Najnowsza
powieść Marcina Pałasza stanowi udaną kompozycję lekkiej książki
przygodowej i literatury młodzieżowej na wysokim poziomie. Autor
bardzo skutecznie, różnymi środkami i metodami, przyciąga uwagę
czytelnika, którym może być właściwie każdy, ale chyba przede
wszystkim dzieci w wieku 7-12 lat.
Jedna
książka – "Elf i skarb wuja Leona" – pomieściła moc
rozrywki, wygibasy umysłowe związane z zagadką tytułowego skarbu,
anegdoty z życia pisarza ("Kiedyś po spotkaniu stała kolejka
dzieci z książkami, podpisywałem je dla nich, aż tu nagle jedna
nauczycielka mówi do mnie: Może się pan pospieszyć?! Te dzieci
straciły już przez pana dwie jednostki lekcyjne!"),
informacje o psich i ludzkich smakołykach oraz równie smakowitą
dawkę strachu, bo do końca nie dowiadujemy się, co Elf wyczuł za
ścianą piwnicy.
Po
prostu za ową ścianą, w jednym miejscu, było coś tak okropnie
złego, że nawet nie mam psich słów, by to opisać. Próbowałem
być odważny, podejść do tego, wyszczerzyć zęby i wystraszyć to
coś, ale z drugiej strony – czy to coś widziało przez ścianę?!
Wkrótce jednak byłem już pewien, że to mnie widzi.
Narratorami
są, jak zawsze, na przemian Duży i jego pies Elf. Psi punkt
widzenia przydaje książce humoru, należą się jej też dodatkowe
punkty za widzenie psa – przez nas, czytelników, bo na kolażowych
ilustracjach Kasi Kołodziej obok rysunków występuje Elf we własnej
długouchej i długołapej, sfotografowanej osobie. A już zupełnie
poprawiło nam nastrój oglądanie wyklejek "Elfa i skarbu wuja
Leona" z podkładem muzycznym w postaci czołówki "Reksia":
pasek z fotografiami Elfa pasuje jak ulał do fragmentu, w którym
bohater filmu animowanego przybija stemple na taśmie filmowej.
Historia
rozgrywa się w zabytkowym budynku, pałacyku czy dworku, który po
ekscentrycznym wuju Leonie odziedziczyła znajoma Dużego,
bibliotekarka z pasją. Małgosia gości pisarza (bo Duży jest
literackim alter ego Marcina Pałasza), jego syna (Młodego) oraz ich
psa przez kilka dni, które okazują się terminem wykonania
testamentu wuja Leona. Dokument, oficjalnie przedstawiony przez
notariusza, zawiera bowiem zagadkę, za której rozwiązanie
przysługuje nagroda – to właśnie ten tytułowy skarb. Jeśli
wskazówki zza światów nie doprowadzą bohaterów do celu, majątek
wuja Leona zostanie przekazany instytucji charytatywnej, a Małgosia
co prawda dostanie dom, ale nie będzie w stanie go wyremontować ani
utrzymać.
W
śledztwie uczestniczy kilka osób z otoczenia miłej bibliotekarki
(przeważnie są to członkowie rodziny jej męża), każda z nich
będzie miała mniejsze lub większe znaczenie dla powodzenia lub
porażki drużyny poszukiwaczy skarbu. Niektórzy zapadną nam w
pamięć na długo.
Potem
zaś poczułem zapach tej człowieczki, na którą mówili "Korozja".
I tego drugiego, szczeniaka. Szczeniak mnie w sumie nie interesował,
ale Korozja jak najbardziej, o tak! A dlaczego? Gdyż wszyscy ci
fajni ludzie, których poznaliśmy, tak samo zresztą jak Duży i
Młody, na widok Korozji od razu wydzielali zapach niechęci i
zdenerwowania. Od niej zaś czułem zapach złości, ciągły i
wszechobecny. Ja tam nie lubię, jak ktoś tak pachnie, bo złość
oznacza agresję, zaś agresja nigdy do niczego dobrego nie prowadzi.
Naprawdę nie chciałbym, żeby ta Korozja znienacka rzuciła się na
Dużego i go pogryzła! A pachnie tak, jakby lada chwila miała to
zrobić.
Poczucie
humoru w książce bywa różnorakie – od wyobrażenia kupy
goniącej psa, po ironiczne ujęcia zachowań i wypowiedzi osób
wrogo nastawionych do świata. W tej dziedzinie królują opryskliwa
staruszka – ciotka Korozja – i przemądrzały młodzieniec
Marceli. Przy okazji muszę podkreślić, że język utworu jest
bardzo elastyczny, dopasowuje się do postaci i sytuacji. Autor
stosuje wyjątkowo udane stylizacje, takich cudaków rzucających
"marcelizmami" słyszymy często choćby w audycjach
radiowych adresowanych podobno do dzieci (chyba tych
"starych-malutkich", jak mawiała moja babcia).
– Nie
ma potrzeby patrzyć się na mnie tak podejrzliwie – oświadczył w
końcu z godnością. – W dodatku nie tylko podejrzliwie ale i
oskarżycielsko! Przyznaję, że to niefortunne urwanie się
żyrandola jest poniekąd moim dziełem, niemniej nie doszłoby do
tego, gdyby nie ten niespodziewany i budzący grozę dźwięk
dobiegający ze strychu. Jak mniemam, został on wywołany
nieprzypadkowo przez kogoś z was, toteż nie poczuwam się do
większej odpowiedzialności...
Wartka
akcja, ciekawe postacie i maestria językowa to jeszcze nie wszystkie
walory książki "Elf i skarb wuja Leona". Otóż są też,
bardzo wiarygodne, portrety... posiłków. Wywołują one burczenie w
brzuchu i porównania z "Ruchomym świętem" E. Hemingwaya.
Mniam.
Innym
literackim skojarzeniem, oczywistym, bo ta autorka została nawet
wspomniana w tekście, są kryminały A. Christie. Marcin Pałasz
podobnie jak mistrzyni kryminału tworzy fabułę w oparciu o
charakterystyczne (ale niekoniecznie sympatyczne) postacie,
tajemnicze posiadłości, w których znaczące bywa każde miejsce
czy przedmiot, sekrety zmarłych oraz motyw skłóconej rodziny. "Elf
i skarb wuja Leona" na pewno należy do najbardziej udanych
polskich książek "detektywistycznych" dla młodszej
młodzieży wydanych w ostatnich latach. Autor nie zapomina też o
"obyczajowym" przekazie, choćby tym dotyczącym
akceptowania i bycia akceptowanym przez rówieśników.
Jest
ciekawie, bywa zaskakująco, bo pokrętne oczywistości podsuwane
przez świętej pamięci zwariowanego (choć zdrowego psychicznie –
jest certyfikat!) wuja czasem okazują się ślepymi uliczkami
śledztwa, a niekiedy nie jesteśmy pewni, jak je interpretować.
– To...
to nie było ognisko – odchrząknęła Małgosia jakby z
zakłopotaniem. – Tutaj było chyba stanowisko startowe rakiet wuja
Leona...
– Co
takiego?! – Młody w ułamku sekundy znalazł się obok nas,
wybałuszając oczy. – Jakich rakiet?
Mnie
też rakiety nieco zdziwiły, a jednocześnie poczułem się bardzo
zaciekawiony – wszak kiedyś studiowałem astronomię, a wszelkie
rakiety, loty kosmiczne i tak dalej wciąż bardzo mnie interesowały.
Nie podejrzewałem co prawda, by tajemniczy wuj Leon zdołał
stworzyć cokolwiek, co osiągnęłoby orbitę okołoziemską, ale
odpalenie czegokolwiek, co poleciałoby choć na kilometr w górę,
zasługiwało już na całkowity szacunek.
– No,
rakiet – westchnęła Małgosia. – Od jakichś pięciu, sześciu
lat zaczął się tym bardzo interesować. Powiedział, że ma w domu
coś strasznego, co najlepiej byłoby wystrzelić daleko w kosmos.
Naprawdę! Ale wtedy już lekko dziwaczał i wszyscy uznaliśmy, że
to początki alzheimera albo coś w tym stylu... Jednak gdy jego
pierwsza rakieta wystartowała i wzniosła się na ponad trzy
kilometry, uznaliśmy, że to jednak nie alzheimer.
Oto
kolejna niewiadoma, na której wyjaśnienie musimy zaczekać do następnej części serii o Elfie. Oby powstała jak najszybciej!
Bardzo prosimy autora i wydawnictwo o litość nad spragnionymi
kontynuacji czytelnikami.
Bożena
Itoya
Marcin
Pałasz, Elf i skarb wuja Leona, rysunki Kasia Kołodziej,
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz