Książeczki
kartonowe przeważnie są pierwszymi książkami dziecka, bo też
rodzice, dziadkowie, ciocie, wujkowie i wszyscy inni zainteresowani
bez trudu znajdą wydane w ten sposób publikacje z adnotacją "0+".
Mój syn będąc noworodkiem nie korzystał jeszcze z dobrodziejstw
literatury, ale jako kilkumiesięczny bobas posiadał już kilka
indywidualnych wydań piosenek i innych wierszy. Kiedy był nieco
starszy, czytywaliśmy w bibliotece wesołe "kartonówki"
Małgorzaty Strzałkowskiej, ukazujące się w Wydawnictwie Bajka
("Mały duszek", "Piłka" i inne), a teraz
nadeszła pora, by nieco zdziecinnieć, ponieważ ten sam wydawca
zajął się kolejnymi, według nas jeszcze ciekawszymi książkami
kartonowymi.
Wydawnictwo
Bajka w przypadku książek dla najmłodszych dzieci stawia na wysoką
jakość tekstu i obrazu. To nie są jakieś tam obrazeczki do
przeglądania, tylko pełnowartościowe utwory literackie dla
najmłodszych opatrzone ilustracjami na świetnym poziomie. Warto
schować głęboko wszystkie takie sobie książeczki, które
przypadkowo trafiły do naszego domu oraz w ręce malucha, a
wyeksponować tylko te, które rzeczywiście mu coś dadzą i są pod
każdym względem estetyczne. Tak właśnie oceniam "Mydło"
Małgorzaty Strzałkowskiej z ilustracjami Adama Pękalskiego oraz
"Koala nie pozwala!" Rafała Witka z ilustracjami Emilii
Dziubak.
Miłością
do "Mydła" zapałałam od pierwszego
wejrzenia, spodobał mi się bowiem zestaw kolorów, portret
bohatera, "papierowy" wygląd tytułu, format ilustracji
okładkowej i samej publikacji, która tylko wzorem muru (w tle)
nawiązuje do cegły, bo w użytkowaniu jest poręczna i pod każdym
względem doskonała. W książkach kartonowych strona tytułowa
przeważnie nie występuje, czytelność i atrakcyjność okładki
jest więc tym ważniejsza. Adam Pękalski spisał się znakomicie,
bowiem na pierwszy rzut oka widać, że jest to publikacja dla
dzieci, trafiająca w gust najmłodszych, ale na dobrym poziomie
artystycznym, nieprzesłodzona.
Jako
pierwszą i największą zaletę wierszowanej bajki Małgorzaty
Strzałkowskiej wskazać należy samą koncepcję. Każdemu dziecku
przynajmniej raz uciekło w kąpieli mydło, taka sytuacja to zatem
świetny punkt wyjścia dla szalonego pościgu literackiego, a także
dla wyobraźni czytelnika, który co wieczór może tworzyć własne
historie o dzielnym kosmetyku, jego perypetiach, krainach, do jakich
zawitał po karkołomnej ucieczce. Tymczasem Małgorzata Strzałkowska
miejscem akcji uczyniła zamek oraz gród królewski, a bohaterami
mydło, posiadające ręce, nogi i twarz (a dokładniej dość
zawadiacką minę), króla obdarzonego słuszną tuszą i fryzurą
oraz jego brudnych obywateli. Koronowana głowa boleje nad brakiem
higieny, na co łazienkowy przyjaciel, nosem i kolorem przypominający
księżyc, w pełni sił i bąbelkowej aurze wyślizguje się przez
okno, by pomóc w akcji czyszczenia świata bajki. Pan Mydło, jak
każdy superbohater, zmienia świat, nie zważając na to, że
wszyscy wokół się... pienią. I biegają w częściowym negliżu.
Jest coraz weselej, bardziej kolorowo i jaśniej, a wyliczankowa
powtarzalność tekstu przywołuje skojarzenia z klasyką polskiej
poezji dla dzieci (na przykład z "Rzepką" Juliana
Tuwima). Według mnie, ten utwór góruje jednak nad wierszami z
dzieciństwa dzisiejszych rodziców i dziadków, jest świeższy,
pachnący zabawą, lekki i perlisty jak mydlane bańki. Ilustracje w
cudowny wprost sposób podążają za tekstem i gdyby tak wyglądały
wszystkie książki obrazkowe, pewnie na naszych półkach
przeważyłyby nad "poważną" literaturą. Twarze
mieszkańców bajkowego grodu (w tym zwierząt) są prześmieszne,
wpatrywanie się w nie dało mi więcej uciechy od niejednego komiksu
czy satyry.
"Koala
nie pozwala!" to publikacja dla kilkuletnich
rozrabiaków i starszych niepokornych, dla każdego, kogo drażnią
zbyt grzeczne książki. Nawet ci niecierpliwi zazwyczaj czytelnicy z
pewnością wytrzymają tę liczącą 30 stron kombinację
zwariowanych scenek, z 15 zwrotkami Rafała Witka (które można
również odbierać jako odrębne wierszyki) i 30 ilustracjami Emilii
Dziubak. Wszyscy zainteresowani polską książką dla dzieci znają
tę ilustratorkę, ale jej prace jeszcze nigdy nie przypadły nam do
gustu aż tak. Koala powala! Tekst jest zwięzły i zadziorny, a
obrazki nie tylko do niego pasują, one się z nim rymują! Mamy tu
do czynienia z rymowano-plastyczną rewią, koala, to obrażony, to
brylujący na scenie, zachwyca feerią barw i czupurności. Można
się obruszyć, można też dojść do wniosku, że nie każdy zwierz
jest i chce być słodziakiem oraz nie każdy pisarz czy ilustrator
chce ugłaskać czytelnika, lukrując swoją książkę i czyniąc ją
mięciutką jak futerko pluszaka. Nie można natomiast pozostać
obojętnym na spotkanie z tą książką i samym charakternym
torbaczem.
Tylko
czy na pewno bohaterem jest australijski smakosz eukaliptusa? Jeśli
przyjrzeć się ilustracjom i porozmyślać o tych prostych
rymowankach, to koala jawi się niczym zrzędliwy dziadek, przyjazny,
ale na jego zasadach, ludzki bardziej od dziecka, przypominającego
raczej jakieś małe stworzonko, niezbyt rozgarnięte, posiadające
buzię sympatycznego trolla, z natury lekko łobuzujące i wchodzące
dorosłym na głowę. Cała książka opowiada tak naprawdę o
zabawie, przypuszczalnie właśnie dziadka z malutkim wnukiem, w
którego oczach starszy pan ze swoimi okularami, dziwnymi zwyczajami
i siwą miękkością jest podobny bardziej do zwierzątka albo
maskotki niż znanych dziecku młodych dorosłych, czyli rodziców.
Czy ten misiowaty dziadek pozwoli dokazywać tak, jak można to robić
przy wiecznie zajętych rodzicach? Cóż, tę wątpliwość
wyjaśniono już w tytule, zresztą na wypadek, gdyby ktoś nie
zrozumiał, ostatnia zwrotka dobitnie przypomina, że "koale to
nie misie!". A interpretacja, czy chodzi o zwyczajnego torbacza,
czy też książka jest pamiętnikiem z wakacji spędzanych pod
opieką niezwykłego dziadka, należy już do każdego czytelnika z
osobna. Tak czy siak, nas bardzo ubawiły próby ugłaskania tego
powolnego, zaspanego jegomościa na emeryturze, działkowicza
niekiedy pławiącego się w dmuchanym baseniku ogrodowym. Pamiętam
podobne działkowe wakacje z własnego dzieciństwa, choć
zapomniałam już, jakim zwierzem stawała się w mojej wyobraźni
surowa babcia.
Obie
omawiane publikacje zostały znakomicie wydane: papier jest trwały,
format i waga dopasowane w sam raz do możliwości kilkulatka, strony
odpowiedniej grubości, wygodne w użytkowaniu przez małe dłonie, a
barwy tak intensywne, że po lekturze przychodzi chętka na owoce i
warzywa. Skosztujcie tego literacko-graficznego dobra, niezależnie
od wieku, bo nawet taka staruszka, jak ja, często sięga po "Mydło"
i "Koalę", by podtrzymać wysoki poziom radości i koloru.
Bożena
Itoya
Małgorzata
Strzałkowska, Mydło, ilustracje Adam Pękalski, Wydawnictwo Bajka,
Warszawa 2017.
Rafał
Witek, Koala nie pozwala!, ilustracje Emilia Dziubak, Wydawnictwo
Bajka, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz