Zbiór
opowiadań "Poppintrokowie" zawiera sześć obszernych
tekstów Joanny Olech, dla których wspólnym mianownikiem jest magia
objawiająca się nagle w życiu zwyczajnego nastolatka. Wielu
młodych ludzi marzy o tym, by posiąść jakieś niewiarygodne moce,
jak na przykład bohaterowie "Lamusów", i wykorzystać je
w szarej codzienności. Właśnie dla takich marzących czytelników
przeznaczone są opowiadania Joanny Olech, choć nie tylko – osobom
bardziej przyziemnym "Poppintrokowie" pozwolą rozbudzić
wyobraźnię i zapoznać się z literaturą fantastyczną.
Co
jest?! – Tymon upewnił się, że nie dotknął obudową do kabla.
Żarówka nie miała prawa świecić bez zasilania. Takie rzeczy to
tylko w bajkach.
Wzruszył
ramionami, wlazł na stołek i z pawlacza zdjął pudełko z lampkami
choinkowymi.
Ledwie
dotknął wtyczki, a sznur lampek rozjarzył się i zaświecił
bezczelnie, wbrew zasadom fizyki.. Dopiero po dobrych kilku minutach
światełka zbladły i zgasły.
Tymon
nie wierzył własnym oczom. Jestem... akumulatorem? Elektrownią?
Emituje prąd? To się kupy nie trzyma. Jasny gwint!
("Lamusy")
Utwory
Joanny Olech reprezentują różne typy fantastycznej ingerencji w
zwyczajne życie. Obok opowiadania o młodzieży, która mogłaby
starać się o przyjęcie do szkoły dla X-Men'ów ("Lamusy"),
w tomie "Poppintrokowie" spotkamy tytułowych upiornych
staruszków, będących humorystycznymi dziedzicami Mary Poppins
("Parasolnicy"), dziecięce duchy-zombie ("Anyżkowe
bliźniaki"), magiczne przedmioty ("Bombka"), kosmitów
("Mucha") oraz mistrzów dawnej magii ("Magik").
Przywarli
nosami do wizjera.
Poniżej
zobaczyli pokój, w którym bez trudu rozpoznali hol na parterze.
Widzieli go znad sufitu – kryształowe paciorki żyrandola
częściowo przesłaniały widok.
Hol
był pusty, drzwi na zewnątrz otwarte, a próg oświetlony
pomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca.
Nagle...
do środka wślizgnęli się dwaj chłopcy. Jeden z nich trzymał psa
za pazuchą.
– Widzisz
to? Widzisz ich? – gorączkował się Porażka.
W
chłopakach rozpoznali... SIEBIE. I Kapsla, który wystawiał nos
spod kurtki Dominika. Widzieli własne miny i gesty, ale żaden
dźwięk nie docierał tu, na górę. Jak gdyby pod nimi trwała
projekcja niemego filmu z nieodległej przeszłości.
("Magik")
Lekturze
opowiadań towarzyszy metafizyczny dreszczyk, taki miły strach, od
którego uzależnieni są wielbiciele kina grozy czy analogicznych
gatunków literatury. Autorka wplata też wątki obyczajowe,
zwłaszcza dotyczące akceptacji (lub przeciwnie: nękania) w
środowisku rówieśniczym i poszukiwania bratniej duszy, niezależnie
od tego, z którego świata ta dusza pochodzi. Jako rodzic doceniam,
kiedy mimo typowego w literaturze młodzieżowej przykładnego
karania "tych złych", czyli szkolnych, podwórkowych lub
rodzinnych (starsze rodzeństwo) gnębicieli, "ci dobrzy",
czyli początkowe ofiary, nie stają się oprawcami. Nie podoba mi
się, gdy ktoś uczy moje dziecko odgrywania się, niezależnie od
winy osoby, której miałaby dosięgnąć zemsta. Rozsądny czytelnik
w wieku powyżej dziesięciu lat ma już na tyle ukształtowany
system wartości, że nie podda się podobnym sugestiom, choćby
wyrażane były tylko w formie "nieszkodliwego"
opowiadania, jednak nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się bardziej
podatny odbiorca, który zechce wprowadzić w życie literacką
fikcję.
Joanna
Olech na różne sposoby rozwiązuje starcia z młodocianymi
prześladowcami. W opowiadaniu "Lamusy" kara dla złośliwego
złoczyńcy (czyniącego zło w wymiarze szkolnym) jest umiarkowana,
ale mojemu synowi jednak nie podobało się, że wymierza ją główna
bohaterka, teoretycznie postać pozytywna. Z kolei w "Anyżkowych
bliźniakach" (tekst znaliśmy już z tomu "Opowiadania z
dreszczykiem", tytułowa para znalazła się nawet na okładce)
młodemu dręczycielowi obrywa się porządnie, ale nie z ręki
głównego bohatera, który powstrzymuje się od kpin i ogólnie od
wykorzystania nowo uzyskanej przewagi.
Igor,
jak dawniej, był wystrojony niczym gwiazda popu. Jego blond włosy
nadal połyskiwały jak polerowany mosiądz, ale zniknęła gdzieś
pewność siebie. Wyglądał, jakby uszło z niego powietrze. Uciekał
wzrokiem przed Kornelem, a na uprzejme "cześć"
odpowiedział czkawką:
–
Cze...cze...cze...cześć.
Kornela
zamurowało. W tym wystraszonym jąkale zobaczył samego siebie
sprzed wakacji. I ku własnemu zdumieniu nie odczuł z tego powodu
żadnej satysfakcji.
("Anyżkowe
bliźniaki")
Za
najlżejszy i najweselszy utwór w "Poppintrokach"
uznaliśmy "Muchę", trochę dlatego, że jesteśmy fanami
science fiction i wszelkich technologicznych mutantów, ale może
bardziej z powodu poczucia humoru, które tym razem nie opiera się
na "nabijaniu się z kogoś", jak ujmuje to mój
dziesięcioletni syn. Joanna Olech nie stworzyła Fly-Woman na wzór
Ant-Mana, cudowne moce nastolatki są tu dyskretniejsze i nie służą
ratowaniu świata, a jedynie ułatwiają przetrwanie w trudnych
okolicznościach "zwyczajnego" dojrzewania.
Gdyby
ktoś powiedział Franciszce Bywalczyk, że jej dobre samopoczucie
jest skutkiem ubocznym kosmicznej infekcji, jaka dokonała się w jej
organizmie z chwilą połknięcia Muchy, popukałaby się w czoło.
Tymczasem Zwiadowca z kosmosu, rzucając cienką jak pajęcza nić
cumę we wnętrznościach Franki, zaszczepił jej obce
oprogramowanie, które miało zdolność modyfikowania białka i
wysyłania paradoksalnych impulsów do mózgu.
("Mucha")
Dydaktyczny
charakter twórczości autorki przejawia się między innymi w
opowiadaniu "Bombka". Wątek magicznego przedmiotu
umożliwiającego podróż w czasie staje się punktem wyjścia dla
przygody bardziej przyziemnej: takiej metaforycznej wycieczki w
przeszłość, polegającej na rozmowach z najstarszym pokoleniem
własnej rodziny, wspólnym przeglądaniem albumów z fotografiami.
Trudno powiedzieć, czy istotniejszy jest tu element obyczajowy czy
motyw fantastyczny.
Kajtek
paznokciem delikatnie popukał w bombkę.
Pies
jakby usłyszał hałas, otworzył oczy i uniósł rudy łepek.
Kłapciaste uszy stanęły dęba. Tropek zeskoczył z kanapy i
podbiegł do choinki. Mizerny wzrost nie pozwalał mu dosięgnąć
bombki, ale wpatrywał się w nią z zadartym łebkiem, jakby dobrze
widział chłopca po drugiej stronie. Szczeknął raz i drugi, ale
dźwięk nie dotarł do Kajtka. Niczym w niemym kinie patrzyli na
siebie – pies sprzed pół wieku i chłopiec.
"Bombka"
Zbiór
opowiadań "Poppintrokowie" zalicza się do tych książek,
które mają być wiarygodne, pokazywać spojrzenie "od
wewnątrz" nie tylko dzięki nastoletnim bohaterom, ale i
poprzez zastosowanie młodzieżowego języka. Efektem jest
rozchwianie stylistyczne, przemieszanie stylu wysokiego z potocznym,
co wydaje się naturalne do chwili, gdy stylizacja językowa wykracza
poza dialogi i sięga komentarza narratora. W "Poppintrokach"
nie mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, więc językowe
szaleństwa narratora wypadają nieco sztucznie. Zresztą sposób
wypowiadania się bohaterów nie świadczy zbyt dobrze o ich kulturze
i inteligencji, nie sądzę by czytelnicy tego typu tekstu
identyfikowali się z postaciami stosującymi sformułowania "Spadaj,
dziadu!" czy "Idź się turlać, palancie!". Taka
"fajna" młodzież raczej nie sięga po książki liczące
ponad 200 stron. Poza tym nastolatki nie lubią być przedrzeźniane
przez dorosłych, przy takich próbach wypadamy zawsze śmiesznie,
jak przebierańcy, a więc (o ironio!) niczym bohaterowie
"Parasolników" – staruszkowie w miniówkach i
skejtowskich portkach.
Aleks,
klnąc, na czym świat stoi, próbował dźwignąć się na nogi. Ale
ilekroć prostował kolana, autobus wchodził w ostry zakręt i
chłopak z łomotem lądował na brudnej podłodze.
– Pogięło
cię, stary grzybie?! – wrzasnął chłopak, pobladły z
wściekłości.
Ale
nie doczekał się odpowiedzi. Starzec za kierownicą tylko
wyszczerzył zęby i, przekrzykując hałas silnika, rzucił przez
ramię:
– Spękany,
co? – a potem powrócił do śpiewu. – Cool na maksa, ful i
ekstraaa!!!
"Parasolnicy"
Książkę
można polecić młodszym nastolatkom, choć właściwie trudno
określić wiek adresata i moja opinia różni się od wskazówek
wydawnictwa Literatura. Wydawca "Poppintroków" sugeruje
bowiem, że odbiorcami książki mają być uczniowie szkoły
podstawowej: seria "Z parasolem" adresowana jest do dzieci
w wieku 6-10 lat, a na okładce zamieszczona została żartobliwa
informacja: "Nie czytajcie, jeśli jesteście bojkami i nie
macie co najmniej dziewięciu lat". Tymczasem w zbiorze znajdują
się opowiadania o gimnazjalistach obok tekstów, którymi
zainteresowane będą dzieci około dziesięcioletnie (dla młodszych
tekst może być zbyt długi i "dreszczykowaty"). Starsza
młodzież rzadko sięga po tak bogato ilustrowane publikacje, chyba
że są to komiksy bohaterskie lub powieści graficzne, adresowane
nawet do dorosłych. Ale nie ulegajmy stereotypom, może właśnie ta
książka przyczyni się do zmiany nastawienia wydawców oraz
czytelników i opatrzone licznymi ilustracjami powieści czy
opowiadania dla nastolatków staną się normą?
"Poppintrokowie.
Opowiadania z magią i dreszczem" są bardzo ciekawą pozycją
ze względu na nawiązania do różnych gatunków i wykorzystanie
rozmaitych motywów znanych fantastyce literackiej, filmowej i
komiksowej, a także z uwagi na wspomniane ilustracje Anny Wielbut.
Duże, wyraźne i dynamiczne rysunki w
czarno-czerwono-szaro-różowo-białej tonacji wyróżniają ten
zbiór spośród innych nowszych utworów literackich (a więc nie
książek obrazkowych) widywanych na półkach księgarni i
bibliotek. Tu intryguje nie tylko okładka, jak często bywa z
książkami dla młodzieży, ale i ilustracje wewnątrz: nachodzące
na siebie koty, balony-giganty, tło, na jakim pojawiają się
anyżkowe bliźniaki w ostatnim "ujęciu" opowiadania,
światło reflektora padające na "lamuskę", cyfrowy mózg
będący w symbiozie z kosmiczną muchą i rozmaite nawiązania do
sztuki komiksu. Anna Wielbut wydobywa z tekstu to, co ważne i wesoło
go komentuje. Oby na polskim rynku wydawniczym pojawiało się więcej
dobrze zilustrowanej literatury, w końcu młodzi czytelnicy
zasługują na to, by dbano o ich wyobraźnię plastyczną nie tylko
w książkach obrazkowych, które zazwyczaj adresowane są do
najmłodszych dzieci i posiadają niewiele tekstu.
Bożena
Itoya
Joanna
Olech, Poppintrokowie. Opowiadania z magią i dreszczem, ilustracje
Anna Wielbut, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz