaję za największą wartość tej książki. Bo też historia jak historia, ostatnio jest jej w literaturze dla dzieci wyjątkowo dużo, a autor nie zdradza żadnych nowych faktów. Co prawda "Mirabelka" wyróżnia się nietypowym prowadzeniem opowieści, nieszablonową, wzruszającą narracją, ale też przy odpowiednim (czyli nie negatywnym, po prostu otwartym) nastawieniu każde fakty mogą poruszyć serce czytelnika. Pamiętam, że jako nastolatka niekiedy płakałam nawet nad podręcznikami do historii.

A potem jest wesele! I można się już napawać szczęściem. Pan Izaak gra wesołe, skoczne melodie. Towarzyszy mu kolega z filharmonii, grając na klarnecie, i bębniarz z domu weselnego. Wszyscy ustawiają się w korowodzie, tańczą i śpiewają. Mężczyźni pod wodzą Chaima robią koło, Dorka i kobiety robią drugie koło. A panowie Alfusowie szykują taką niespodziankę, że mówię wam, nikt się tego nie spodziewał. Otóż wynoszą całe worki pełne kolorowych koralików i cekinów, i obsypują nimi wszystkich gości na szczęście, na pomyślność, na zdrowie i na długie życie. Patrzę, jak roztańczone stopy weselników wdeptują w ziemię koraliki i cekiny, jakby były gwiazdami z nieba i jakby owe gwiazdy miały się zasiać na wieczną pamiątkę tego wesela. Jest mi dobrze, bardzo dobrze, czuję się szczęśliwa razem z ludźmi.

Warto przyjrzeć się innym niż popularnonaukowy (historiograficzny) aspektom książki Cezarego Harasimowicza. Pierwszym z nich jest jej malarskość. Zarówno ulotne, rozwiane ilustracje Marty Kurczewskiej z nieco zaostrzonymi twarzami, jak i nastrój tekstu literackiego przypominają obrazy Marca Chagalla, a także piosenkę Wojciecha Młynarskiego ("Tak jak malował pan Chagall") wspominającą i tę atmosferę, i samo malarstwo. Warto również zwrócić uwagę na metatekstowy i metaliteracki charakter opowiadania Cezarego Harasimowicza. Korzenie "Mirabelki" tkwią bowiem w prozie Hanny Krall, a literacki portret panny młodej i niektóre "pozazmysłowe" doznania podsuwają skojarzenia choćby z dramatem "Dybuk" Szymona An-skiego. To wyrastanie literatury dziecięcej z dorosłej odpowiada przyjętemu przez autora sposobowi łączenia małych historii z wielką. Szkieletem opowieści snutej przez mirabelkę, a raczej mirabelki, jest cykliczność i powtarzalność – nie tylko w przyrodzie, tu także losy ludzkie wyrastają jedne z drugich, zupełnie jak drzewa. A że historię poznajemy właśnie z punktu widzenia rośliny, otrzymujemy i ciekawą dla dziecka narrację, i interesujące, filozoficzne spojrzenie na "organiczność" ludzkiego świata.
Na wyróżnienie zasługuje również konstrukcja postaci w "Mirabelce". Ci bohaterowie, to, jak się pojawiają, co robią, jak są zarysowani, kilkakrotnie sprawili, że czułam się raczej jakbym oglądała film (lub Teatr Telewizji – i znów "Dybuk"...) niż czytała książkę. Taka to magiczna moc scenarzysty filmowego. Przed czytelnikiem przesuwają się kolejni aktorzy, zjawy i symboliczne Dorki. Ich historie są jak te kolorowe koraliki: czekały aż ktoś je pozbiera, znów będzie się nimi cieszył, splecie je w korale opowieści.
Cezary Harasimowicz obficie cytuje przeboje muzyki rozrywkowej królujące w radiu i podśpiewywane (lub wykrzykiwane) przez Polaków w latach 40., 50., 60. i na początku lat 80. XX wieku. Bardzo spodobało mi się przekonanie autora o łączliwości kultury popularnej z historią społeczną, a po trosze i polityczną. Cytowane piosenki są nie tylko tekstami kultury, ale i utworami literackimi, od dziś zrośniętymi z "Mirabelką", dla mnie i dla każdego czytelnika tej książki.
No właśnie, a kim właściwie jest prototypowy czytelnik tego opowiadania? Innymi słowy: czy "Mirabelka" to książka dla dzieci? Przyznam, że na początku miałam co do tego poważne wątpliwości. Publikacja wydawała się przede wszystkim sentymentalna, skoncentrowana na upływie czasu, kultywacji przeszłości rozumianej przez autora jako złoty wiek. A przecież u dzieci właściwie nie pojawia się autorefleksja, jak ważne jest dzieciństwo, w jaki sposób i w jakim stopniu zdarzenia z najmłodszych lat kształtują całe życie, czym dziecięce "własne podwórko" (rozumiane dosłownie i w przenośni) staje się dla dorosłego. Nie wiem, czy lektura "Mirabelki" zmieni podejście młodych czytelników, na pewno jednak skłoni do przemyśleń dorosłych, którzy być może spróbują poukładać przeszłość rodziny w swoją własną opowieść, na wzór tej snutej przez warszawskie drzewko. Książka wydaje się więc odpowiednia raczej do pracy z dziećmi, do wspólnej, rodzinnej lektury niż do samodzielnego czytania przez dziecko.
Pod względem historiograficznym "Mirabelka" niemal pęka w szwach. Przekrojowe spojrzenie na kilkadziesiąt lat dziejów Warszawy (i pośrednio Polski) było celem autora, jednak czuje się, że książka jest aż przeładowana prawdziwymi wydarzeniami, co chwilami czyni całą opowieść zbyt ciężką. Podkreślam, że mówię o swoim subiektywnym wrażeniu. W pewnym momencie powojnia fabuła jakby przyspiesza, skupiając się na najnowszej historii. Autor wyraźnie stara się, nawet za cenę utraty zainteresowania najmłodszego czytelnika (niestety niektóre komentarze czy opisy są dla dziecka niezrozumiałe), przekazać wszystko, co zaplanował powiedzieć o rzeczywistości polityczno-społecznej drugiej połowy XX i początku XXI wieku. "Ciśnienie" historii w połączeniu z nostalgicznym, nieco filozoficznym tonem opowieści i dziecinnym językiem, jakim posługują się kolejne drzewka, wywoływało we mnie sprzeczne czytelnicze wrażenia. W naszej rodzinie wolimy, gdy lektury młodzieżowe są bardziej określone gatunkowo, to znaczy zależnie od nastroju wybieramy albo oniryczną, poetycką literaturę, albo książki historyczne, stąd pozycja historyczno-poetycka nie zachwyciła nas tak, jak miała. A że właśnie oczarowanie nas, odbiorców, było głównym zamierzeniem autora, byłam przekonana od pierwszej do ostatniej strony "Mirabelki", bo też jej czytelnik czuje się usilnie wzruszany.
Cezary Harasimowicz odnotował najważniejsze z punktu widzenia warszawskich Żydów wydarzenia historyczne, począwszy od wybuchu drugiej wojny światowej, a skończywszy na latach 80. XX wieku (bo później bohaterowie o żydowskich korzeniach nie mieszkają już w Warszawie). Nie jest to wiedza nowa dla ucznia czwartej czy piątej klasy szkoły podstawowej. Mój syn czytając tylko niektóre z opowiadań historycznych dla dzieci i młodzieży wydanych w ciągu ostatnich 3-4 lat już wielokrotnie zetknął się z tematyką i wojny, i zagłady Żydów, i stalinizmu, i Marca 1968 roku, i Solidarności. Dla dziecka sięgającego po choćby co piątą publikację młodzieżową "z historią w tle" książka Cezarego Harasimowicza nie będzie historycznym objawieniem, natomiast może uświadomić czytelników nieobytych z najnowszymi dziejami Polski. Wspomniałam już jednak, że pozycja ta posiada dla mnie inne walory. Na koniec napiszę o największym.
"Mirabelka" wypada bardzo korzystnie jako opowieść o małej ojczyźnie, co ważne, wielkomiejskiej. Śmierć bohaterki wskutek działań deweloperskich jest tu tym bardziej symboliczna, że pączkowanie nowych osiedli i inwestycji biznesowych zabija warszawską lokalność i "charakterność". Wielka część współczesnych mieszkańców Warszawy przebywa w swoim miejscu zamieszkania od niedawna, nie zna jego historii, nie czuje się zakorzeniona ani nawet w luźniejszy sposób związana z dzielnicą czy osiedlem. Coraz rzadziej dzieci z wielkich miast "dziedziczą" małe ojczyzny swoich rodziców i dziadków, a przecież dużo lepiej słucha się historii tych najbardziej własnych miejsc. Nastolatki przewożone samochodem do i ze szkoły (plus zajęcia dodatkowe) czasem nawet nie znają nazw ulic w swojej dzielnicy, nazw i układu dzielnic, a co dopiero ich historii. Lokalizacje padające w "Mirabelce" oraz towarzyszące im nastroje mogą okazać się abstrakcyjne dla większości małych warszawiaków, i to powinno przebudzić rodziców: czas pospacerować z dziećmi, zbliżyć je do miasta. Może warto pobawić się w mirabelkę, poprosić dziecko o wcielenie się w jej rolę i opowiedzenie o swojej okolicy, ludziach, którzy tu wcześniej mieszkali, wyobrażonych przyszłych mieszkańcach... Czy wasze dzieci miałyby cokolwiek do powiedzenia?
We wrześniu z ulicy Andersa ma zniknąć restauracja Państwomiasto, wspominana w "Mirabelce" jako jedno z najbardziej energetycznych, charakterystycznych i popularnych punktów współczesnego Muranowa. Przyczyną podobno jest znaczne podwyższenie czynszu, a więc historia lubi się powtarzać, bo warszawiacy już wielokrotnie żegnali piękne miejsca kultury i spotkań z tego właśnie powodu. To wydarzenie wpasowałoby się w smutne odcienie "Mirabelki" (wiadomość o zamknięciu restauracji pojawiła się około dwa miesiące po publikacji książki), choć również za miesiąc zostanie dopisany i radośniejszy rozdział tej opowieści: na Muranowie ma zostać posadzone drzewko pochodzące od mirabelek opisanych przez Cezarego Harasimowicza. Zabrzmi to jak truizm, ale sami widzicie, że w życiu, niczym w "Mirabelce", smutek i kolejne pożegnania przeplatają się z radością i nadzieją.
Bożena Itoya

Cezary Harasimowicz, Mirabelka, ilustracje Marta Kurczewska, Wydawnictwo Zielona Sowa, Warszawa 2018.

2 komentarze:

  1. Bardzo jestem ciekawa tej książki! Myślę, że może nam się w domu spodobać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz :) Tak, na pewno warto przynajmniej spróbować, sądzę, że jeszcze będzie o tej książce głośno.

      Usuń