Kiedy
jako nastolatka czytywałam "Władcę Pierścieni", dzięki
szczegółowym opisom, kompletności świata przedstawionego –
historii, mitologii, języków, niemal wierzyłam w autentyczność
opowieści. Sam autor wydawał się tak głęboko przekonany do
stworzonego przez siebie świata, że i ja przenosiłam się do
Śródziemia, jakby to była prawdziwa podróż do sąsiedniego kraju
czy... wymiaru. Ta dbałość o szczegóły, spokojny, pełny opis
realiów świata przedstawionego i zaangażowanie autora powodujące,
że czytelnik wnika w akcję, są również cechami powieści
"Detektywi z klasztornego wzgórza" Zuzanny Orlińskiej.
Oczywiście
książka wydana w serii "A to historia!"
nie reprezentuje fantastyki, jest to powieść historyczna, bo akcja
przeniesiona została do minionego wieku (osiemdziesiąt pięć lat
przed wydaniem książki), a także przygodowa z wątkiem
detektywistycznym. Stylistyka ta kojarzy mi się z "Panem
Samochodzikiem", pojawiają się też wyraźne nawiązania do
twórczości Kornela Makuszyńskiego, a nawet (jeśli mnie pamięć
nie myli) cytaty z niej. Jednak, z całym szacunkiem dla klasyki
gatunku, "Detektywów z klasztornego wzgórza" uważam za
książkę ciekawszą od tych kultowych pozycji, jeśli uwzględnimy
oczekiwania współczesnego czytelnika w wieku od około 11 lat.
W
tym właśnie wieku jest bohater powieści, Jerzy Grabowski, syn
restauratorów z nadwiślańskiego Czerwińska, gdzie 27 maja 1930
roku zawitać ma Prezydent RP Ignacy Mościcki. Jerzyk przyjaźni się
ze starszą o rok Bronisławą Szmigierówną, przyjeżdżającą do
Czerwińska tylko na wakacje, akurat tego roku, z powodów
zdrowotnych, zarządzone wyjątkowo wcześnie. Jest to bardzo
sympatyczna i pełna przeciwieństw kompania – pewna siebie i pełna
energii jedynaczka z wielkiego miasta, "pani generał", w
którą zapatrzeni są wszyscy czerwińscy chłopcy, oraz jeden z
nich, oczytany, znany z mądrości i przenikliwości, cichy,
najmłodszy z czterech braci. Ojcem Bronki jest słynny konserwator
zabytków, który podjął się odrestaurowania fragmentu tytułowego
klasztoru w Czerwińsku. Niecały miesiąc przed wizytą prezydenta
do profesora Szmigiera zgłasza się podejrzany typ, niby to
szukający pracy przy renowacji kościoła, a według dzieci –
planujący zamach na głowę państwa. Jerzy i Bronisława zawiązują
śledztwo, do którego dołącza niejedna nie tylko poczochrana, ale
też sędziwa głowa.
Wydarzenia
opisane w powieści są w większości fikcyjne, choć zachowane
zostały wszelkie szczegóły dotyczące Polski i samego Czerwińska
w roku 1930. Zuzanna Orlińska opisuje więc ludzi, miejsca (miasto,
jego ulice, nabrzeże, całą okolicę, wnętrza – pokoje czy
restaurację, klasztor), a nawet rzekę takimi, jakimi rzeczywiście
wówczas były lub bywały, w odpowiednich momentach stosując
stylizację językową. Granice historycznego sprawozdania i
przenikającej go fikcji zostały określone we wstępie oraz
słowniczku na końcu publikacji. Niektóre postaci spacerowym
krokiem weszły na karty książki wprost ze wspaniałego polskiego
dwudziestolecia międzywojennego – możemy tu spotkać, jak się
wydaje, przodków autorki, niejakich Orlińskich, inżyniera Kamlera,
zapewne spokrewnionego z autorem oprawy graficznej, Mikołajem
Kamlerem, ale też Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Twardowskiego
(wówczas piętnastoletniego), dalej choćby Józefa Piłsudskiego,
czy wreszcie Kornela Makuszyńskiego, który dość znacząco wpływa
na całą aferę (z wzajemnością).
Naprawdę
jestem zmęczony – pomyślał. – Mam czterdzieści sześć lat –
przypomniał sobie ze zdziwieniem. Wydawało mu się, że jeszcze
niedawno był małym chłopcem, biegającym na bosaka po zakurzonych
uliczkach miasteczka położonego tak daleko od Warszawy, że zdawało
się należeć do jakiegoś innego świata. A tu ani się człowiek
obejrzał, a już został starszym panem, w dodatku sławnym
literatem, autorem popularnych książek dla dorosłych i dzieci,
laureatem wielu nagród, kawalerem orderów, duszą towarzystwa,
bywalcem premier i rautów. Gdzie się podziały te wszystkie lata?
Jakim cudem mogły minąć tak szybko? Potarł dłonią zmarszczone
czoło.
W
książce znajdziemy też liczne opisy przedwojennej Warszawy, bo to
ze stolicy pochodzą niektórzy bohaterowie, tam także, choć w
niewielkim stopniu, toczy się akcja powieści. Jako uzupełnienie
lub namiastkę modnych dziś spacerów miastoznawczych można więc
udać się na przykład na kawę do Małej Ziemiańskiej z Kornelem
Makuszyńskim lub na zakupy do Braci Jabłkowskich z Bronką i jej
ciotką.
Sama
nie wiedziała, jak udało jej się wytrzymać niekończący się
seans przymierzania w Domu Handlowym Braci Jabłkowskich. Z
rezygnacją poddała się skomplikowanym zabiegom dwóch młodych
ekspedientek, które uszminkowanymi ustami szczebiotały nieustannie,
wyrzucając z siebie słowa brzmiące obco i niezrozumiale:
–
Spódniczka plisowana z białego
rypsu...
–
Kokardka, krawacik czy może
kołnierz berthe? Ach, najmodniejszy w tym sezonie! Z białego
batystu, wygląda świeżo i uroczo!
– Do
tego jedynie prosty płaszczyk z jasnej tafty...
Potem
należało wybrać odpowiednie pantofle, bo poprzednie okazały się
ciasne i zniszczone, do tego kilka par pończoch u Matuszewskiego
przy Marszałkowskiej i już można było odetchnąć chwilę w
pijalni czekolady Fruzińskiego.
Autorka
zadbała o każdy szczegół, racząc nas prawdziwymi nazwami fasonów
odzieży, firm, produktów, prognozą pogody na dany dzień,
słownictwem i sposobem życia "ludzi Wisły" z okolic
Czerwińska, a nawet opowieściami tych ostatnich. Dzięki takim
drobiazgom powieść jest niezwykle autentyczna, pozwala poczuć
atmosferę tamtych czasów i miejsc lepiej niż fotografie czy
podręczniki historyczne.
Jednej
zimy Wisła zamarzła tak, że można było saniami jeździć po
drzewo do puszczy. Srogi mróz trzymał od grudnia aż do końca
lutego. No i pewnego dnia on, ten zły człowiek, postanowił pójść
przez Wisłę do którejś ze wsi na drugim brzegu, do Śladowa czy
Kromnowa. A to już było na przedwiośniu i lada dzień rzeka mogła
ruszyć.
Jerzyk
dobrze wiedział, o czym wuj opowiada. Miał w uszach ten głuchy,
niski pomruk, jaki wydawały trące o siebie, pękające kry w ciągu
tych kilku dni, kiedy "Wisła ruszała".
– Tak
się zdarzyło – ciągnął wuj – że w chwili, kiedy znajdował
się na środku rzeki, lód zaczął pękać. Ludzie patrzyli
bezradnie z brzegu, ale nikt nie miał odwagi wejść na krę i go
uratować.
– Utonął?
– Nie
od razu – powiedział wuj. – Długo jeszcze widziano go z brzegu
dryfującego na krze. I dziwna rzecz! – dodał po chwili. –
Ludzie opowiadali, że w tych ostatnich godzinach nie był na tej
krze sam...
Chwilami
wieje grozą, ale zazwyczaj lektura toczy się wartko, w tempie
dobrej przygody z nutką historycznej sensacji (śledztwo sięga
wstecz, aż do roku 1820, a pośrednio nawet do początku XIV w.),
bywa też bardzo zabawnie. Wielkim atutem pisarstwa Zuzanny
Orlińskiej jest pełne przeprogramowanie na młodego, choć
"czytelniczo" dojrzałego odbiorcę oraz inteligentny
humor. Nie znajdziemy tu głupich żarcików o bąkach, a czasem mam
wrażenie, że to przede wszystkim takie tematy mają sprawiać, iż
książki dla dzieci są śmieszne – cóż, są, ale nie w tym
pozytywnym znaczeniu śmieszności. Tymczasem w "Detektywach z
klasztornego wzgórza" mamy do czynienia z rozbudowaną
narracją, w której za każdym razem, gdy istnieje niebezpieczeństwo
znudzenia młodszego czytelnika historycznymi realiami, pojawia się
śmiech. Mieliśmy nawet problem z czytaniem sobie nawzajem na głos
niektórych scen, bo wybuchy radości zakłócały kolejne próby.
Polecamy szczególnie fragment, w którym Kornel Makuszyński czyta
list od Bronki i Jerzyka oraz opis musztry, jaką dzielna heroina
organizowała bandzie czerwińskich wyrostków na przemian z
odgrywaniem przeprawy Jagiełły pod Grunwald.
Okładka,
choć na pierwszy rzut okaz wydaje się zwyczajna, jest bardzo udana
i często zerkam sobie na nią dla czystej przyjemności. Przypomina
mi czasy, gdy zabytki architektury oglądałam na leżąco,
podkładając plecak pod głowę i kładąc się na dziedzińcu, a
kościoły, ratusze czy zamki pięły się tuż przede mną do samego
nieba – z tej właśnie perspektywy Mikołaj Kamler
narysował klasztor w Czerwińsku. Dodatkowo ilustrator użył
ładnych, stonowanych barw, co czyni miłą odmianę w gęstwinie
krzykliwych, kontrastowych okładek królujących na półkach z
literaturą dziecięcą. Czcionki, którymi zapisany został tytuł i
nazwisko autorki, zostały umiejętnie dobrane i pokolorowane, oprawa
jest twarda, szycie porządne, po prostu miło sięgać po taką
publikację albo dawać ją w prezencie. Czytając i oglądając
książkę warto pamiętać o wewnętrznych okładkach, jedna z
wklejek wita nas bowiem planem Czerwińska, a druga dowodzi, jak
szczegółową kwerendę przeprowadziła autorka – znajdziemy tam
zdjęcia z rodzinnego albumu i stare pocztówki z prywatnych zbiorów.
"Detektywi
z klasztornego wzgórza" są pozycją wyjątkową wśród
najnowszych powieści dla młodzieży. Napisana w duchu Kornela
Makuszyńskiego i Zbigniewa Nienackiego, opowieść Zuzanny
Orlińskiej sprawi wielką przyjemność wysmakowanym poszukiwaczom
przygód i prawdziwych, nienadmuchanych modą książek. Ta lektura
nie przeminie, ale i po latach będzie świadczyła o wysokim
poziomie polskiej literatury dla młodzieży.
Bożena
Itoya
Zuzanna
Orlińska, Detektywi z klasztornego wzgórza, okładka Mikołaj
Kamler, seria "A to historia!", Wydawnictwo Literatura,
Łódź 2015.
Wiek:9+
Jerzyk ma sokoli wzrok i tęgi umysł, dzięki którym w mig rozwiązuje
każdą zagadkę. Ale czy da sobie radę, gdy trafi na historię godną samego
Sherlocka Holmesa? Szczególnie że podejrzany przybysz jest uzbrojony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz