cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

czwartek, 14 grudnia 2017

Mydło. Koala nie pozwala!

Książeczki kartonowe przeważnie są pierwszymi książkami dziecka, bo też rodzice, dziadkowie, ciocie, wujkowie i wszyscy inni zainteresowani bez trudu znajdą wydane w ten sposób publikacje z adnotacją "0+". Mój syn będąc noworodkiem nie korzystał jeszcze z dobrodziejstw literatury, ale jako kilkumiesięczny bobas posiadał już kilka indywidualnych wydań piosenek i innych wierszy. Kiedy był nieco starszy, czytywaliśmy w bibliotece wesołe "kartonówki" Małgorzaty Strzałkowskiej, ukazujące się w Wydawnictwie Bajka ("Mały duszek", "Piłka" i inne), a teraz nadeszła pora, by nieco zdziecinnieć, ponieważ ten sam wydawca zajął się kolejnymi, według nas jeszcze ciekawszymi książkami kartonowymi.
Wydawnictwo Bajka w przypadku książek dla najmłodszych dzieci stawia na wysoką jakość tekstu i obrazu. To nie są jakieś tam obrazeczki do przeglądania, tylko pełnowartościowe utwory literackie dla najmłodszych opatrzone ilustracjami na świetnym poziomie. Warto schować głęboko wszystkie takie sobie książeczki, które przypadkowo trafiły do naszego domu oraz w ręce malucha, a wyeksponować tylko te, które rzeczywiście mu coś dadzą i są pod każdym względem estetyczne. Tak właśnie oceniam "Mydło" Małgorzaty Strzałkowskiej z ilustracjami Adama Pękalskiego oraz "Koala nie pozwala!" Rafała Witka z ilustracjami Emilii Dziubak.
Miłością do "Mydła" zapałałam od pierwszego wejrzenia, spodobał mi się bowiem zestaw kolorów, portret bohatera, "papierowy" wygląd tytułu, format ilustracji okładkowej i samej publikacji, która tylko wzorem muru (w tle) nawiązuje do cegły, bo w użytkowaniu jest poręczna i pod każdym względem doskonała. W książkach kartonowych strona tytułowa przeważnie nie występuje, czytelność i atrakcyjność okładki jest więc tym ważniejsza. Adam Pękalski spisał się znakomicie, bowiem na pierwszy rzut oka widać, że jest to publikacja dla dzieci, trafiająca w gust najmłodszych, ale na dobrym poziomie artystycznym, nieprzesłodzona.
Jako pierwszą i największą zaletę wierszowanej bajki Małgorzaty Strzałkowskiej wskazać należy samą koncepcję. Każdemu dziecku przynajmniej raz uciekło w kąpieli mydło, taka sytuacja to zatem świetny punkt wyjścia dla szalonego pościgu literackiego, a także dla wyobraźni czytelnika, który co wieczór może tworzyć własne historie o dzielnym kosmetyku, jego perypetiach, krainach, do jakich zawitał po karkołomnej ucieczce. Tymczasem Małgorzata Strzałkowska miejscem akcji uczyniła zamek oraz gród królewski, a bohaterami mydło, posiadające ręce, nogi i twarz (a dokładniej dość zawadiacką minę), króla obdarzonego słuszną tuszą i fryzurą oraz jego brudnych obywateli. Koronowana głowa boleje nad brakiem higieny, na co łazienkowy przyjaciel, nosem i kolorem przypominający księżyc, w pełni sił i bąbelkowej aurze wyślizguje się przez okno, by pomóc w akcji czyszczenia świata bajki. Pan Mydło, jak każdy superbohater, zmienia świat, nie zważając na to, że wszyscy wokół się... pienią. I biegają w częściowym negliżu. Jest coraz weselej, bardziej kolorowo i jaśniej, a wyliczankowa powtarzalność tekstu przywołuje skojarzenia z klasyką polskiej poezji dla dzieci (na przykład z "Rzepką" Juliana Tuwima). Według mnie, ten utwór góruje jednak nad wierszami z dzieciństwa dzisiejszych rodziców i dziadków, jest świeższy, pachnący zabawą, lekki i perlisty jak mydlane bańki. Ilustracje w cudowny wprost sposób podążają za tekstem i gdyby tak wyglądały wszystkie książki obrazkowe, pewnie na naszych półkach przeważyłyby nad "poważną" literaturą. Twarze mieszkańców bajkowego grodu (w tym zwierząt) są prześmieszne, wpatrywanie się w nie dało mi więcej uciechy od niejednego komiksu czy satyry.
"Koala nie pozwala!" to publikacja dla kilkuletnich rozrabiaków i starszych niepokornych, dla każdego, kogo drażnią zbyt grzeczne książki. Nawet ci niecierpliwi zazwyczaj czytelnicy z pewnością wytrzymają tę liczącą 30 stron kombinację zwariowanych scenek, z 15 zwrotkami Rafała Witka (które można również odbierać jako odrębne wierszyki) i 30 ilustracjami Emilii Dziubak. Wszyscy zainteresowani polską książką dla dzieci znają tę ilustratorkę, ale jej prace jeszcze nigdy nie przypadły nam do gustu aż tak. Koala powala! Tekst jest zwięzły i zadziorny, a obrazki nie tylko do niego pasują, one się z nim rymują! Mamy tu do czynienia z rymowano-plastyczną rewią, koala, to obrażony, to brylujący na scenie, zachwyca feerią barw i czupurności. Można się obruszyć, można też dojść do wniosku, że nie każdy zwierz jest i chce być słodziakiem oraz nie każdy pisarz czy ilustrator chce ugłaskać czytelnika, lukrując swoją książkę i czyniąc ją mięciutką jak futerko pluszaka. Nie można natomiast pozostać obojętnym na spotkanie z tą książką i samym charakternym torbaczem.
Tylko czy na pewno bohaterem jest australijski smakosz eukaliptusa? Jeśli przyjrzeć się ilustracjom i porozmyślać o tych prostych rymowankach, to koala jawi się niczym zrzędliwy dziadek, przyjazny, ale na jego zasadach, ludzki bardziej od dziecka, przypominającego raczej jakieś małe stworzonko, niezbyt rozgarnięte, posiadające buzię sympatycznego trolla, z natury lekko łobuzujące i wchodzące dorosłym na głowę. Cała książka opowiada tak naprawdę o zabawie, przypuszczalnie właśnie dziadka z malutkim wnukiem, w którego oczach starszy pan ze swoimi okularami, dziwnymi zwyczajami i siwą miękkością jest podobny bardziej do zwierzątka albo maskotki niż znanych dziecku młodych dorosłych, czyli rodziców. Czy ten misiowaty dziadek pozwoli dokazywać tak, jak można to robić przy wiecznie zajętych rodzicach? Cóż, tę wątpliwość wyjaśniono już w tytule, zresztą na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał, ostatnia zwrotka dobitnie przypomina, że "koale to nie misie!". A interpretacja, czy chodzi o zwyczajnego torbacza, czy też książka jest pamiętnikiem z wakacji spędzanych pod opieką niezwykłego dziadka, należy już do każdego czytelnika z osobna. Tak czy siak, nas bardzo ubawiły próby ugłaskania tego powolnego, zaspanego jegomościa na emeryturze, działkowicza niekiedy pławiącego się w dmuchanym baseniku ogrodowym. Pamiętam podobne działkowe wakacje z własnego dzieciństwa, choć zapomniałam już, jakim zwierzem stawała się w mojej wyobraźni surowa babcia.
Obie omawiane publikacje zostały znakomicie wydane: papier jest trwały, format i waga dopasowane w sam raz do możliwości kilkulatka, strony odpowiedniej grubości, wygodne w użytkowaniu przez małe dłonie, a barwy tak intensywne, że po lekturze przychodzi chętka na owoce i warzywa. Skosztujcie tego literacko-graficznego dobra, niezależnie od wieku, bo nawet taka staruszka, jak ja, często sięga po "Mydło" i "Koalę", by podtrzymać wysoki poziom radości i koloru.
Bożena Itoya

Małgorzata Strzałkowska, Mydło, ilustracje Adam Pękalski, Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2017.
Rafał Witek, Koala nie pozwala!, ilustracje Emilia Dziubak, Wydawnictwo Bajka, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz