Nie trzeba pisać zbyt wiele o książce "Tata w sieci" Philippe'a de Kemmetra wydanej przez Muchomor, bo jeśli kogoś rozbawi lub zaintryguje już jej zapowiedź, to będzie wolał uciec z macek internetu, w którym właśnie czyta niniejszą recenzję, i poczytać z dzieckiem samą publikację. Jeżeli zaś ktoś poczuje się zirytowany lub urażony tematem tej książeczki, tym bardziej powinien się z nią zapoznać.
Ten
pingwin z komputerem to mój tata. Od samego rana tata czyta swoją
internetową gazetę, sprawdza pogodę i spędza dużo czasu ze
swoimi internetowymi przyjaciółmi. Ostatnimi czasy między mamą i
tatą panuje chłód.
Tak
rozpoczyna się opowiadanie małego pingwina, któremu towarzyszą
ładne, kolorowe, całostronicowe ilustracje. Tekstu znajdziemy tu
niewiele, jak to w książce obrazkowej dla dzieci. Treść czasem
przenika do rysunków, bez których ta opowieść nie mogłaby
istnieć, są też komiksowe dymki, chmurki nad głowami i
"traachy!!!". Autor pod każdym względem dopracował
pomysł na książkę o uzależnieniu od wirtualnego świata: od
samej historyjki, przez imiona przyjaciół z Icebooka (Pola R.,
Lodwik, Coolpack... choć to akurat zasługa polskich tłumaczy), po
rysunki na wyklejce przedstawiające ryby złożone z rozmaitych
"klawiaturowych" znaków i poleceń. Jako temat książki
obrazkowej dla dzieci, problem życia sztucznym życiem wypada
przezabawnie.
Szukając
zasięgu, tata coraz bardziej zbliża się do morza. Mama i ja
ruszamy za nim. Nagle słychać straszny trzask. Odgłos pękającego
lodu...
Tata
jest tu pewną figurą, przykładem, bo przecież równie dobrze
internetowe zmrożenie rzeczywistości może przytrafić się
dziecku, mamie, ewentualnie też dziadkowi i babci. A może wszystkim
im razem wziętym? Rozejrzyjmy się dookoła (wystarczy metr, no,
może kilka) – zjawisko "zinternecenia" zazwyczaj dotyczy
więcej niż jednego członka rodziny czy innej grupy społecznej,
często nawet wszystkich, i wykracza poza komputer, który jest
ulubionym przedmiotem i towarzyszem pingwiniego taty. Ostatnio
ilekroć jestem w kinie, jakaś mama komunikuje się przez smartfona
do ostatniej sekundy reklam wyświetlanych przed filmem, a czasem i w
trakcie właściwego seansu. W autobusach wszyscy przerzucają strony
internetowe i tworzą dymki (niestety nie te komiksowe) na swoich
małych komputerkach / dużych telefonach, a spotkania towarzyskie i
zawodowe przeważnie odbywają się z akompaniamentem dźwięków
przychodzącej wiadomości (lub innych niecierpiących zwłoki
informacji). Trudno mi sobie wyobrazić, że w jakiejś rodzinie
tylko jedna osoba jest stale "podłączona", "wpięta"
(tytuł oryginalny książki: "Papa est conecté"), online,
offreal... o przepraszam, odrealniona, czy "wirtualna", jak
mówi o swoim tacie mały pingwin. Takie indywidualne przypadki
zdarzały się często jeszcze kilka lat temu, teraz nieco się
zdezaktualizowały.
Autor,
zapewne ze względu na młodego adresata książki, przyjął
optymistyczną wersję rozwiązania problemu uzależnienia od
internetu, przedstawionego zresztą z przymrużeniem oka. W "realu"
byłoby drugie zakończenie: nowe wykorzystanie laptopów (które
poznacie na końcu opowiastki) czy tabletów wynikałoby stąd, że
zapowiedziano pojawienie się kolejnej generacji tychże sprzętów.
Skoro nowsze modele niebawem zawitają pod każdą strzechę, to
stare, do niedawna ukochane i nieodłączne, już są passé i
można się ich pozbyć. Jednak w "Tacie w sieci" wszystko
kończy się dobrze i pogodnie, a książka zasługuje na wielkie
brawa za ostrzeganie najmłodszych przed pułapkami cywilizacji oraz
za pochwałę życia rodzinnego i sąsiedzkiego.
Bożena
Itoya
Philippe
de Kemmeter, Tata w sieci, przekład Michał i Szymon Radziwiłłowie,
Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz