Seria
o wielopiętrowym domku na drzewie jest dziełem australijskiego
duetu: pisarza Andy'ego Griffithsa i ilustratora Terry'ego Dentona. W
Polsce kolejne tomy (dotychczas cztery) ukazują się nakładem
wydawnictwa Nasza Księgarnia i w przekładzie Maciejki Mazan, która
wyczarowała między innymi zabawne nawiązanie do polskich realiów:
wydawcą książki pisanej przez Terry'ego i Andy'ego w "52-piętrowym
domku na drzewie" jest Nochalska Księgarnia (na szyldzie
widnieje skrót NK). Muszę przyznać, że do tego niemal komiksowego
cyklu przekonywałam się stopniowo. Najpierw uważałam, że są to
raczej płytkie, "zabawkowe" publikacje, ale z czasem
zaczęłam dostrzegać coraz więcej konsekwencji, dopracowanych
pomysłów, gry konwencjami i motywami. To naprawdę dobra lektura
dla młodszych uczniów (w wieku około 7-13 lat) lubiących się
pośmiać i preferujących przy tym absurdalne poczucie humoru.
Każda
historia toczy się wokół tytułowego domku na drzewie, który co
tom rośnie o 13 pięter – w części czwartej liczy już 52
poziomy, a najnowszymi są między innymi sala do rozbijania arbuzów,
piętro do żonglowania piłami łańcuchowymi, marchewkostrzelna
wyrzutnia rakietowa, tor wyścigowy dla koni na biegunach czy
Ślimacza Akademia Wojowników Ninja. Właśnie szalone pomysły na
spędzanie czasu wolnego (a w tym świecie nie ma innego) są
kwintesencją tych książek i dzieciństwa, a także najbardziej
inspirującym i zabawnym elementem cyklu według samych młodych
czytelników. Na spotkaniu z autorem serii (Multimedialna Biblioteka
dla Dzieci i Młodzieży nr XXXI w Dzielnicy Mokotów w Warszawie, 22
marca 2017 r.) dzieci zadawały pytania głównie o piętra domku,
które mogą lub powinny pojawić się w następnych tomach: Czy
będzie pomieszczenie zmieniające w roboty? Czy autorzy zaplanowali
pokój, w którym będzie można wejść do gry komputerowej? Przenieść się w czasie? Z maszyną do hipnozy? A taki, w którym
składa się Lego z całego świata w 5 sekund? Czy będzie
pomieszczenie, do którego ludzie wchodzą i się w sobie zakochują?
Co
ważne, w książkach o wielopiętrowym domku na drzewie pojawiają
się różne nowinki i zabawne pomysły oparte na nowych
technologiach, ale bez przesady, tu nie królują smartfony i
komunikatory, bo autorzy wytrwale wrzucają bohaterów w wir przygód
"w realu". Zawsze trzeba gdzieś biec, kogoś spotkać, coś
wspólnie wymyślić i znaleźć, nikt nie wchodzi do gry
komputerowej, jak może i chcieliby młodsi czytelnicy. Jednak
autorzy nie idą na łatwiznę.
Terry
od razu się rozmarzył.
–
Pamiętasz, jak przyszliśmy tu
przypomnieć sobie, dlaczego ten dzień jest wyjątkowy? – spytał,
gdy na ekranie pojawiliśmy się my, wchodzący do pamięciowciskarki.
– Jak
mógłbym zapomnieć? – warknąłem. – Zwłaszcza że to się
wydarzyło MINUTĘ TEMU!
W
tym tomie bohaterowie dużo podróżują, stają się częścią
prześmiesznej baśni, w której niemal wszystko wywrócone jest do
góry nogami i "zmutowane", jak powiedziałby młody
wielbiciel komiksów. W "52-piętrowym domku na drzewie"
autorzy zmiksowali wątki baśniowe, fantastyczne,
fantastycznonaukowe oraz... jarsko-ekologiczne, a jakże! Andy
Griffiths i Terry Denton dobrze wiedzą, co jest najmodniejsze i do
swojej zwariowanej sałatki literacko-rysunkowej używają samych
najpoczytniejszych składników.
Opowieść
jest spójna i bardzo wciągająca. Wszystko zaczyna się, gdy Andy i
Terry zauważają, że ich niemiły wydawca pan Nochal nie przypomina
o nadchodzącym lada godzina terminie oddania książki, choć
zazwyczaj wytrwale prześladował swoich autorów. Nochalska
Księgarnia, jak się okazuje, została spustoszona, a główną
stratą jest brak naczelnego.
Podeszliśmy
więc do naszego wideofonu i zadzwoniliśmy do pana Nochala.
Zobaczyliśmy jego gabinet, ale pana Nochala już nie.
A
w gabinecie leżały przewrócone krzesła, rozbite puchary,
porozrzucane książki i coś, co wyglądało jak liście jakichś
warzyw.
– A
to bałaganiarz – oznajmił zgorszony Terry.
– To
nie jest zwyczajny bałagan – odparłem. – W kryminałach to się
nazywa: ślady szamotaniny.
– Jakiej
szamotaniny?
– Tego
właśnie musimy się dowiedzieć.
– Rety,
rety, jeju! – ucieszył się Terry. – Rozwiążemy zagadkę
kryminalną! Wielką! Tajemnicę zaginionego Nochala!
– Lepiej
idźmy do naszej supernowoczesnej agencji detektywistycznej i
natychmiast bierzmy się do supernowoczesnych czynności
detektywistycznych! – zawołałem.
W
siedzibie wydawnictwa bohaterowie zastają za to niepozorną
gąsienicę, której (istotnej) roli w całej przygodzie nie zdradzę.
Specjalistką od porozumiewania się ze zwierzętami jest Jill,
przyjaciółka Andy'ego i Terry'ego, chłopcy udają się więc po
pomoc w komunikowaniu się z gąsienicą – potencjalnym świadkiem
prawdopodobnego porwania pana Nochala. Tu spotyka ich niespodzianka,
bo przyjaciółka zwierząt sama potrzebuje pomocy. Robi się coraz
bardziej baśniowo i jeszcze zabawniej.
– Hmm
– powiedziałem – to nie jest zwykły sen. W terminologii
fachowej to się nazywa snem zaczarowanym... jak w "Śpiącej
królewnie".
– O
rety, uwielbiam tę historię! – zawołał Terry. – Ale robi się
straszna, kiedy w stajni wybucha pożar i konie okropnie się boją.
– To
był "Czarny książę"! – poprawiłem go. – "Śpiąca
królewna" to bajka o dziewczynie, na którą zła czarownica
rzuciła czar. Ta dziewczyna ukłuła się w palec bardzo ostrym
wrzecionem i zasnęła na sto lat.
– Ale
tu nie ma nic podobnego do bardzo ostrego wrzeciona – oznajmił
Terry, patrząc na stół przez szkło powiększające. – No, z
wyjątkiem tej bardzo ostrej marchewki.
Rozpoczyna
się podróż do bardzo dziwnego królestwa, mającego niezwykłych
strażników i jeszcze bardziej zaskakującego władcę. Będzie dużo
zamieszania i śmiechu, zanim znowu odwiedzimy tytułową szaloną
konstrukcję.
W
"52-piętrowym domku na drzewie" odżywają motywy ze
"Śpiącej królewny", "Alicji w Krainie Czarów",
"Czarnoksiężnika z krainy Oz" oraz innych klasyków,
znane chyba wszystkim dzieciom i używane (w filmie, literaturze...)
na tyle często, że pozornie całkiem zużyte. Tu jednak wypadają
świeżo, a to dzięki niezwykłej, wręcz cyrkowej zręczności z
jaką autorzy żonglują elementami komiksu, baśni i opowiadania
humorystycznego. Tak jak na festiwalach teatrów lalkowych dzieci
najbardziej żywiołowo reagują na tradycyjne przepychanki i
bijatyki jarmarcznych wesołków, tak i wielopiętrowy domek na
drzewie, ze wszystkimi utarczkami bohaterów, wywołuje salwy śmiechu
czytelników, dla których szybko staje się ulubioną serią. W
gęstwinie publikacji dzieci zawsze będą tworzyły swoją "drugą"
(określenie samego autora, Andy'ego Griffithsa), nieoficjalną listę
lektur, a na jej szczycie często znajdzie się cykl książek
australijskiego duetu. Dla mnie i mojego syna fenomen "Domku na
drzewie" jest tak samo zrozumiały i godny pochwały, jak
popularność "Historyjek na raz" Bernarda Friota. Dzikość
dzieciństwa i nieokiełznana wyobraźnia też powinny mieć swoje
panegiryki.
Bożena
Itoya
Andy
Griffiths, 52-piętrowy domek na drzewie, ilustracje Terry Denton,
przełożyła Maciejka Mazan, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz