Katarzyna
Wasilkowska jest jedną z naszych ulubionych pisarek. Zawsze
wypatrujemy kolejnych książek tej powieścio- i bajkopisarki, bo
proponuje inteligentną rozrywkę, a jej poczucie humoru jest nam
bardzo bliskie. Po wciągającej powieści obyczajowo-przygodowej
"Jowanka i gang spod Gilotyny", bajkowych opowiadaniach
"Królestwo jakich wiele" i "Mleczaku" oraz
czarujących "Wiedźmce i magu" (w tomie opowiadań
"Czarownice są wśród nas"), nadszedł czas na książkę
o zwierzętach: "Baltazar wraca do domu". To coś z naszego
polskiego podwórka, nie tylko dlatego, że bohaterów (no, może
poza wilkiem i łasicą) możemy spotkać w niemal każdym zajmującym
się hodowlą wiejskim obejściu. Także w... obejściu przypominają
naszych najbliższych sąsiadów, tyle że tych ludzkich.
Wszystkie
postacie mają bardzo okazałe cechy charakterystyczne, i graficznie,
i literacko wyrażone z precyzją oraz humorem godnymi najlepszych
satyryków. Bohaterów zastajemy w toku zwykłych, codziennych zajęć:
pani Koza odwiedza z dwójką swoich koźlątek sklep pani Łasicy,
dyskutuje z nią na temat przedszkola prowadzonego przez panią Gęś
oraz o mleku dostarczanym co rano przez pana Kozę, a potem udaje się
z pociechami do domu, który "porządny był szalenie". Tam
poznajemy pana Kozę i jego sposób spędzania dnia, sprowadzający
się przede wszystkim do strzyżenia trawnika, leżenia na leżaku,
czytania gazety, wysłuchiwania narzekań i wykładów pani Kozy,
załatwiania jej sprawunków. W tych zajęciach rogata głowa rodziny
znajduje nieco przyjemności, między innymi plotkując w sklepie z
panem Łasicą i Lisicą. Dalej poznamy jeszcze Zająca, Koguta oraz
pana Świnię, a w pewnym momencie cały ten barwny tłumek,
napuszczony przez Lisicę i częściowo przez koźlątka, rusza z
grabiami i widłami na ostatniego bohatera książki, tytułowego
wilka Baltazara. Jest to postać intrygująca, odstająca od reszty,
czego symbolem może być posiadanie imienia – autorka wyróżniła
w ten sposób tylko wilka i dzieci państwa Kóz. Sposób bycia i
spędzania czasu nowego mieszkańca chatki na uboczu nie odpowiada
temu, co znają i pielęgnują mieszkańcy okolicy, lubiący, by
wszystko było na wierzchu, należało do wspólnoty, niezależnie od
stosunków między jej członkami. Baltazar jest bardzo sympatyczny
dla sąsiadów, ale nie chce wchodzić z nimi w zażyłe relacje,
staje się więc obiektem złości, pomówień, a wreszcie niemal
samosądu. Nam, dorosłym, wiadomo, że na osobie obcego często
koncentrują się wszelkie złe emocje i wyimaginowane wady, w
rzeczywistości przynależące do danej społeczności i wypychane
przez nią na zewnątrz, właśnie na barki kogoś spoza grupy.
Jednak i dzieci dobrze znają te sytuacje oraz mechanizmy,
ujawniające się prawie ze każdym razem, gdy do klasy dołączy
"nowy".
Katarzyna
Wasilkowska opowiada więc o nas samych, a że pisze swobodnym stylem
(i solidną, poprawną polszczyzną!), dzieci rozumieją przekaz,
równocześnie świetnie się bawiąc. Dla rodzica wielką frajdą
może być samo obserwowanie zaangażowania małego czytelnika, bo
lekturze towarzyszy autentyczny stres, zagryzanie paznokci, głośny
śmiech. Dla pisarza nie ma chyba większego komplementu niż
dynamiczne uczestnictwo słuchacza w opowieści: wykrzykiwanie opinii
o bohaterach (przeważnie niezbyt przychylnych), radzenie im, łapanie
się za głowę. "Baltazar wraca do domu" jest jedną z
tych książek, które rozruszają umysł i serce dziecka.
– I
co dalej? – dopytywał się pan Koza.
– Właśnie
nic! Ukłonił się i poszedł sobie – powiedziała pani Koza. –
Jeszcze mi miłego dnia życzył.
– A
to bezczelny typ – pan Koza pokręcił głową. – Skąd się tacy
biorą?
– Z
więzienia – z wszystkowiedzącą miną wypalił Stasinek.
–
Stasinek, ja cię proszę ostatni
raz! Nie wtrącaj się i nie gadaj głupot – po raz kolejny pani
Koza obsztorcowała synka.
– Mama
siedzi w domu i nic nie wie, a we wsi wszyscy gadają, że ten wilk
to zbiegły więzień i morderca – ze spokojem wzruszył ramionami
Stasinek i korzystając z tego, że jego rodzicom i bratu chwilowo
odjęło mowę, odniósł prawie pełny talerz zupy do zlewu.
–
Mor-morderca? – wykrztusił w
końcu pan Koza. – Jak to – morderca?
–
Normalnie, zabił kogoś. Jakiegoś
człowieka – niewinnie wyjaśnił Stasinek, bardzo zadowolony z
wrażenia, jakie zrobił na rodzicach. Teraz nikt go nie uciszał,
teraz wszyscy słuchali tylko jego.
– Dziecko,
co ty opowiadasz, to jakieś makabryczne historie! – złapała się
za głowę pani Koza.
– W
sklepie gadali – wyjaśnił Stasinek i pomyślał, że to dobry
moment, żeby się trochę podciągnąć w tym kłamstwie i poćwiczyć
dla większej wprawy. – Wiecie? Tak sobie przypominam, że to chyba
chodziło o małą dziewczynkę.
– O
dziewczynkę?! – oczy pana Kozy zrobiły się okrągłe i wielkie
jak racice łosia, a pani Koza musiała natychmiast napić się wody.
– Taaak
– wymyślał dalej Stasinek. – Mała dziewczynka szła przez las
z zakupami do jakiejś tam babci czy cioci, a tu masz – wilk ją
złapał i rach-ciach! zabił i pożarł.
– Pożarł?!
– pan i pani Koza byli już zupełnie biali z przerażenia.
– No
jasne – przytaknął Stasinek. – Pożarł normalnie całą na
miejscu, razem z ubraniem i butami.
– Zaraz
zemdleję – wyszeptała pani Koza.
– Mamo,
ja chcę dokładkę zupki – odezwał się Tadziulek. Jego też
wystraszyła historia o wilku, ale zniecierpliwił się, że tak
długo nikt nie zwraca na niego uwagi. Jakby tylko jeden Stasinek
miał coś ciekawego do powiedzenia. – Mamo, no...
Czytający
z maluchem rodzice, czy ogólnie opiekunowie, znajdą w baśni
Katarzyny Wasilkowskiej dużo odniesień do współczesnych realiów
życia w przeciętnej miejscowości i rodzinie. Zazwyczaj drażnią
mnie wtrącenia adresowane do dorosłych umieszczane w filmach i
książkach dla dzieci (z wyjątkiem komiksu, w którym jest to
zabieg naturalny, wręcz wpisany w tę formę). Inaczej jest z
"Baltazarem", bo też igraszki ze światem spoza opowieści
są zrozumiałe nie tylko dla rodziców, ale i dla starszych dzieci.
Autorka nie krępowała się wpleść błyskotliwych, ironicznych
nawiązań do kultury wychowywania dzieci w dzisiejszej Polsce.
Ostatnio modne są książki promujące postawy łamiące stereotypy,
ale w prawdziwym życiu szkodliwe schematy nadal mają się dobrze.
My rozpoznaliśmy w koziej rodzinie kilka znajomych przypadków.
Napomknięty został między innymi mechanizm rozpieszczania dzieci i
równoczesnego złoszczenia się na nie, może nawet ich...
nielubienia? Pani Koza roztkliwia się nad ślicznymi potomkami, chce
im uchylać nieba, nie dopuszcza myśli o przedszkolu ("Potrzebują
serca matki przez cały dzień"), ale bardzo często ma ich
dosyć, każe im znikać z oczu. A potem znów wpada w fazę
maniakalnej miłości. Pan Koza z kolei jest ogólnie wycofany – za
poranną gazetę, z życia rodzinnego, w kwestii decyzyjności. Cóż
się dziwić koźlątkom, że są niezrównoważone i nie reagują
prawidłowo, nie mądrzeją ani odrobinę, mimo że baśniowe
zwierzęta zazwyczaj idą po rozum do głowy. U Katarzyny
Wasilkowskiej próżno czekamy, by jeden z koziołków przyczynił
się odpowiednio wcześnie do rehabilitacji wilka, bo nikt nie
nauczył malucha, do dobre, a co złe. Tutaj narrator nie komentuje,
nie wartościuje, morał główny i wnioski cząstkowe czytelnik musi
odnaleźć i wypowiedzieć samodzielnie. "Baltazar" pod
wieloma względami jest książką "pod prąd".
Na
przekór oczekiwaniom i tradycjom, pierwszoplanowi, dziecięcy
bohaterowie nie są postaciami pozytywnymi, choć wielu małym
czytelnikom mogą zaimponować "sprytem", bo też sami
postępują podobnie. Stasinek i Tadziulek, jak niemal każde dziecko
w wieku przedszkolnym, potrafią znakomicie dostosować się do
otoczenia, tak, by czerpać z niego jak najwięcej, przynajmniej
czasem szantażując emocjonalnie. Różnica między przeciętnym
maluchem a każdym z koźlątek jest taka, że te ostatnie nie robią
nic poza wykorzystywaniem dorosłych – rodziców i wszystkich
wokół. To ich główna rozrywka, wszystko inne po chwili okazuje
się nudne. Swoją drogą, czytanie na każdej stronie po kilka razy
o -inku i -ulku byłoby męczące, gdyby autorka nie nadała tych
imion z określonym zamiarem. Bo co to w ogóle za zdrobnienia?
Koziołki chyba nawet nie znają pełnego brzmienia swoich imion.
Niby to tylko dzieci w wieku przedszkolnym, gorzej, że tak bywają
nazywani nawet uczniowie starszych klas szkoły podstawowej – przez
rodziców, kolegów, nauczycieli, w mowie i na piśmie. Ale kiedy
batonik zostanie ukradziony albo oszczerstwo sprokurowane przez
Stanisława czy Staśka, a nie Stasinka, zabrzmi to zbyt poważnie,
prawda?
(...)
Wyobraź sobie, że Łasicowa robiła mi uwagi o wychowaniu chłopców.
–
Słyszałem. Pan Łasica mówił
mi, że Stasinek ukradł batona.
– Od
razu ukradł! – złapała się za głowę pani Koza. – Wzięło
dziecko sobie, wielkie rzeczy, wiesz, jaki z niego łakomczuszek –
spojrzała czule na Stasinka, który leżał właśnie na podłodze
przed telewizorem, cały umazany czekoladą. – Poza tym był to
bardzo mały batonik. Pani Łasica jest taka skąpa...
Podstawową
funkcją tej książki jest zabawienie czytelnika i pokazanie mu
naszego społeczeństwa w krzywym, baśniowym zwierciadle.
Równocześnie autorce udało się stworzyć ciekawą wariację na
temat wilka w literaturze, zwłaszcza w baśni. Katarzyna Wasilkowska
dyskutuje z tradycją i zarazem się w nią wpisuje, czy raczej
dopisuje dodatkowy rozdział do niekończącej się chyba wilczej
księgi – równocześnie tworzy baśń i patrzy nań z boku, mruga
okiem do badaczy literatury dziecięcej i daje im materiał do
analizy. "Baltazar wraca do domu" to znakomity dowód, że
książki dla dzieci należy uważać za pełnowartościową
literaturę, wielopłaszczyznowe dzieła, często bogatsze w
możliwości interpretacyjne i konteksty od literatury dla dorosłych.
Bożena
Itoya
Katarzyna
Wasilkowska, Baltazar wraca do domu, ilustracje Marta Kurczewska,
Literatura, Łódź 2017.
Dobrze piszesz
OdpowiedzUsuńBardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńDzięki! :)
UsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zostało opisane.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń