Jeśli
macie około 15 lat lub w waszym otoczeniu jest jakaś czytelniczka w
tym wieku, to pewnie słyszeliście o książkach niemieckiej pisarki
Kerstin Gier, w Polsce ukazujących się w wydawnictwie Media
Rodzina. A jeżeli nie, to musicie czym prędzej nadrobić
zaległości, bo o tych powieściach dużo się mówi.
Po
drugi tom serii "Silver" sięgnęliśmy łapczywie, jak na
wygłodzonych literaturoholików przystało. Jeszcze ogłuszeni
zakończeniem "Pierwszej księgi snów", oczekiwaliśmy
natychmiastowej kontynuacji demonicznego wątku, ostatecznych
rozstrzygnięć. Obawialiśmy się też, że autorka popadnie w
romansową skrajność, skoro sprawy miłosne wydawały się w miarę
ułożone u schyłku czarnej (pierwszej) księgi. Tymczasem w drugiej
części cyklu "Silver" opowieść poprowadzona została
inaczej niż się spodziewaliśmy.
W
miarę postępowania lektury orientujemy się, że niebieska księga
jest bardziej księgą rzeczywistości niż snów. Bohaterowie nadal
odwiedzają się w świecie sennych marzeń, ale nie wszyscy, a
wycieczki te już nie zapierają tchu w piersiach tak, jak w
pierwszym tomie. To było nasze wrażenie – do czasu
spektakularnego finału, rozciągniętego zresztą na kilka
rozdziałów. Najpierw zaskoczyło nas niewielkie (w stosunku do
pierwszego tomu) znaczenie wizyt na korytarzu z drzwiami do
podświadomości dziesiątek, setek, pewnie tysięcy, a może
milionów osób, potem zaś odurzyło nas nagłe doładowanie magii,
a dokładnie nowych elementów krainy snów. Osłabienie
fantastycznej strony historii okazało się więc tylko pozorne, tak
naprawdę rzeczywistość jest mocno splątana z drobnymi zdarzeniami
ze snów, a nawet przez nie pokiereszowana. Warto czytać bardzo
uważnie i zapamiętywać najdrobniejsze szczegóły.
Należało
też pomyśleć o pozytywach: pomijając wzbogacenie słownictwa,
byłam teraz naprawdę dobra w metamorfozie. Z facjatą Bochry przed
oczami wyobraźni bez problemu przemieniałam się z jaguara w
niedużą sowę płomykówkę. A z sowy w Spota, grubego kocura
Spencerów. Krótka faza koncentracji i już wyglądałam jak
Buttercup. A potem jak japoński kot z uniesioną łapką. Butelka
wody mineralnej. Ważka o mieniących się skrzydłach. I znowu
jaguar. Podmuch powietrza. I ja sama w przebraniu Kobiety-Kota.
Wspaniałe!
– Nieźle!
–odezwał się za moimi plecami Henry. Odwróciłam się szybko.
Podczas gdy byłam zajęta swoją małą orgią przemian, on
niepostrzeżenie wyszedł zza swoich drzwi. – Jesteś w tym już
naprawdę dobra.
Niektóre
wątki z pierwszej powieści rozwinięte zostały w niespodziewany
sposób, czasem dramatyczny, ale bywa tez zabawnie, jak w przypadku
prawie-romansu Lottie z Charlsem. Henry pojawia się i znika, irytuje
i broni, regulując w ten sposób napięcie, Grayson (ciągle
"przyszły przybrany brat" Liv) emanuje opiekuńczością i
męskością, a Mia ma kłopoty.
Liv
relacjonując swoją codzienność kilkakrotnie nawiązuje do
popularnych zespołów muzycznych i trendów technologicznych
(dokładniej: wszechobecnych smartfonów i życia Internetem), przez
co świat bohaterów staje się bliższy czytelnikowi, ale też do
książek. Napomknięcia literackie są zabawne, szczególnie
porównanie seniorki rodu Spencerów (nazywanej Bochrą), to jest
"przyszłej przybranej babci" Liv, do pewnej potwornej
starszej damy z "Dumy i uprzedzenia" Jane Austen.
Z
pomieszczenia ulotniły się resztki ciepłego, przedświątecznego
nastroju i oto w drzwiach stanęła Bestia w Ochrach. Zwana również
Diabłem z Apaszką od Hermésa, czyli oficjalnie Philippa Adelaide
Spencer. Dla Graysona i Florence po prostu babcia. Przyjaciółki z
kółka brydżowego podobno mówiły na nią "Brzoskwiniowa
Pippa", ale w to uwierzę dopiero wtedy, gdy usłyszę na własne
uszy
– O,
widzę, że zaczęliście beze mnie – Powiedziała w ramach
powitania. – Czy to amerykański zwyczaj?
Wymieniłyśmy
z Mią spojrzenia. Jeśli drzwi wejściowe nie stały otworem, to
Bestia w Ochrach musiała być w posiadaniu kluczy. Zatrważające.
–
Zaczęliśmy, bo spóźniłaś się
pół godziny, mamo – sprostował Ernest i wstał, żeby ucałować
ją w oba policzki.
–
Naprawdę? A na którą godzinę
mnie zaprosiłeś?
– Na
żadną – oznajmił Ernest. – Sama się wczoraj zaprosiłaś, nie
pamiętasz? Nagrałaś się na sekretarkę i powiedziałaś, że
przyjdziesz na śniadanie o wpół do dziesiątej.
Postać
babci jest miernikiem mądrości i głupoty, dobra i zła: kto jest
po jej stronie, ten wydaje się nam śmieszny i antypatyczny, zaś
kto stawia opór apodyktycznej acz elokwentnej staruszce lub
przynajmniej pada ofiarą jej złośliwości, z tym sympatyzujemy –
wiadomo, któż by nie kochał buntowników. W pewnym momencie
podział na dwie frakcje stanie się bardzo widoczny, przy czym
Ernest okaże się łącznikiem między przeciwnymi obozami. A jak
wywiązał się konflikt? Cóż, Liv i Mia, a w pewnym stopniu
również ich mama i Lottie, wstrząsają porządkiem tradycyjnego
angielskiego życia. Rozsiewają wokół pasję i energię, co wydaje
się zaletą, ale znajdzie się kilka osób, które wolałyby żyć w
dawnych, spokojnych i przewidywalnych układach rodzinnych, miłosnych
czy przyjacielskich. Liv zostanie uznana za burzycielkę i
niszczycielkę, a Nemezis, w osobie nierozpoznawalnych (do końcówki
tomu lub wcale) prześladowców z dziedziny snu i... blogosfery,
sprawi, że drugą księgę snów przeczytacie z rosnącym niepokojem
i zainteresowaniem.
Bożena
Itoya
Kerstin
Gier, Silver. Druga księga słów, tłumaczyła Agnieszka Hofmann,
Media Rodzina, Poznań 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz