cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

niedziela, 31 grudnia 2017

Baltazar wraca do domu – pod prąd!

Katarzyna Wasilkowska jest jedną z naszych ulubionych pisarek. Zawsze wypatrujemy kolejnych książek tej powieścio- i bajkopisarki, bo proponuje inteligentną rozrywkę, a jej poczucie humoru jest nam bardzo bliskie. Po wciągającej powieści obyczajowo-przygodowej "Jowanka i gang spod Gilotyny", bajkowych opowiadaniach "Królestwo jakich wiele" i "Mleczaku" oraz czarujących "Wiedźmce i magu" (w tomie opowiadań "Czarownice są wśród nas"), nadszedł czas na książkę o zwierzętach: "Baltazar wraca do domu". To coś z naszego polskiego podwórka, nie tylko dlatego, że bohaterów (no, może poza wilkiem i łasicą) możemy spotkać w niemal każdym zajmującym się hodowlą wiejskim obejściu. Także w... obejściu przypominają naszych najbliższych sąsiadów, tyle że tych ludzkich.
Wszystkie postacie mają bardzo okazałe cechy charakterystyczne, i graficznie, i literacko wyrażone z precyzją oraz humorem godnymi najlepszych satyryków. Bohaterów zastajemy w toku zwykłych, codziennych zajęć: pani Koza odwiedza z dwójką swoich koźlątek sklep pani Łasicy, dyskutuje z nią na temat przedszkola prowadzonego przez panią Gęś oraz o mleku dostarczanym co rano przez pana Kozę, a potem udaje się z pociechami do domu, który "porządny był szalenie". Tam poznajemy pana Kozę i jego sposób spędzania dnia, sprowadzający się przede wszystkim do strzyżenia trawnika, leżenia na leżaku, czytania gazety, wysłuchiwania narzekań i wykładów pani Kozy, załatwiania jej sprawunków. W tych zajęciach rogata głowa rodziny znajduje nieco przyjemności, między innymi plotkując w sklepie z panem Łasicą i Lisicą. Dalej poznamy jeszcze Zająca, Koguta oraz pana Świnię, a w pewnym momencie cały ten barwny tłumek, napuszczony przez Lisicę i częściowo przez koźlątka, rusza z grabiami i widłami na ostatniego bohatera książki, tytułowego wilka Baltazara. Jest to postać intrygująca, odstająca od reszty, czego symbolem może być posiadanie imienia – autorka wyróżniła w ten sposób tylko wilka i dzieci państwa Kóz. Sposób bycia i spędzania czasu nowego mieszkańca chatki na uboczu nie odpowiada temu, co znają i pielęgnują mieszkańcy okolicy, lubiący, by wszystko było na wierzchu, należało do wspólnoty, niezależnie od stosunków między jej członkami. Baltazar jest bardzo sympatyczny dla sąsiadów, ale nie chce wchodzić z nimi w zażyłe relacje, staje się więc obiektem złości, pomówień, a wreszcie niemal samosądu. Nam, dorosłym, wiadomo, że na osobie obcego często koncentrują się wszelkie złe emocje i wyimaginowane wady, w rzeczywistości przynależące do danej społeczności i wypychane przez nią na zewnątrz, właśnie na barki kogoś spoza grupy. Jednak i dzieci dobrze znają te sytuacje oraz mechanizmy, ujawniające się prawie ze każdym razem, gdy do klasy dołączy "nowy".
Katarzyna Wasilkowska opowiada więc o nas samych, a że pisze swobodnym stylem (i solidną, poprawną polszczyzną!), dzieci rozumieją przekaz, równocześnie świetnie się bawiąc. Dla rodzica wielką frajdą może być samo obserwowanie zaangażowania małego czytelnika, bo lekturze towarzyszy autentyczny stres, zagryzanie paznokci, głośny śmiech. Dla pisarza nie ma chyba większego komplementu niż dynamiczne uczestnictwo słuchacza w opowieści: wykrzykiwanie opinii o bohaterach (przeważnie niezbyt przychylnych), radzenie im, łapanie się za głowę. "Baltazar wraca do domu" jest jedną z tych książek, które rozruszają umysł i serce dziecka.

I co dalej? – dopytywał się pan Koza.
Właśnie nic! Ukłonił się i poszedł sobie – powiedziała pani Koza. – Jeszcze mi miłego dnia życzył.
A to bezczelny typ – pan Koza pokręcił głową. – Skąd się tacy biorą?
Z więzienia – z wszystkowiedzącą miną wypalił Stasinek.
Stasinek, ja cię proszę ostatni raz! Nie wtrącaj się i nie gadaj głupot – po raz kolejny pani Koza obsztorcowała synka.
Mama siedzi w domu i nic nie wie, a we wsi wszyscy gadają, że ten wilk to zbiegły więzień i morderca – ze spokojem wzruszył ramionami Stasinek i korzystając z tego, że jego rodzicom i bratu chwilowo odjęło mowę, odniósł prawie pełny talerz zupy do zlewu.
Mor-morderca? – wykrztusił w końcu pan Koza. – Jak to – morderca?
Normalnie, zabił kogoś. Jakiegoś człowieka – niewinnie wyjaśnił Stasinek, bardzo zadowolony z wrażenia, jakie zrobił na rodzicach. Teraz nikt go nie uciszał, teraz wszyscy słuchali tylko jego.
Dziecko, co ty opowiadasz, to jakieś makabryczne historie! – złapała się za głowę pani Koza.
W sklepie gadali – wyjaśnił Stasinek i pomyślał, że to dobry moment, żeby się trochę podciągnąć w tym kłamstwie i poćwiczyć dla większej wprawy. – Wiecie? Tak sobie przypominam, że to chyba chodziło o małą dziewczynkę.
O dziewczynkę?! – oczy pana Kozy zrobiły się okrągłe i wielkie jak racice łosia, a pani Koza musiała natychmiast napić się wody.
Taaak – wymyślał dalej Stasinek. – Mała dziewczynka szła przez las z zakupami do jakiejś tam babci czy cioci, a tu masz – wilk ją złapał i rach-ciach! zabił i pożarł.
Pożarł?! – pan i pani Koza byli już zupełnie biali z przerażenia.
No jasne – przytaknął Stasinek. – Pożarł normalnie całą na miejscu, razem z ubraniem i butami.
Zaraz zemdleję – wyszeptała pani Koza.
Mamo, ja chcę dokładkę zupki – odezwał się Tadziulek. Jego też wystraszyła historia o wilku, ale zniecierpliwił się, że tak długo nikt nie zwraca na niego uwagi. Jakby tylko jeden Stasinek miał coś ciekawego do powiedzenia. – Mamo, no...

Czytający z maluchem rodzice, czy ogólnie opiekunowie, znajdą w baśni Katarzyny Wasilkowskiej dużo odniesień do współczesnych realiów życia w przeciętnej miejscowości i rodzinie. Zazwyczaj drażnią mnie wtrącenia adresowane do dorosłych umieszczane w filmach i książkach dla dzieci (z wyjątkiem komiksu, w którym jest to zabieg naturalny, wręcz wpisany w tę formę). Inaczej jest z "Baltazarem", bo też igraszki ze światem spoza opowieści są zrozumiałe nie tylko dla rodziców, ale i dla starszych dzieci. Autorka nie krępowała się wpleść błyskotliwych, ironicznych nawiązań do kultury wychowywania dzieci w dzisiejszej Polsce. Ostatnio modne są książki promujące postawy łamiące stereotypy, ale w prawdziwym życiu szkodliwe schematy nadal mają się dobrze. My rozpoznaliśmy w koziej rodzinie kilka znajomych przypadków. Napomknięty został między innymi mechanizm rozpieszczania dzieci i równoczesnego złoszczenia się na nie, może nawet ich... nielubienia? Pani Koza roztkliwia się nad ślicznymi potomkami, chce im uchylać nieba, nie dopuszcza myśli o przedszkolu ("Potrzebują serca matki przez cały dzień"), ale bardzo często ma ich dosyć, każe im znikać z oczu. A potem znów wpada w fazę maniakalnej miłości. Pan Koza z kolei jest ogólnie wycofany – za poranną gazetę, z życia rodzinnego, w kwestii decyzyjności. Cóż się dziwić koźlątkom, że są niezrównoważone i nie reagują prawidłowo, nie mądrzeją ani odrobinę, mimo że baśniowe zwierzęta zazwyczaj idą po rozum do głowy. U Katarzyny Wasilkowskiej próżno czekamy, by jeden z koziołków przyczynił się odpowiednio wcześnie do rehabilitacji wilka, bo nikt nie nauczył malucha, do dobre, a co złe. Tutaj narrator nie komentuje, nie wartościuje, morał główny i wnioski cząstkowe czytelnik musi odnaleźć i wypowiedzieć samodzielnie. "Baltazar" pod wieloma względami jest książką "pod prąd".
Na przekór oczekiwaniom i tradycjom, pierwszoplanowi, dziecięcy bohaterowie nie są postaciami pozytywnymi, choć wielu małym czytelnikom mogą zaimponować "sprytem", bo też sami postępują podobnie. Stasinek i Tadziulek, jak niemal każde dziecko w wieku przedszkolnym, potrafią znakomicie dostosować się do otoczenia, tak, by czerpać z niego jak najwięcej, przynajmniej czasem szantażując emocjonalnie. Różnica między przeciętnym maluchem a każdym z koźlątek jest taka, że te ostatnie nie robią nic poza wykorzystywaniem dorosłych – rodziców i wszystkich wokół. To ich główna rozrywka, wszystko inne po chwili okazuje się nudne. Swoją drogą, czytanie na każdej stronie po kilka razy o -inku i -ulku byłoby męczące, gdyby autorka nie nadała tych imion z określonym zamiarem. Bo co to w ogóle za zdrobnienia? Koziołki chyba nawet nie znają pełnego brzmienia swoich imion. Niby to tylko dzieci w wieku przedszkolnym, gorzej, że tak bywają nazywani nawet uczniowie starszych klas szkoły podstawowej – przez rodziców, kolegów, nauczycieli, w mowie i na piśmie. Ale kiedy batonik zostanie ukradziony albo oszczerstwo sprokurowane przez Stanisława czy Staśka, a nie Stasinka, zabrzmi to zbyt poważnie, prawda?

(...) Wyobraź sobie, że Łasicowa robiła mi uwagi o wychowaniu chłopców.
Słyszałem. Pan Łasica mówił mi, że Stasinek ukradł batona.
Od razu ukradł! – złapała się za głowę pani Koza. – Wzięło dziecko sobie, wielkie rzeczy, wiesz, jaki z niego łakomczuszek – spojrzała czule na Stasinka, który leżał właśnie na podłodze przed telewizorem, cały umazany czekoladą. – Poza tym był to bardzo mały batonik. Pani Łasica jest taka skąpa...

Podstawową funkcją tej książki jest zabawienie czytelnika i pokazanie mu naszego społeczeństwa w krzywym, baśniowym zwierciadle. Równocześnie autorce udało się stworzyć ciekawą wariację na temat wilka w literaturze, zwłaszcza w baśni. Katarzyna Wasilkowska dyskutuje z tradycją i zarazem się w nią wpisuje, czy raczej dopisuje dodatkowy rozdział do niekończącej się chyba wilczej księgi – równocześnie tworzy baśń i patrzy nań z boku, mruga okiem do badaczy literatury dziecięcej i daje im materiał do analizy. "Baltazar wraca do domu" to znakomity dowód, że książki dla dzieci należy uważać za pełnowartościową literaturę, wielopłaszczyznowe dzieła, często bogatsze w możliwości interpretacyjne i konteksty od literatury dla dorosłych.
Bożena Itoya

Katarzyna Wasilkowska, Baltazar wraca do domu, ilustracje Marta Kurczewska, Literatura, Łódź 2017.

9 komentarzy: