A
kiedy zdała sobie sprawę, że cały plac wysadzany jest płaskimi
kocimi łbami, wyjęła aparat i zaczęła szukać przez okienko
miejsca, gdzie najpiękniej kładzie się na nich słońce. Aż nagle
spośród płaskich, czarnych łbów, jak pod dotknięciem promienia,
wynurzył się łebek nie czarny, lecz rudy, i wcale nie płaski,
lecz krągły. A w dodatku ruchliwy i obdarzony świdrującymi
oczami.
Autor
nie każe czytelnikowi bezwarunkowo wierzyć w czarodziejskie
zwierzęta i nadprzyrodzone moce. Nad tajemnicami kota Cagliostro
zastanawiamy się razem z samymi bohaterkami, i podobnie jak one
dajemy się ponieść wirowi baśniowości, wciąż szukając
racjonalnych wyjaśnień.
Jak
to się dzieje, że kot mówi, a my, dziewczynki, rozumiemy się
nawzajem, choć pochodzimy z różnych krajów? – zachodziła w
głowę Marta.
Dziewczęta
tworzą zgrany zespół, czytelnik dobrze to czuje, choć w tych
krótkich opowiadaniach nie ma zbyt wiele miejsca na opis relacji
między bohaterkami. Poza detektywistycznym talentem łączy je też
coś ulotnego, nieopisanego dokładnie, ledwie napomkniętego, co
jeszcze pamiętam z (późno) dziecięcych przyjaźni.
Muszę
przyznać, że mi zaimponowałyście. Jesteście mądre, jak tylko
mogą być dziewczyny, które dopiero co stały się nastolatkami.
Autor
w ciekawy, niemal magiczny sposób opowiada dzieciom o arcydziełach
malarstwa, architektury, zwyczajach danych regionów Włoch. To nie
są nudne wykłady z historii sztuki i antropologii, zresztą już na
pierwszej stronie pierwszego tomu serii zauważamy, że "Aniołkom
kota Cagliostro" daleko jest do zwyczajnego przewodnika.
Mówili,
że to nie zwiedzanie, tylko turystyczna atrakcja albo spacer jakimiś
szlakami, lecz intuicja Marty za każdym z tych słów węszyła
podstęp: morderczy marsz bez picia, bez siusiania, bez siedzenia na
murku.
Tak
czy inaczej, mama z Energią Wielką i tata z Energią Wtórną skoro
świt ruszyli na szlak, a Marta miała cały dzień, by spokojnie
gapić się z mostu na Tybr, pić wodę z fontanny, szukać ciekawych
kamieni i fotografować koty.
Każdy
element i centymetr publikacji został dokładnie zaplanowany i
wykorzystany, choćby wklejki (wewnętrzne okładki) – dzięki nim
możemy śledzić poczynania bohaterek na mapie danego miasta,
sporządzonej, wedle podpisu, przez samego kota Cagliostro. Podczas
lektury chłonie się przede wszystkim atmosferę niezwykłych
miejsc, tworzoną w dużym stopniu przez ich mieszkańców. Młody
czytelnik przeżywa przygodę, śledzi postępy w śledztwie, ale też
przy okazji zapamiętuje nazwy miast i ich charakterystyczne cechy.
Na przykład ciąg skojarzeń Siena – contrada
– wyścigi konne przypuszczalnie pozostanie w pamięci
dziecka na zawsze, a na pewno na dłużej niż po lekturze
podręcznika czy przewodnika turystycznego.
Zagadką
z pierwszego tomu jest kradzież pamiętników sześciu "detektywek"
(tej formy używa autor), a także zaginięcie podobizn bajkowych
bohaterów znanych w krajach, z których pochodzą dziewczynki – na
przykład czeskiego Krecika i polskiego Koziołka Matołka. W drugim
tomie dziewczęta znów ruszają do akcji, ale tym razem nie z
przypadkowego spotkania w Rzymie, ale z własnych domów, gdzie
zostały wyposażone w komputerowe (i trochę magiczne) komunikatory
kota Cagliostro. Przeniesione, w mgnieniu kociego oka, do Wenecji,
zgłębiają tajemnicę prawdziwego zaginięcia i ożywającej bauty,
podobnie jak w trzeciej części przedmiotem śledztwa staje się
ożywający obraz i porwanie wyjątkowego konia – potencjalnego
zwycięzcy tradycyjnej gonitwy odbywającej się w Siennie.
Pod
sufitem pięknej, kolorowej komnaty kawaler na koniu przemierzał
wypalony od słońca krajobraz, w drodze od warownego zamku do
jakiegoś miasta.
Pod
względem literackim książki mają same atuty, są wciągające,
nieszablonowe, zaskakujące, dobrze napisane i pełne uroku. Mimo
zdecydowanej przewagi postaci żeńskich okazały się znakomitą
lekturą dla mojego dziewięcioletniego syna. Oboje nie możemy się
doczekać kontynuacji, która, o dziwo, rozgrywać ma się nie we
Włoszech, a w Warszawie. Cagliostro bawi się podróżami w czasie i
przestrzeni, właściwie więc trudno się dziwić, że zabierze nas
w tak nietypowe dla siebie miejsce.
Czy
odniosłyście kiedyś wrażenie, że jakiś kot jest, a równocześnie
go nie ma? Zdarzyło się wam widzieć, jak śpi na kocyku, a
równocześnie porusza firanką? Koci czas płynie podwójną drogą.
Kiedy kot wymyka się z domu na pięć minut, to te pięć minut trwa
dla was tylko tyle, ile jego nieobecność. A wszystko, co w te wasze
pięć minut robi poza domem, trwa godzinę dwie, całą noc albo
tydzień. Czy nie zastanowiło was nigdy, że po pięciu minutach
wraca tak, jak gdyby obiegł pół świata?
Serię
zilustrował Marcin Bruchnalski, znany między innymi z magazynu
"Świerszczyk". Bajetan Hops
zagościł nawet w "Uśmiechu Bambola", uważny czytelnik z
pewnością odszuka go na jednym z rysunków. Czarno-biała oprawa
jest bardzo wyrazista, pasuje do poszczególnych opowieści Jarosława
Mikołajewskiego i wzmacnia je. Podobnie jak treść książki,
spodoba się wrażliwym, świeżo
upieczonym nastolatkom trochę tęskniącym za swoim dzieciństwem,
ale i młodszym wielbicielom detektywistycznych zagadek.
Bożena
Itoya
Jarosław
Mikołajewski, Aniołki kota Cagliostro: Uśmiech Bambola, Szklane oczy, Zwycięski koń,
ilustracje Marcin Bruchnalski, Media Rodzina, Poznań 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz