Po
lekturze dwóch pierwszych książek Katarzyny Wasilkowskiej:
obyczajowo-przygodowej "Jowanki i gangu spod gilotyny" oraz
mniej realistycznego, nieco fantastycznego "Mleczaka", nie
mogliśmy się doczekać kolejnych publikacji tej autorki. I oto
nadeszło "Królestwo jakich wiele" zilustrowane przez
Nikolę Kucharską. Tym razem Katarzyna Wasilkowska okazała się być
wytrawną bajkopisarką, ponieważ jej nowa książka jest przede
wszystkim zbiorem bajkowych opowiadań o pewnej rodzinie królewskiej.
Owszem, pojawiają się i akcenty nawiązujące do naszej
współczesnej rzeczywistości, ale to nie ujmuje historyjkom
bajkowości, a tylko je unowocześnia i sprawia, że są
zabawniejsze.
Za
jedyne cztery stosiki królewskich monet możesz mieć w ciągu paru
godzin swoją własną, wyjątkową, niepowtarzalną koronę
podróżną. Zadzwoń zaraz, a dostaniesz dodatkowo podróżne
sygnety i dwa jabłka królewskie. I to nie koniec! Dla szanownej
małżonki – podróżny tamborek do haftowania gratis.
Bohaterowie
książki są zwariowanymi lekkoduchami, co czyni lekturę wesołą i
beztroską. Nie oczekujemy po miłościwym królu, miłościwej pani,
królowej babce (matce miłościwego króla) i królewnie Tuberozie
prawdziwych, racjonalnych zachowań i poglądów, nie oceniamy ich
codzienną miarą. Właśnie takiej rozrywkowej bajki oczekiwaliśmy
i akurat potrzebowaliśmy – jako przeciwwagi dla poważniejszych
tekstów, które zazwyczaj czytuje mój syn (sam z siebie i ze
szkolnego obowiązku).
Tytuł
książki jest nieco przekorny, bo, jakby nie patrzeć, rzadko zdarza
się, by najbardziej charakterystycznym plonem i największym
bogactwem jakiegoś kraju były frytki. I by zapomniano, jak ma na
imię królowa czy inni członkowie rodziny królewskiej.
Niedoścignionym ideałem jest tu brak wojen i politycznych
negocjacji (poza jednym znakomitym wyjątkiem opisanym w ostatnim
rozdziale książki), więc "komnata do przyjmowania oficjalnych
poselstw" używana jest głównie przez zamkowe gołębie oraz
pająki. Dworska etykieta i tradycje kraju nieco krępują miłościwie
panujących, choć równocześnie rodzina królewska je lubi –
dopracowywać, uelastyczniać i reformować.
– Teraz
gra w gumę – obwieściła królewna. – Skaczecie do pierwszej
skuchy, mości panowie.
– Znaczy
się jak? – zapytał, podnosząc dwa palce całkiem przystojny
młodzian w złotych lokach.
–
Normalnie – odrzekła Tuberoza. –
Który skusi, ten odpada. Gumę będzie trzymało dwóch gwardzistów,
a kucharka zademonstruje skoki.
– A
czy dałoby się zamienić gumę na skakankę? – spytał przebiegle
bokser ze złamanym nosem, który, jak wiadomo, skakał na skakance
lepiej nawet od samej królewny.
– Nie,
nie dałoby się! – odfuknęła królewna niezbyt uprzejmie, bo
bardzo nie lubiła kombinatorów. – W tym turnieju wszystkich
obowiązują te same zasady, panowie, moje! Proszę zaczynać!
Książka
Katarzyny Wasilkowskiej obfituje w zabawne sytuacje i puenty.
Sprawcami szaleństw są po kolei wszyscy członkowie rodziny
królewskiej, no, może poza mopsem Pusiem, który pełni funkcję
statysty (ale za to na ilustracjach jest mistrzem drugiego planu).
Tak oto królewna nie chce być grzeczna, a wyjść za mąż zgadza
się tylko za kawalera wybranego na jej warunkach. Królowa wpada w
pułapkę telemarketingu, król staje się (z własnej winy) ofiarą
kuchennej ścierki oraz ciasta śledziowego, którym królowa babka
uraczyć chce cały dwór. Jednak komizmu "Królestwa jakich
wiele" można doświadczyć w pełni tylko czytając książkę,
żadne streszczenia nie oddadzą tego "klimatu". Jednym z
czynników śmiechogennych jest język tekstu: starannie dobrany i
starodawnie stylizowany, ujmujący i powalający.
Nasapał
się niewąsko już przy samych nogawkach. Krytycznie spojrzał w
zwierciadło. Trudno było nie zauważyć, że nogi przypominają dwa
balerony ciasno opięte purpurowo-złotą aerohiperdynamiczną
materią. Niezrażony król spróbował zrobić przysiad. Nic z tego
– strój uniemożliwiał jakikolwiek ruch, a na domiar złego
zatrzeszczał złowieszczo.
– Ja
ci dam! – zagroził miłościwy król opornemu kombinezonowi i jął
wciskać na siebie rękawy.
Gwałtowność
jednakże nie popłaca. Miłościwy król spojrzał w swe odbicie i
zrozumiał, że tym razem złota błyskawica nie zalśni na jego
potężnym torsie. Rozważając słowa miłościwej pani, przystąpił
do ściągania kombinezonu. I tu spotkało go przykre zaskoczenie,
ponieważ utknął był.
Do
opowieści Katarzyny Wasilkowskiej dobrze pasują kolorowe, zabawne,
wręcz trochę karykaturalne ilustracje Nikoli Kucharskiej. Obie
warstwy książki (literacka i plastyczna) przygotowane zostały z
przymrużeniem oka, ale i wielką dbałością o szczegóły oraz
widoczną (lub słyszalną – w przypadku małego słuchacza) pasją
artystyczną. Właśnie te drobiazgi powodowały, że podczas lektury
często pokładaliśmy się ze śmiechu. Wyjątkową sympatią
zapałaliśmy do króla w bluzie z kapturem, rysunkiem lwa i napisem
"rasta roots reggae" (plus "nadruk jakiegoś liścia"),
podziwialiśmy też niezwykle zróżnicowane przydomki królewskie na
tablicy wyników podczas mistrzostw królów w slalomie gigancie. Pod
pewnymi względami jest to jednak królestwo, jakich wiele, za to
niewiele jest tak dobrych i poprawiających nastrój książek.
Bożena
Itoya
Katarzyna
Wasilkowska, Królestwo jakich wiele, ilustracje Nikola Kucharska,
Literatura, Łódź 2016.
Radość bije z tego posta, dziękuję!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam najserdeczniej,
kw
I my pozdrawiamy i dziękujemy i prosimy o jak najwięcej takich rozweselaczy! :)
UsuńBI