cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 6 marca 2017

"Pinokio" w przekładzie Jarosława Mikołajewskiego i ilustracjach Roberta Innocentiego

Sześć lat temu wydawnictwo Media Rodzina przygotowało nową edycję "Pinokia" Carla Collodiego: w tłumaczeniu Jarosława Mikołajewskiego, opartym na pierwszym włoskim wydaniu książki z 1883 roku, oraz z ilustracjami Roberta Innocentiego, pierwotnie zamieszczonymi w amerykańskiej publikacji z 2005 roku. Do tego efektownego wydania (w pokaźnym formacie, z twardą oprawą i obwolutą, kredowym papierem oraz dużymi ilustracjami) wróciliśmy akurat teraz, bo "Pinokio" jest szkolną lekturą mojego syna, ucznia czwartej klasy szkoły podstawowej.
Od razu okazało się, że ta wersja klasycznej opowieści nie została stworzona dla dziesięciolatków. Po pierwsze, książka jest duża i ciężka, więc dzieciom wygodnie czyta się tylko przy stole lub biurku, a spakowanie jej do tornistra po prostu nie wchodzi w rachubę (waży tyle, co kilka podręczników). Po drugie, niewątpliwie jest to edycja kolekcjonerska, perła wydawnicza z wyjątkowymi ilustracjami, które jednak nie wpisują się w oczekiwania i wrażliwość przeciętnego czwartoklasisty.
Według mnie lektura ta w ogóle nie może zostać doceniona przez współczesne dzieci (swoje argumenty przytaczam poniżej), chyba że jako materiał źródłowy podczas lekcji etyki czy zajęć z zakresu historii literatury w najstarszych klasach (nowej-starej) szkoły podstawowej, gimnazjach czy w szkołach średnich.
Przekład Jarosława Mikołajewskiego podkreślił wszystko, co w tekście Collodiego najcenniejsze, najjaskrawsze i najzabawniejsze, a równocześnie wydobył subtelności dotąd niedostępne dla polskiego czytelnika. Niektóre sformułowania (nieobecne w wydaniu "Pinokia", jakie mój syn wypożyczył ze szkoły) dookreśliły baśniowość opowieści Collodiego, jednak jest to typ baśni zbliżony do niektórych upiornych utworów H.Ch. Andersena (jak nasz ulubiony "Mały Klaus i duży Klaus"), Braci Grimm czy Charlesa Perraulta, który po każdej baśni zamieszczał morał, często wydobywający z tekstu znaczenia nieoczywiste dla dzisiejszych dzieci, zazwyczaj korzystających ze złagodzonych, niepełnych wersji "Czerwonego Kapturka" czy "O pięknej, co w lesie spała, czyli śpiąca królewna" (tytuł z przekładu Barbary Grzegorzewskiej).
Dodatkowo posłowie przygotowane przez tłumacza, który sam jest pisarzem, poetą i dziennikarzem, przybliża kontekst utworu, całej twórczości Collodiego oraz niuanse pracy nad polskim przekładem, powstającym po ilustracjach Roberta Innocentiego i w ścisłym z nimi związku. Komentarz Jarosława Mikołajewskiego uważam za bardzo wartościowy, oczywiście, podobnie jak całe to wydanie "Pinokia", skierowany został do dojrzałego czytelnika. Publikacja powinna zadowolić koneserów włoskiej literatury i ilustracji, natomiast uczniowie przerabiający książkę w szkole mogą być mniej usatysfakcjonowani. Warto jednak, za przykładem (i przekładem) Jarosława Mikołajewskiego, spojrzeć na "Pinokia" właśnie jako na punkt na linii dziejów literatury włoskiej, europejskiej i światowej, zjawisko, muzeum motywów i postaci, skarbczyk dawnych wartości i metod dydaktycznych. Tak rozpatrywany "Pinokio" nabiera barw, przestaje być tylko postrachem wagarujących, leniuchujących i fantazjujących (bo czy aż kłamiących?) chłopców.
W dziwnym, niepokojącym, wręcz groteskowym świecie Collodiego zmyślanie i niewinne łobuzowanie uznawane są za przestępstwo i karane nie tylko ponurymi morałami wygłaszanymi przez każdą napotkaną postać – ludzką, zwierzęcą czy fantastyczną, ale i tułaczką zbliżoną do tej Odyseusza, cierpieniami psychicznymi i fizycznymi, więzieniem w różnych formach. Cóż, dla współczesnych dziesięciolatków te umoralniające lekcje są dziwaczne i niewiarygodne, a dla ich rodziców bywają "chore" i nieadekwatne do winy. W dodatku autor ocenia i opisuje wyłącznie zachowania chłopców, tych wiecznych czarnych owiec wśród dzieci. Dziewczynki są przecież grzeczne i ich nie trzeba pouczać, a może nawet nie oczekuje się od nich, że będą czytały książki (to nie należy do ich roli społecznej), stąd nie są wspominane? Czemu więc koleżanki mojego syna miałyby się interesować tą książką i podejmować jej analizę na lekcjach języka polskiego? Jarosław Mikołajewski porusza w posłowiu kwestię roli kobiet w "Pinokiu" (oraz ogólnie w twórczości i życiu autora), jednak z punktu widzenia czytelniczki ta klasyczna baśń jest po prostu anachroniczna.
Model pisarstwa Collodiego nie zajmuje dzisiejszej młodszej młodzieży, nawet tej najambitniejszej. Pomijając dydaktyzm "Pinokia", przeszkadzający obcującym z nim "drogim, małym czytelnikom", do których autor zwraca się bezpośrednio, oraz wyjąwszy kilkakrotnie powtarzane streszczenie przygód bohatera, treść książki może oczarować. Mnie poruszyły fantastyczne, nieco drastyczne przypadki drewnianego pajacyka i jego kolegów. Aby docenić walory tego utworu trzeba jednak lubić literaturę zakorzenioną w baśniowo-ludycznych "klimatach", mieć choć odrobinę zacięcia historyczno- i krytycznoliterackiego. Albo pochodzić z Toskanii.
Obrazy Roberta Innocentiego uważam za genialne. Moja mama spojrzała na nie przelotem i określiła jako "jak u Bruegla", realistyczne, piękne. Natomiast mój syn tylko przeglądał ilustracje, ze mną i z umiarkowanym zainteresowaniem. To, czy sceny z "Pinokia" w ujęciu Innocentiego spodobają się, czy nie, zapewne zależy od wieku (a nawet pokolenia), zamiłowań plastycznych oraz satyrycznych, bo ze stron tej edycji wyzierają twarze niejednokrotnie brzydkie, karykaturalne, zezujące i śmiejące się głupkowato. Kolory ilustracji są mało... kolorowe, nawet barwom ożywiającego otoczenie teatru marionetek, wystrzałowego cyrku czy cukierkowej Krainy Zabawek daleko jest do intensywności i pogody. Cóż, także wyśnione królestwo uciechy okazuje się tu pułapką, nie tylko literacką metaforą, ale po prostu jakimś zamkniętym pomieszczeniem, teatralną dekoracją. Innocenti zachwyca maszkaronami i potwornościami, brudnymi brukowanymi ulicami, surowymi karabinierami – ludźmi i drewnianymi ludzikami, paskudną paszczą oraz wnętrzem rekina-olbrzyma. Upiorność ilustracji jeszcze podbija atmosferę tekstu: znajdziemy na nich pękającego (dosłownie) ze śmiechu gigantycznego węża ze świecącymi oczami, umierającego osła z łzami w oczach czy bardzo plastycznie rozgniecionego Świerszcza-Który-Mówi. I tylko niebo Toskanii pozostaje, jak zawsze, żywoniebieskie.
Bożena Itoya

Carlo Collodi, Roberto Innocenti, Pinokio. Historia pajacyka, z włoskiego tłumaczył Jarosław Mikołajewski, Media Rodzina, Poznań 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz