Moje
pierwsze skojarzenie z mirabelką, i tą prawdziwą, i literacką, to
słońce. Mała, soczyście żółta kuleczka była jednym z
ulubionych przedmiotów mojego dzieciństwa, taka ładna, pyszna, a
nie trzeba było po nią jechać do żadnych odległych sadów czy na
działkę, bo rosła masowo tuż obok bloków. To małe słoneczko
rozjaśniało codzienność moją i innych podwórkowych bywalców.
Podobnie okładka i wstęp książki "Mirabelka" Cezarego
Harasimowicza z ilustracjami Marty Kurczewskiej odwołują się do
słoneczności tego owocu, a słońce to radość, szczęście oraz
jasność widzenia. Ta lektura jest takim małym oświeceniem:
czytelnik może wyraźniej, z nowej perspektywy i w ciekawym
zbliżeniu spojrzeć na losy warszawskich drzew, ulic i ich ludzi.
Mirabelka Cezarego Harasimowicza przyświeca bowiem mieszkańcom
Muranowa (i ich wnukom, prawnukom na emigracji) od dwudziestolecia
międzywojennego do pierwszego dwudziestolecia XXI wieku. Przez
historię prowadzą nas kolejne pokolenia drzewek i rozmawiające z
nimi Doroty: Dorka, Dorotka, Dotty.
Maciek
nie wsiadł do pociągu na Dworcu Gdańskim. Nie wyjechał. Nie dał
się wyrzucić. Nie mógł odejść na zawsze. Kochał Dorotkę, a
Dorotka jego kochała. Przecież nie mogli się rozstać. Ja też
nigdzie się nie wybierałam. Jak mogłabym stąd uciec? Przecież
wrosłam w ziemię, w której były korzenie mojej mamy i mojej
babci. Czerpię soki z pozostałości po moich przodkach. Dobrze mi
tu jest. Czerpię siłę ze słońca i ze szczęścia ludzi, którzy
robią kompoty i ciasta z moich owoców. Lubię, jak chronią się w
moim cieniu, by się ochłodzić podczas upałów.
Cezary
Harasimowicz opowiada głównie o dziejach polskich Żydów i ich
potomków, bo też mirabelka rosła (i będzie rosła) na terenie
należącym w trakcie drugiej wojny światowej do warszawskiego
getta. Jest to opowieść piękna i smutna, realna swoim dramatyzmem
i zarazem nadprzyrodzona z powodu obecności duchów przeszłości
czy rozmów z drzewami. Co do przekazywania wiedzy, nie jest to dla
mnie najważniejsza funkcja "Mirabelki" i nie nauczanie
historii uznaję za największą wartość tej książki. Bo też
historia jak historia, ostatnio jest jej w literaturze dla dzieci
wyjątkowo dużo, a autor nie zdradza żadnych nowych faktów. Co
prawda "Mirabelka" wyróżnia się nietypowym prowadzeniem
opowieści, nieszablonową, wzruszającą narracją, ale też przy
odpowiednim (czyli nie negatywnym, po prostu otwartym) nastawieniu
każde fakty mogą poruszyć serce czytelnika. Pamiętam, że jako
nastolatka niekiedy płakałam nawet nad podręcznikami do historii.
A
potem jest wesele! I można się już napawać szczęściem. Pan
Izaak gra wesołe, skoczne melodie. Towarzyszy mu kolega z
filharmonii, grając na klarnecie, i bębniarz z domu weselnego.
Wszyscy ustawiają się w korowodzie, tańczą i śpiewają.
Mężczyźni pod wodzą Chaima robią koło, Dorka i kobiety robią
drugie koło. A panowie Alfusowie szykują taką niespodziankę, że
mówię wam, nikt się tego nie spodziewał. Otóż wynoszą całe
worki pełne kolorowych koralików i cekinów, i obsypują nimi
wszystkich gości na szczęście, na pomyślność, na zdrowie i na
długie życie. Patrzę, jak roztańczone stopy weselników wdeptują
w ziemię koraliki i cekiny, jakby były gwiazdami z nieba i jakby
owe gwiazdy miały się zasiać na wieczną pamiątkę tego wesela.
Jest mi dobrze, bardzo dobrze, czuję się szczęśliwa razem z
ludźmi.
Warto
przyjrzeć się innym niż popularnonaukowy (historiograficzny)
aspektom książki Cezarego Harasimowicza. Pierwszym z nich jest jej
malarskość. Zarówno ulotne, rozwiane ilustracje Marty Kurczewskiej
z nieco zaostrzonymi twarzami, jak i nastrój tekstu literackiego
przypominają obrazy Marca Chagalla, a także piosenkę Wojciecha
Młynarskiego ("Tak jak malował pan Chagall") wspominającą
i tę atmosferę, i samo malarstwo. Warto również zwrócić uwagę
na metatekstowy i metaliteracki charakter opowiadania Cezarego
Harasimowicza. Korzenie "Mirabelki" tkwią bowiem w prozie
Hanny Krall, a literacki portret panny młodej i niektóre
"pozazmysłowe" doznania podsuwają skojarzenia choćby z
dramatem "Dybuk" Szymona An-skiego. To wyrastanie
literatury dziecięcej z dorosłej odpowiada przyjętemu przez autora
sposobowi łączenia małych historii z wielką. Szkieletem opowieści
snutej przez mirabelkę, a raczej mirabelki, jest cykliczność i
powtarzalność – nie tylko w przyrodzie, tu także losy ludzkie
wyrastają jedne z drugich, zupełnie jak drzewa. A że historię
poznajemy właśnie z punktu widzenia rośliny, otrzymujemy i ciekawą
dla dziecka narrację, i interesujące, filozoficzne spojrzenie na
"organiczność" ludzkiego świata.
Na
wyróżnienie zasługuje również konstrukcja postaci w "Mirabelce".
Ci bohaterowie, to, jak się pojawiają, co robią, jak są
zarysowani, kilkakrotnie sprawili, że czułam się raczej jakbym
oglądała film (lub Teatr Telewizji – i znów "Dybuk"...)
niż czytała książkę. Taka to magiczna moc scenarzysty filmowego.
Przed czytelnikiem przesuwają się kolejni aktorzy, zjawy i
symboliczne Dorki. Ich historie są jak te kolorowe koraliki: czekały
aż ktoś je pozbiera, znów będzie się nimi cieszył, splecie je w
korale opowieści.
Cezary
Harasimowicz obficie cytuje przeboje muzyki rozrywkowej królujące w
radiu i podśpiewywane (lub wykrzykiwane) przez Polaków w latach
40., 50., 60. i na początku lat 80. XX wieku. Bardzo spodobało mi
się przekonanie autora o łączliwości kultury popularnej z
historią społeczną, a po trosze i polityczną. Cytowane piosenki
są nie tylko tekstami kultury, ale i utworami literackimi, od dziś
zrośniętymi z "Mirabelką", dla mnie i dla każdego
czytelnika tej książki.
No
właśnie, a kim właściwie jest prototypowy czytelnik tego
opowiadania? Innymi słowy:
czy "Mirabelka" to książka dla dzieci?
Przyznam, że na
początku miałam co do tego poważne wątpliwości.
Publikacja wydawała się przede wszystkim sentymentalna,
skoncentrowana na upływie czasu, kultywacji przeszłości rozumianej
przez autora jako złoty wiek. A przecież u dzieci właściwie nie
pojawia się autorefleksja, jak ważne jest dzieciństwo, w jaki
sposób i w jakim stopniu zdarzenia z najmłodszych lat kształtują
całe życie, czym dziecięce "własne podwórko"
(rozumiane dosłownie i w przenośni) staje się dla dorosłego. Nie
wiem, czy lektura "Mirabelki" zmieni podejście młodych
czytelników, na pewno jednak skłoni do przemyśleń dorosłych,
którzy być może spróbują poukładać przeszłość rodziny w
swoją własną opowieść, na wzór tej snutej przez warszawskie
drzewko. Książka wydaje się więc odpowiednia raczej do pracy z
dziećmi, do wspólnej, rodzinnej lektury niż do samodzielnego
czytania przez dziecko.
Pod
względem historiograficznym "Mirabelka" niemal pęka w
szwach. Przekrojowe spojrzenie na kilkadziesiąt lat dziejów
Warszawy (i pośrednio Polski) było celem autora, jednak czuje się,
że książka jest aż przeładowana prawdziwymi wydarzeniami, co
chwilami czyni całą opowieść zbyt ciężką. Podkreślam, że
mówię o swoim subiektywnym wrażeniu. W pewnym momencie powojnia
fabuła jakby przyspiesza, skupiając się na najnowszej historii.
Autor wyraźnie stara się, nawet za cenę utraty zainteresowania
najmłodszego czytelnika (niestety niektóre komentarze czy opisy są
dla dziecka niezrozumiałe), przekazać wszystko, co zaplanował
powiedzieć o rzeczywistości polityczno-społecznej drugiej połowy
XX i początku XXI wieku. "Ciśnienie" historii w
połączeniu z nostalgicznym, nieco filozoficznym tonem opowieści i
dziecinnym językiem, jakim posługują się kolejne drzewka,
wywoływało we mnie sprzeczne czytelnicze wrażenia. W naszej
rodzinie wolimy, gdy lektury młodzieżowe są bardziej określone
gatunkowo, to znaczy zależnie od nastroju wybieramy albo oniryczną,
poetycką literaturę, albo książki historyczne, stąd pozycja
historyczno-poetycka nie zachwyciła nas tak, jak miała. A że
właśnie oczarowanie nas, odbiorców, było głównym zamierzeniem
autora, byłam przekonana od pierwszej do ostatniej strony
"Mirabelki", bo też jej czytelnik czuje się usilnie
wzruszany.
Cezary
Harasimowicz odnotował najważniejsze z punktu widzenia warszawskich
Żydów wydarzenia historyczne, począwszy od wybuchu drugiej wojny
światowej, a skończywszy na latach 80. XX wieku (bo później
bohaterowie o żydowskich korzeniach nie mieszkają już w
Warszawie). Nie jest to wiedza nowa dla ucznia czwartej czy piątej
klasy szkoły podstawowej. Mój syn czytając tylko niektóre z
opowiadań historycznych dla dzieci i młodzieży wydanych w ciągu
ostatnich 3-4 lat już wielokrotnie zetknął się z tematyką i
wojny, i zagłady Żydów, i stalinizmu, i Marca 1968 roku, i
Solidarności. Dla dziecka sięgającego po choćby co piątą
publikację młodzieżową "z historią w tle" książka
Cezarego Harasimowicza nie będzie historycznym objawieniem,
natomiast może uświadomić czytelników nieobytych z najnowszymi
dziejami Polski. Wspomniałam już jednak, że pozycja ta posiada dla
mnie inne walory. Na koniec napiszę o największym.
"Mirabelka"
wypada bardzo korzystnie jako opowieść o małej ojczyźnie, co
ważne, wielkomiejskiej. Śmierć bohaterki wskutek działań
deweloperskich jest tu tym bardziej symboliczna, że pączkowanie
nowych osiedli i inwestycji biznesowych zabija warszawską lokalność
i "charakterność". Wielka część współczesnych
mieszkańców Warszawy przebywa w swoim miejscu zamieszkania od
niedawna, nie zna jego historii, nie czuje się zakorzeniona ani
nawet w luźniejszy sposób związana z dzielnicą czy osiedlem.
Coraz rzadziej dzieci z wielkich miast "dziedziczą" małe
ojczyzny swoich rodziców i dziadków, a przecież dużo lepiej
słucha się historii tych najbardziej własnych miejsc. Nastolatki
przewożone samochodem do i ze szkoły (plus zajęcia dodatkowe)
czasem nawet nie znają nazw ulic w swojej dzielnicy, nazw i układu
dzielnic, a co dopiero ich historii. Lokalizacje padające w
"Mirabelce" oraz towarzyszące im nastroje mogą okazać
się abstrakcyjne dla większości małych warszawiaków, i to
powinno przebudzić rodziców: czas pospacerować z dziećmi, zbliżyć
je do miasta. Może warto pobawić się w mirabelkę, poprosić
dziecko o wcielenie się w jej rolę i opowiedzenie o swojej okolicy,
ludziach, którzy tu wcześniej mieszkali, wyobrażonych przyszłych
mieszkańcach... Czy wasze dzieci miałyby cokolwiek do powiedzenia?
We
wrześniu z ulicy Andersa ma zniknąć restauracja Państwomiasto,
wspominana w "Mirabelce" jako jedno z najbardziej
energetycznych, charakterystycznych i popularnych punktów
współczesnego Muranowa. Przyczyną podobno jest znaczne
podwyższenie czynszu, a więc historia lubi się powtarzać, bo
warszawiacy już wielokrotnie żegnali piękne miejsca kultury i
spotkań z tego właśnie powodu. To wydarzenie wpasowałoby się w
smutne odcienie "Mirabelki" (wiadomość o zamknięciu
restauracji pojawiła się około dwa miesiące po publikacji
książki), choć również za miesiąc zostanie dopisany i
radośniejszy rozdział tej opowieści: na Muranowie ma zostać
posadzone drzewko pochodzące od mirabelek opisanych przez Cezarego
Harasimowicza. Zabrzmi to jak truizm, ale sami widzicie, że w życiu,
niczym w "Mirabelce", smutek i kolejne pożegnania
przeplatają się z radością i nadzieją.
Bożena
Itoya
Cezary
Harasimowicz, Mirabelka, ilustracje Marta Kurczewska, Wydawnictwo
Zielona Sowa, Warszawa 2018.
Bardzo jestem ciekawa tej książki! Myślę, że może nam się w domu spodobać:)
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz :) Tak, na pewno warto przynajmniej spróbować, sądzę, że jeszcze będzie o tej książce głośno.
Usuń