cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 6 marca 2017

Elf i skarb wuja Leona

Najnowsza powieść Marcina Pałasza stanowi udaną kompozycję lekkiej książki przygodowej i literatury młodzieżowej na wysokim poziomie. Autor bardzo skutecznie, różnymi środkami i metodami, przyciąga uwagę czytelnika, którym może być właściwie każdy, ale chyba przede wszystkim dzieci w wieku 7-12 lat.
Jedna książka – "Elf i skarb wuja Leona" – pomieściła moc rozrywki, wygibasy umysłowe związane z zagadką tytułowego skarbu, anegdoty z życia pisarza ("Kiedyś po spotkaniu stała kolejka dzieci z książkami, podpisywałem je dla nich, aż tu nagle jedna nauczycielka mówi do mnie: Może się pan pospieszyć?! Te dzieci straciły już przez pana dwie jednostki lekcyjne!"), informacje o psich i ludzkich smakołykach oraz równie smakowitą dawkę strachu, bo do końca nie dowiadujemy się, co Elf wyczuł za ścianą piwnicy.

Po prostu za ową ścianą, w jednym miejscu, było coś tak okropnie złego, że nawet nie mam psich słów, by to opisać. Próbowałem być odważny, podejść do tego, wyszczerzyć zęby i wystraszyć to coś, ale z drugiej strony – czy to coś widziało przez ścianę?! Wkrótce jednak byłem już pewien, że to mnie widzi.

Narratorami są, jak zawsze, na przemian Duży i jego pies Elf. Psi punkt widzenia przydaje książce humoru, należą się jej też dodatkowe punkty za widzenie psa – przez nas, czytelników, bo na kolażowych ilustracjach Kasi Kołodziej obok rysunków występuje Elf we własnej długouchej i długołapej, sfotografowanej osobie. A już zupełnie poprawiło nam nastrój oglądanie wyklejek "Elfa i skarbu wuja Leona" z podkładem muzycznym w postaci czołówki "Reksia": pasek z fotografiami Elfa pasuje jak ulał do fragmentu, w którym bohater filmu animowanego przybija stemple na taśmie filmowej.
Historia rozgrywa się w zabytkowym budynku, pałacyku czy dworku, który po ekscentrycznym wuju Leonie odziedziczyła znajoma Dużego, bibliotekarka z pasją. Małgosia gości pisarza (bo Duży jest literackim alter ego Marcina Pałasza), jego syna (Młodego) oraz ich psa przez kilka dni, które okazują się terminem wykonania testamentu wuja Leona. Dokument, oficjalnie przedstawiony przez notariusza, zawiera bowiem zagadkę, za której rozwiązanie przysługuje nagroda – to właśnie ten tytułowy skarb. Jeśli wskazówki zza światów nie doprowadzą bohaterów do celu, majątek wuja Leona zostanie przekazany instytucji charytatywnej, a Małgosia co prawda dostanie dom, ale nie będzie w stanie go wyremontować ani utrzymać.
W śledztwie uczestniczy kilka osób z otoczenia miłej bibliotekarki (przeważnie są to członkowie rodziny jej męża), każda z nich będzie miała mniejsze lub większe znaczenie dla powodzenia lub porażki drużyny poszukiwaczy skarbu. Niektórzy zapadną nam w pamięć na długo.

Potem zaś poczułem zapach tej człowieczki, na którą mówili "Korozja". I tego drugiego, szczeniaka. Szczeniak mnie w sumie nie interesował, ale Korozja jak najbardziej, o tak! A dlaczego? Gdyż wszyscy ci fajni ludzie, których poznaliśmy, tak samo zresztą jak Duży i Młody, na widok Korozji od razu wydzielali zapach niechęci i zdenerwowania. Od niej zaś czułem zapach złości, ciągły i wszechobecny. Ja tam nie lubię, jak ktoś tak pachnie, bo złość oznacza agresję, zaś agresja nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Naprawdę nie chciałbym, żeby ta Korozja znienacka rzuciła się na Dużego i go pogryzła! A pachnie tak, jakby lada chwila miała to zrobić.

Poczucie humoru w książce bywa różnorakie – od wyobrażenia kupy goniącej psa, po ironiczne ujęcia zachowań i wypowiedzi osób wrogo nastawionych do świata. W tej dziedzinie królują opryskliwa staruszka – ciotka Korozja – i przemądrzały młodzieniec Marceli. Przy okazji muszę podkreślić, że język utworu jest bardzo elastyczny, dopasowuje się do postaci i sytuacji. Autor stosuje wyjątkowo udane stylizacje, takich cudaków rzucających "marcelizmami" słyszymy często choćby w audycjach radiowych adresowanych podobno do dzieci (chyba tych "starych-malutkich", jak mawiała moja babcia).

Nie ma potrzeby patrzyć się na mnie tak podejrzliwie – oświadczył w końcu z godnością. – W dodatku nie tylko podejrzliwie ale i oskarżycielsko! Przyznaję, że to niefortunne urwanie się żyrandola jest poniekąd moim dziełem, niemniej nie doszłoby do tego, gdyby nie ten niespodziewany i budzący grozę dźwięk dobiegający ze strychu. Jak mniemam, został on wywołany nieprzypadkowo przez kogoś z was, toteż nie poczuwam się do większej odpowiedzialności...

Wartka akcja, ciekawe postacie i maestria językowa to jeszcze nie wszystkie walory książki "Elf i skarb wuja Leona". Otóż są też, bardzo wiarygodne, portrety... posiłków. Wywołują one burczenie w brzuchu i porównania z "Ruchomym świętem" E. Hemingwaya. Mniam.
Innym literackim skojarzeniem, oczywistym, bo ta autorka została nawet wspomniana w tekście, są kryminały A. Christie. Marcin Pałasz podobnie jak mistrzyni kryminału tworzy fabułę w oparciu o charakterystyczne (ale niekoniecznie sympatyczne) postacie, tajemnicze posiadłości, w których znaczące bywa każde miejsce czy przedmiot, sekrety zmarłych oraz motyw skłóconej rodziny. "Elf i skarb wuja Leona" na pewno należy do najbardziej udanych polskich książek "detektywistycznych" dla młodszej młodzieży wydanych w ostatnich latach. Autor nie zapomina też o "obyczajowym" przekazie, choćby tym dotyczącym akceptowania i bycia akceptowanym przez rówieśników.
Jest ciekawie, bywa zaskakująco, bo pokrętne oczywistości podsuwane przez świętej pamięci zwariowanego (choć zdrowego psychicznie – jest certyfikat!) wuja czasem okazują się ślepymi uliczkami śledztwa, a niekiedy nie jesteśmy pewni, jak je interpretować.

To... to nie było ognisko – odchrząknęła Małgosia jakby z zakłopotaniem. – Tutaj było chyba stanowisko startowe rakiet wuja Leona...
Co takiego?! – Młody w ułamku sekundy znalazł się obok nas, wybałuszając oczy. – Jakich rakiet?
Mnie też rakiety nieco zdziwiły, a jednocześnie poczułem się bardzo zaciekawiony – wszak kiedyś studiowałem astronomię, a wszelkie rakiety, loty kosmiczne i tak dalej wciąż bardzo mnie interesowały. Nie podejrzewałem co prawda, by tajemniczy wuj Leon zdołał stworzyć cokolwiek, co osiągnęłoby orbitę okołoziemską, ale odpalenie czegokolwiek, co poleciałoby choć na kilometr w górę, zasługiwało już na całkowity szacunek.
No, rakiet – westchnęła Małgosia. – Od jakichś pięciu, sześciu lat zaczął się tym bardzo interesować. Powiedział, że ma w domu coś strasznego, co najlepiej byłoby wystrzelić daleko w kosmos. Naprawdę! Ale wtedy już lekko dziwaczał i wszyscy uznaliśmy, że to początki alzheimera albo coś w tym stylu... Jednak gdy jego pierwsza rakieta wystartowała i wzniosła się na ponad trzy kilometry, uznaliśmy, że to jednak nie alzheimer.

Oto kolejna niewiadoma, na której wyjaśnienie musimy zaczekać do następnej części serii o Elfie. Oby powstała jak najszybciej! Bardzo prosimy autora i wydawnictwo o litość nad spragnionymi kontynuacji czytelnikami.
Bożena Itoya

Marcin Pałasz, Elf i skarb wuja Leona, rysunki Kasia Kołodziej, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz